poniedziałek, 23 grudnia 2019

O elemencie najgorszym i naszych wobec niego obowiązkach


       We wczorajszej notce wspomniałem o tym, że niejaki Adam Neumann, w uzupełniających wyborach wysunięty przez Platformę Obywatelską na prezydenta Gliwic, oskarżył Borysa Budkę o to, że ten próbował kupić od niego stanowisko ewentualnego przyszłego wiceprezydenta dla swojej żony. Zarówno Budka, jak i Budkowa najpierw zdecydowanie tej informacji zaprzeczyli, następnie zażądali od Neumanna, by się ze swoich słów wycofał, a kiedy ten owe apele zlekceważył, Budkowa założyła Neumannowi sprawę o zniesławienie i sprawa jest w toku.
       Ponieważ, jak zapewne czytelnicy tego bloga zauważyli, informacja o tym wszystkim widoczna jest dziś praktycznie jedynie na tym blogu, a jeśli kiedykolwiek przeleciała przez media, to tylko przez niektóre i to na tyle przelotnie, że nawet ja jej we właściwym czasie nie zanotowałem, pojawią się zapewne pytania, skąd ja wiem, że jakaś sprawa w ogóle jest. Otóż wiem to od samego Budki, który o wszystkim opowiedział w wywiadzie dla stacji RMF-FM, a ja jego relacji jak należy wysłuchałem. Wraca więc znów pytanie, jak to jest, że w sytuacji kiedy polityczne napięcie sięga zenitu i wszyscy już tylko liczą te sondażowe procenty, sprawa Budki i Budkowej praktycznie nie istnieje? Czemu media, w tym również tak zwane „społeczne”, o sprawie nie dość że milczą, to w ogóle robią wrażenie kompletnie nią niezainteresowanych. Owszem, mamy niezwykle interesującą aferę łapówek przyjmowanych przez doktora Grodzkiego, mamy kolejne informacje na temat skandalicznych wręcz wyroków wydanych przez tych czy innych sędziów, mamy wreszcie najróżniejsze, drobniejsze już doniesienia, o pojedynczych wybrykach pojedynczych polityków antypolskiej opozycji, nie wyłączając z tego nawet ich komentarzy na Twitterze, a o Budce – przypomnijmy, że szefie Klubu Koalicji Obywatelskiej oraz głównym kandydacie do zastąpienia Grzegorza Schetyny na stanowisku przewodniczącego partii – cisza jak makiem zasiał.
      Pisałem wczoraj, że analizując sprawę logicznie, są trzy sposoby opisania tej sytuacji i wszystkie, moim zdaniem, bardzo ciekawe, zwłaszcza że gliwickie wybory już 5 stycznia. Jeden to ten, że ten cały Neumann to kompletny świr i jeśli on planuje zostać prezydentem Gliwic, i ma do tego wsparcie Platformy, to znaczy, że oni już kompletnie zwariowali. Druga ewentualność, to ta, że Budka faktycznie chciał od niego kupić tę wiceprezydenturę dla swojej żony i to jest afera nie byle jaka. No i jest jeszcze trzecia możliwość, taka mianowicie, że w tej nieszczęsnej Platformie doszło do takiego starcia między Schetyną a Budką, że Schetyna postanowił go przy pomocy swojego kumpla Neumanna wysadzić, no ale to jest tym bardziej temat dla dziennikarzy, polityków i komentatorów z każdej strony. A tu nic.
       Myślę więc sobie, że cała ta ich polityczno-medialna zabawa się pewnie układa, tak jak to symbolicznie bardzo się zapisało podczas obrad sejmowej komisji, gdzie dwoje posłów Koalicji Obywatelskiej nagle zaczęło się zupełnie poważnie zastanawiać, czy oni będą „robić jaja”, czy obradować na poważnie. Jest bowiem bardzo możliwe, że dla nich wszystkich, z jednej zresztą i drugiej strony, to wszystko to są tak naprawdę tylko owe „jaja” i oni zwyczajnie nie są w stanie ich przerobić zbyt wiele w jednym czasie, a my mali ludkowie się tym wszystkim jak dzieci przejmujemy. Sprawa Budki więc została odłożona na później, a dziś mamy to co mamy, czyli przede wszystkim aferę Grodzkiego.
