poniedziałek, 14 kwietnia 2008

Bojkot, czyli dumni bez kompleksów.

Właśnie w Superstacji dobiegł końca program, w którym, jak co tydzień, miły i zapewne pełen uczciwych intencji Jan Wróbel zadawał się z szajką bezwzględnych manipulatorów. Już tu w Salonie wielokrotnie pojawiało się pytanie, czemu Wróbel to robi. Bez odpowiedzi, jeśli przyjmiemy oczywiście, że wyjaśnienie o potrzebie rozmowy nie jest żadną odpowiedzią.
Dobiegł więc końca wspomniany program, tymczasem w naszym Salonie kończy się intelektualna wymiana między Łukaszem Warzechą, a niektórymi z moich ambitnych kolegów na temat tak zwanego “bojkotu”. Ponieważ w swoim założeniu sam bojkot dotyczyć ma między innymi właściciela red. Warzechy, czyli niejakiego Springera, wymiana, na którą zwróciłem uwagę jest cokolwiek zabawna i dziwna (ciekawe, że Anglicy mają na te dwa pojęcia jedno słowo). Warzecha szydzi z moich kolegów, moi koledzy z Salonu apelują do Warzechy o postawę merytoryczną, a Warzecha oczywiście wszelkie apele odrzuca i szydzi dalej.
O ile postawa Warzechy jest dla mnie zupełnie zrozumiała, stanowisko kolegów co najmniej zaskakuje. Bo czego oni właściwie od Warzechy oczekują? Że okaże się nagle dziennikarzem. A z jakiej to niby racji? Czy jakby ni stąd ni z owąd w Salonie pojawiło się zdjęcie Janiny Paradowskiej z wytłuszczonym na czerwono nazwiskiem i z jedną z jej dziwnych opinii poniżej, to nagle wszyscy mamy się rzucać do polemiki?
Ale niech będzie. W końcu Paradowska ma swoje lata i swoją pozycję; powiedzmy, że zasłużyła na słowo prawdy. Weźmy jednak przykład bardziej zbliżony do Warzechy.
Od wczoraj rzucę od czasu do czasu okiem na wspomnianą Superstację, licząc na odrobinę inspiracji. I oto stoi jakiś pan z firmowym mikrofonem i w ramach chyba serwisu informacyjnego, mówi następujące słowa: “Belzebub z Torunia”. Mówiąć to, nie cytuje. Nie powołuje się na Palikota. Ten “Belzebub z Torunia” w jego relacji płynie jako zupełnie autonomiczna część dziennikarskiej informacji. No i teraz załóżmy, że człek ten, który póki co jest tylko jednymi z charakterystycznych bardzo ust i oczu Superstacji, zacznie pisać pod swoim zdjęciem w Salonie? Niby do czego nas ta nowa sytuacja obliguje?
Ponieważ mam zaszczyt pisać tu w Salonie od niedawna, z pewnym opóźnieniem zauważyłem zorganizowanie się grupy zaangażowanych i wrażliwych obserwatorów życia w Kraju i na świecie, która postanowiła ogłosić bojkot medialnego kłamstwa, co nas niszczy i prześladuje. Osobiście uważam, że to, że tu jesteśmy i wiemy o sobie i staramy się pisać prawdę i prawdę tę propagować, jest najlepszym i, jak na razie, zupełnie wystarczającym sposobem walki ze złem, o którym mowa. Oczywiście gest bojkotu jest bardzo piękny i chwała autorom za to. Ten gest, to słowo, ten znak... jestem za.
Jednak to, co moim zdaniem liczy się najbardziej, to fakt realnego zaistnienia grupy osób o przekonaniach konserwatywnych, prawicowych, patriotycznych, którzy potrafią na bardzo wysokim poziomie zaprezentować liczącą się alternatywę. Dyskusja jest potrzebna. Kto sobie życzy, niech przyjdzie i powie nam, że się mylimy. Albo nawet że jesteśmy głupi i naiwni, a my będziemy im odpowiadać i się spierać. Pod warunkiem jednak, że naprzeciwko nas stoi uczciwy i prawdziwy przeciwnik, a nie, że tak się wyrażę, adwokat Rodziny.
Był tu do niedawna i działał komentator o imieniu Azrael. Przyznam, że tępiłem go bardzo konsekwentnie, jednak nie za poglądy, które – jestem pewien – szczerze wyznawał, ale za to, że – w moim odczuciu – był zwykłym komunistą, który staje na głowie, żeby wszyscy wiedzieli tyle tylko, że on jest jedynie ateistą, a tak poza tym to zwyczajnie woli PO od PiS-u. Jednocześnie myśl i tzw. koloryt zawarte w jego tekstach nie różniły się ani o jotę od tego, co przez wszystkie polskie komunistyczne dziesięciolecia głosili tacy intelektualiści, jak Urban, Toeplitz, Passsent, czy Górnicki. Był jednak jakoś tam samodzielny, krytyczny i przynajmniej myślał, że reprezentuje siebie. Mimo, że osobiście nie miałem ochoty z nim wchodzić w dyskusję, to niechby już tam sobie był.
Natomiast bardzo bym chciał, żebyśmy nie upokarzali się, prosząc o poważną debatę autorów, których jedyne kompetencje sprowadzają się do tego, że przez moment są znani, jako dziennikarze mediów akurat z jakiegoś powodu publicznie lansowanych. Szczególnie gdy komentatorzy ci lekceważenie partnera w dyskusji traktują, jako swój żywioł i codzienność. To, że pisząc i wysyłając nasze komentarze nie możemy – w odróżnieniu od niektórych z nich – mieć pewności, że nasz tekst znajdzie się na głównej stronie Salonu, nie powinno być dla nas powodem do kompleksów, ale właśnie wyzwaniem.
Mówimy o bojkocie. Jeśli chcemy namawiać do bojkotu Dziennika, Wyborczej, Radia Zet, Polsatu, TVN-u, czy czego tam jeszcze, to może przy okazji nie pchajmy się z prośbami o polemikę do kogoś takiego, jak Łukasz Warzecha na przykład.
Bo jeśli mamy pretensję do Jana Wróbla, że sprzedaje swoje autentyczne zdolności Janinie Paradowskiej i jej medialnym właścicielom, bądźmy sami bardziej dumni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...