        No więc dobra, niech będzie Grodzki, zwłaszcza, że ja, owszem, mam w tym temacie parę uwag. Otóż również wczoraj, wpadłem na dwie wypowiedzi obrońców Grodzkiego, które mnie dość zaintrygowały. Otóż najpierw ktoś na wspomnianym wcześniej Twitterze zaproponował, by się może już tak na niego tak nie szykować, bo przecież dawanie łapówki to też przestępstwo, a więc ci wszyscy co dziś go atakują, są nie mniejszymi kryminalistami od niego. Ponieważ zarzut ten  dotyczy ludzi, których Grodzki praktycznie podstawił pod ścianą, pozwolę sobie go odpowiednio zlekceważyć, jako wyjątkowo głupi, zwłaszcza że oni sami chyba najlepiej wiedzą, w jakiej sytuacji ich zeznania mogą stawiać rownież ich. Natomiast o wiele ciekawsze jest to, co w telewizorze powiedział komunistyczny poseł Robert Kwiatkowski. Otóż jego zdaniem, pretensje osób rzekomo pokrzywdzonych przez Grodzkiego są mało wiarygodne, bo one się pojawiają dopiero dziś, kiedy Grodzki został ważnym politykiem. Gdyby ci wszyscy ludzie, od których on rzekomo wyciągnął cięzkie pieniądze, zgłosili sprawę w czasie kiedy ona była aktualna, to, owszem, można by było z nimi rozmawiać. A tak, niech się zamkną, bo są niepoważni.
        Ponieważ prowadzący rozmowę z Kwiatkowskim Klarenbach wobec tego argumentu nawet nie pisnął, a ja uważam, że on może się pojawiać częściej, chciałbym tu o czymś opowiedzieć. Otóż w roku 1983 mój tato trafił do szpitala z nowotworem wątroby. Sytuacja była nadzwyczaj ciężka i wówczas przyszedł do nas prowadzący Tatę lekarz i powiedział, że jest lekarstwo, które mogłoby go uratować, podał nam jego nazwę i kazał szukać, zastrzegając jednak, że ono jest praktycznie nie do zdobycia, a jeśli już, to bardzo drogie, bo zagraniczne. Kiedy wydawało się, że już zrezygnujemy, pewna aptekarka, widząc naszą desperację, powiedziała nam, że ona nie rozumie, czemu my bez sensu chodzimy po mieście, skoro to coś znajduje się stale w każdej aptece szpitalnej i to w ramach ubezpieczenia. Poszliśmy więc do apteki w szpitalu, gdzie leżał mój tato i tam się dowiedzieliśmy, że oni owo cudowne lekarstwo oczywiście mają. Przy okazji pani aptekarka powiedziała, że jest jej przykro, że ów lekarz zachował się jak się zachował, ale ona na to, co się dzieje w tych dyżurkach, już nic nie jest w stanie poradzić.
       Zanim przejdę do konkluzji, wspomnę tylko, że przy tej okazji zwróciłem się do ojca kolegi, który sam był bardzo doświadczonym lekarzem o pomoc, ale ten zupełnie szczerze powiedział, że Ojciec jest praktycznie bez  szans, natomiast lekarstwo, które polecił nam tamten lekarz, nawet w o wiele lepszej sytuacji, byłoby czymś kompletnie w tym wypadku bezużytecznym. Po paru tygodniach nasz tato zmarł, a ja  z tamtym wspomnieniem żyję, jak widać, do dziś.
       Czy myśmy próbowali coś z tym zrobić? Oczywiście że nie, bo jak i po co? Natomiast zapewniam wszystkich – w tym oczywiście „Brunatnego Roberta” – że gdybym się dziś dowiedział, że tamten lekarz został ważnym politykiem i zadaje szyku jako wrażliwy pan doktor, i jego byli pacjenci zaczęliby mu wypominać różne zaszłości, nie czekałbym ani chwili, by dokładnie to wszystko opowiedzieć, z nazwiskiem, datami, oraz nazwą tamtego lekarstwa. Inna sprawa, że jest całkiem prawdopodobne, że ów lekarz, podobnie jak wielu jego pacjentów, też już nie żyje. Mam tylko nadzieję, że kiedy umierał, zdążył zrozumieć, że te wszystkie pieniądze, które wyciągnął od biednych, zdesperowanych ludzi, to syf i nędza.
         Oglądałem wczoraj fragment orędzia marszałka Grodzkiego, patrzyłem na jego zimne jak lód oczy, kompletnie nieruchomą, wręcz psychopatyczną, twarz i pomyślałem sobie, że szanse tego akurat człowieka na opamiętanie są wyjątkowo marne.

 

niedziela, 22 grudnia 2019

O ich mordach zdradzieckich, pod choinkę


       Wczoraj dotarły tu do mnie, niemal jak dwa prezenty pod choinkę, dwie wiadomości. Pierwsza z nich to taka, że poseł Borys Budka jednak się uparł, by zostać szefem Platformy Obywatelskiej po Grzegorzu Schetynie, a druga, że żona Budki pozwała kandydata tejże Platformy na prezydenta Gliwic Adama Neumanna, za to, że ten publicznie zarzucił Budce i jego żonie, że ci przyszli do niego z pieniędzmi, by Neumann, kiedy już zostanie tym prezydentem, żonę Budki zrobił swoim vice. Ja zdaję sobie sprawę z tego, że Platforma Obywatelska to partia, gdzie Marsjanie musieliby specjalnie aplikować, by zostać tam choćby szarymi członkami, mimo to, ta druga wiadomość zwłaszcza, zrobiła na mnie wrażenie. Proszę spojrzeć na to, co tam się dzieje. Platforma wystawia w nadchodzących wyborach tego Neumanna – swoją drogą, oni muszą mieć chyba jakiś ciężki kompleks na punkcie tego nazwiska – ten natychmiast ogłasza, że Budka z żoną chcą go skorumpować, a Budkowa z tym oszczerstwem idzie do sądu, twierdząc, że Neumann kłamie jak bura suka. Ja tu widzę trzy możliwości: pierwsza to taka, że ten Neumann to jest kompletny wariat i nie wie, co się wokół niego dzieje, druga to ta, że Budkowie faktycznie do niego z tą kopertą poleźli, a trzecia, że to jest wszystko robota Schetyny, który w ten sposób umówił się z Neumannem, żeby Budkę ostatecznie z tego towarzystwa wymiksować. Mnie oczywiście najbardziej pasuje, jako najbardziej prawdopoodobna, wersja trzecia, ale również muszę brać pod uwagę, że Neumann mówi szczerą prawdę. Ja tę Budkową raz widziałem na żywo w sklepie z serami i powiem szczerze, że ona mi jak najbardziej wygląda na idelany odpowiednik owej żony rybaka ze znanej bajki o złotej rybce i bym się absolutnie nie zdziwił, gdyby ona zmusiła Budkę, by jej tę fuchę załatwił. Jak mówię jednak, każda z tych wersji bardzo mi odpowiada i każdą z nich przyjmuję w prezencie świątecznym, dziś natomiast – jako że nic więcej już do głowy mi nie przychodzi – przypomnę swój tekst sprzed dwóch lat, jak najbardziej poświęcony zdradzieckim mordom. Bardzo proszę.


      Mogę się mylić, ale na ile sobie potrafię wszystko w głowie poukładać, dotychczas chyba nie zwróciłem tu uwagi na bardzo moim zdaniem ciekawe zjawisko, a polegające na tym mianowicie, że ludzie, którzy wcześniej najpierw zmarłemu w Smoleńsku prezydentowi Kaczyńskiemu życzyli gwałtownej i możliwie bolesnej śmierci, a kiedy ona już wreszcie nastąpiła, nie potrafili się przez całe długie lata powstrzymać od odpowiednio głośnych okrzyków entuzjazmu, dziś nagle zaczynają wykorzystywać imię człowieka, którego przed laty wystawili na śmierć, jako argument w walce z jego – wedle niektórych teorii, cudem ocalałym – bratem.  Nie pisałem o tym, bo, jak już to podkreśliłem zaledwie wczoraj, nie bardzo lubię dzielić się refleksjami na tematy bieżące, które, jak wiemy, dziś są, a jutro nawet pamięć o nich skutecznie blednie. Stało się jednak tak, że podczas obrad Sejmu, które w tych dniach nas tak bardzo absorbują, poseł Platformy Obywatelskiej Budka zasugerował, że Jarosław Kaczyński ze swoim atakiem na władzę sądowniczą czekał do czasu aż jego brat, Lech Kaczyński, zejdzie mu z oczu, no i w tej sytuacji Prezes uznał, że nadszedł czas i powiedział to, co wszyscy już wiemy, a ja nie mogę sobie oszczędzić tej przyjemności, by całość jego wystąpienia powtórzyć:
      „Przepraszam bardzo panie marszałku, ale ja bez żadnego trybu. Wiem, że boicie się prawdy, ale nie wycierajcie swoich mord zdradzieckich nazwiskiem mojego świętej pamięci brata, niszczyliście go, zamordowaliście go, jesteście kanaliami”.
      Powtórzę raz jeszcze. Przez pięć lat, a więc od czasu gdy Lech Kaczyński został wybrany przez naród prezydentem, do dnia okrutnej śmierci w Smoleńsku, nie było jednego słowa, o którym ci, co go nienawidzili, mogliby powiedzieć, że żałują, że ono nie padło. Gdy chodzi o tak zwaną „mowę nienawiści”, ci którzy się nią od lat karmią, z całą pewnością muszą tu czuć pełną satysfakcję. Ale też, kiedy wreszcie padł ów ostateczny cios, nie było jednego słowa, co do którego ci, co cieszyli się z jego śmierci, mogliby powiedzieć, że żałują, że ono nie padło. I tu także, gdy chodzi o tak zwaną „mowę nienawiści”, ci którzy się nią od lat karmią, z całą pewnością musieli czuć satysfakcję. Wszyscy wszystko pamiętamy i tej pamięci nic nie zagłuszy.
     I oto na mównicę sejmową wchodzi jeden z nich i ogłasza, że gdyby Lech Kaczyński dziś żył, to nie pozwoliłby na hucpę, którą nam ufundowało Prawo i Sprawiedliwość? Przepraszam bardzo, ale takiej bezczelności świat nie widział.
     W tej sytuacji z najwyższą przyjemnością powtarzam słowa prezesa Kaczyńskiego, tym razem już jednak jako swoje: „Wiem, że boicie się prawdy, ale nie wycierajcie swoich mord zdradzieckich nazwiskiem jego świętej pamięci brata, niszczyliście go, zamordowaliście go, jesteście kanaliami”.




sobota, 21 grudnia 2019

Przybyli aktorzy pod okienko


Przedstawiam dziś swój najświeższy felieton z Warszawskiej Gazety. Tym razem o aktorach niezłomnych.      

     Mogę się mylić, ale mam wrażenie przez te już kilka dobrych lat, jak publikuję swoje cotygodniowe refleksje w „Warszawskiej”, konsekwentnie trzymałem się tematów krajowych i chyba ani razu nie wyszedłem poza granice zakreślone przez nasze polskie „awantury”. Wygląda więc dziś na to, że po raz pierwszy opowiem o czymś, co się własnie zdarzyło daleko od nas a konkretnie w Wielkiej Brytanii. Jednocześnie jednak zapewniam, że temat ów wybrałem wcale nie w oderwaniu od spraw, którymi żyjemy, a wręcz przez wzgląd na nie właśnie.
      Otóż, jak wiemy, w Wielkiej Brytanii miały właśnie miejsce przyspieszone wybory parlamentarne, w wyniku których konserwatyści odnieśli zwycięstwo, którego wielkość można porównać jedynie do osiągnięć niezapomnianej Margaret Thatcher. To jednak co w owym brytyjskim wydarzeniu zwraca naszą szczególną uwagę, to fakt, że histeria, jaka już na drugi dzień po wyborach ogarnęła tamtejsze środowiska liberalno-lewicowe była tylko minimalnie mniejsza od tej, z jaką w tygodniach poprzedzających ostatecznie ową sromotną porażkę głosiły one swój rzekomo pewny przyszły sukces.
       Aby dać przykład owych kompletnie obłąkanych zachowań, a tym samym pokazać, jak to z czym my tu w Polsce musimy się użerać, stanowi zaledwie marną parodię tego, czym oni tam żyją na co dzień, opowiem o tym, co wykonał, słynny również u nas, aktor Hugh Grant. Otóż proszę sobie wyobrazić, że ulegając przekonaniu, że  tylko on, wybitny artysta i człowiek, przed którym klęka świat, jest w stanie sprawić, że „faszyzm nie przejdzie”, postanowił osobiście chodzić od domu do domu i namawiać mieszkańców do tego, by zagłosowali przeciwko partii Borysa Johnsona. Mało tego. Ponieważ on bardzo w swoim mniemaniu sprytnie uznał, że labourzyści mają małe szanse, by zagrozić Johnsonowi, postanowił zachęcić wyborców, by zrobili coś, czego wielu z nich nie robiło nigdy wcześniej, czyli zagłosowali na liberalnych demokratów. Byle tylko odebrać władzę – powtórzmy to raz jeszcze – faszystom.
       Ktoś powie, że przesadzam, a więc oddajmy głos samemu Grantowi:
       Wybory, które przed nami, nie są wyborami takimi jak inne. Dziś znaleźliśmy się na skraju  upadku, jakiego brytyjska historia nigdy wcześniej nie doświadczyła. Partia konserwatywna została przejęta przez prawicowych ekstremistów, a ponieważ nie jesteśmy w stanie zmienić obowiązującej ordynacji, nie wolno nam głosować, jak nam mówi serce, bo doprowadzimy do prawdziwej katastrofy”.
      Do czego zmierzam? Otóż już za chwilę tu u nas rusza kampania przed majowymi wyborami prezydenckimi, no i niewykluczone, że oni się prędzej czy później zorientują, że Kidawa-Błońska to kompletne nieporozumienie i też nie zdziwię się, jeśli ktoś tam, korzystając z brytyjskiego przykładu, postanowi zatrudnić choćby Daniela Olbrychskiego, by ten chodził po domach i wzywał Bogu ducha winnych obywateli do taktycznego głosowania  na Szymona Hołownię, który potrafi przynajmniej wypowiedzieć trzy kolejne zdania bez jakiejś kompromitującej wpadki. Taktycznie oczywiście, no bo serce sercem, ale faszyzmowi trzeba powiedzieć „dość”.


      

     

piątek, 20 grudnia 2019

Jak upaść na zbity pysk


           O tym by to wreszcie powiedzieć, myślałem od dawna, ponieważ jednak nigdy nie było do tego dobrej okazji, jakoś to wszystko czekało. I oto wczoraj przyszło mi do głowy, że ponieważ, owszem, okazja się pojawiła, i to wcale nie byle jaka, przyznam się wreszcie, dlaczego szanuję Zbigniewa Ziobro. Otóż powodów było w naszej najświeższej historii parę, jednak to czym on mi zaimponował najbardziej, to jego zachowanie po tym, jak najpierw uznał, że upadający, jak mu się nagle wydało, Jarosław Kaczyński nie jest już mu do niczego potrzebny, następnie postanowił pokazać nam, że to on jest prawdziwym liderem, by w końcu, gdy tylko się zorientował, że zachował się głupio i kompletnie bez sensu, zamiast się nadąć, zacząć na Kaczyńskiego pluć, a następnie przyłączyć się do innych, bardziej od niego w owym pluciu doświadczonych, potrafił publicznie uznać swój błąd i skorzystać z tego, że Prezes – wbrew zresztą popularnej opinii – ani się nie obraża, ani tym bardziej nie jest człowiekiem mściwym. I to jest właśnie to, co mi u niego zaimponowało.
      A przecież, cokolwiek by o nim mówić, jest to polityk znacznie bardziej uzdolniony i o znacznie lepszej publicznej pozycji niż wielu innych, którzy zaczynali tak jak on i dziś się gdzieś tłuką po nakreślonych przez Grzegorza Schetynę i jego ferajnę marginesach. On naprawdę miał wszelkie powody, by się zawziąść, tupnąć nogą i skoczyć w otchłań, w przekonaniu, że tam na niego czeka ostateczne zwycięstwo. Nie zrobił tego, bo miał wystarczająco dużo oleju w głowie – i to zupełnie niezależnie od tego, jak szczere było to jego pokajanie – by zacisnąć zęby i stanąć mocno, na obu nogach tam gdzie jest siła i sukces. Dziś oczywiście, co wszyscy widzimy, podobnie jak Gowin – również człowiek rozsądny, choć akurat o zdecydowanie mniejszym przebicu – coś tam od czasu do czasu kombinuje, by się nie dać już tak kompletnie politycznie ubezwłasnowolnić, jednak absolutnie nie ma mowy o jakiejś znaczącej nielojalności. Bardzo ładnie zresztą opisał ich sytuację Adam Lipiński, mówiąc że PiS bez nich sobie świetnie poradzi, natomiast oni bez PiS- już nie. I Ziobro, jak sądzę, wie to znakomicie.
        Skąd mi dziś przyszedł do głowy ów Ziobro? Proszę sobie wyobrazić, że do tych myśli zainspirowali mnie politycy, że się tak wyrażę, Konfederacji, kiedy już w pierwszych głosowaniach w sprawie ustawy sądowej, postanowili głosować stając ramię w ramię z Lewicą, Koalicją Obywatelską oraz PSL-em. Kiedy się o tym dowiedziałem, pomyślałem sobie, że taki jest właśnie los ludzi, czy ugrupowań, którzy wychodzą z założenia, że ponieważ z ich punktu widzenia, kiedy już udało im się chwycić przysłowiowego Pana Boga za palec, to co dziś jest najważniejsze, to uzyskanie odpowiedniej pozycji i rozbudowa politycznych przyczółków. Im nie chodzi o prezentowanie programu, próby jego realizacji – zwłaszcza gdy wiedzą, że póki co, w ich wykonaniu to nikogo nie interesuje – że już nie wspomnę o czymś tak egzotycznym jak Państwo i Naród. Owszem, oni gdzieś tam z tyłu głowy mają może i jedno i drugie, jednak zawsze z tą myślą, że na realny patriotyzm jeszcze przyjdzie czas; najpierw trzeba zbudować odpowiednią bazę. Czemu zatem oni nie przyłączą się do silniejszych i w ten sposób nie spróbują zadbać o autonomię, którą tak cenią? Otóż tu jest problem: oni są zbyt zarozumiali, a więc, krótko mówiąc – zbyt głupi. Są głęboko przekonani, że wszyscy razem mają tak nieprawdopodobny spryt i inteligencję, że kropla za kroplą ostatecznie dojdą do miejsca, gdzie to oni będą decydować.
       No ale w tej sytuacji ktoś zapyta, czemu oni uznali za stosowne przyłączyć się do wspomnianych „plwaczy”? Otóż dlatego właśnie, że to jest część ich nadzwyczaj inteligentnie przemyślanego planu. Oni w tej egzotycznej kupie zaatakują przeciwnika dziś najpoważniejszego, a ponieważ ich argumenty będą na tyle dźwięczne, by porwać znaczną część prawicowej opinii, ostatecznie na polu bitwy zostaną tylko oni, no a cała ta nieudaczna opozycja, wraz z pisowskim żydostwem, wyląduje na marginesie.
       I znów wraca pytanie: gdzie w tym wszystkim Polska? Czy oni nie widzą, o co toczy się gra i jak bardzo jest ona zażarta? Już to wspomniałem: Polska jest oczywiście ważna, ale jeszcze nie dziś. Dziś chodzi o to, by zrobić ten jeden krok i pokazać wszystkim, gdzie raki zimują. Wtedy dopiero przyjdzie czas na Polskę. A co do gry, to owszem, gra jest i jest zażarta, tylko to jest zupełnie inna gra, niż ta o której myślą ludzie słabi i mali.
        I taki to jest los ugrupowań takich jak Konfederacja. Pamiętamy rok 2005 i kolejne dwa lata, kiedy Prawo i Sprawiedliwość postanowiło rządzić w koalicji z Samoobroną i LPR-em, a ja tu tylko jeszcze zaznaczę, że i jedni i drudzy oficjalnie uchodzili za  ugrupowania nadzwyczaj patriotyczne i polskie. I proszę sobie może przy tej okazji przypomnieć, że zarówno Lepper, jak i Giertych, od pierwszej niemal chwili przede wszystkim dbali o to, by pokazać wyborcom, że to oni, a nie Kaczyński, chcą dobrze dla Polski; że to oni w kolejnych wyborach powinni uzyskać władzę; bo to oni nie będą się bać tej bezbożnej i antyludzkiej Europy; oni, w odróżnieniu od PiS-u, nie będa służyć silnym. Wszystkim nam się wydawało, że kiedy udało się polskiej prawicy wygrać jedne i drugie wybory, kiedy Lech Kaczyński został prezydentem i kiedy ze strony Systemu w stronę Polski został skierowany tak straszny atak, oni – przecież w gruncie rzeczy politycy, którym ta szansa spadła jak manna z nieba – powinni uznać, że sukces Prawa i Sprawiedliwości to również ich sukces, zarówno osobisty, jak i polityczny, i że trzeba się tej szansy trzymać zębami i pazurami. A tymczasem oni uznali, że to nie im, ale PiS-owi powinno teraz bardziej zależeć... i skończyli jak skończyli. Leppera skrytobójczo zamordowano, a Giertych jest już dziś wyłącznie chłopcem na posyłki grupy ITI, jak nie przymierzając Ryszard Kalisz, czy Andrzej Olechowski, strasznie z siebie dumni, że jeszcze nigdy nie mieli tak dużo pieniędzy.
         No a teraz mamy tych głupców skupionych wokół Korwina i Brauna, a to co w tym pewnie najzabawniejsze, to jak sądzę fakt, że przez tę swoją bezmyślną ambicję, oni z takim samym zaangażowaniem uprawiają politykę zewnętrzną, jak i wewnętrzną. W końcu, jak to jest żeby taki Bosak był trzecim po Braunie i Korwinie? Czyż my nie jesteśmy lepsi i bardziej zasłużeni? Już tylko więc patrzeć, jak oni sami się wezmą za łby. Jesień roku 2007 tym razem się nie powtórzy, natomiast, owszem, to wczorajsze głosowanie, w ich przekonaniu, tak bardzo przenikliwie zaplanowane, zaprowadzi ich tam, gdzie trafili ich poprzednicy. Niewykluczone, że do samego TVN-u.




czwartek, 19 grudnia 2019

Czy sędziowie mają poczucie humoru


         Pojawiło  się wczoraj parę doniesień, które zrobiły na mnie pewne wrażenie, jedno z nich jednak poruszyło mnie szczególnie. Otóż w Olsztynie do człowieka handlującego choinkami podeszli dwaj mężczyźni i grożąc mu użyciem siły zabrali dwie z nich i z choinkami uciekli w nieznanym kierunku. Pan od choinek oczywiście natychmiast poinformował o napaści policję, a ta błyskawicznie ruszyła za chuliganami w pogoń. Pierwszego z nich wytropiła niedługo po napadzie na miejskim przystanku, kiedy próbował wsiąść ze swoją zdobyczą do autobusu, natomiast na drugiego wpadła w jego mieszkaniu, kiedy ten był właśnie zajęty dekorowaniem świątecznego drzewka. Jak się dowiadujemy nieoficjalnie, obaj panowie to sędziowie Sądu Rejonowego w Olsztynie.
...

       Jesteście Państwo pod wrażeniem? Powiem więc, że bardzo słusznie, choć tak się składa, że zupełnie niepotrzebnie, bowiem wprawdzie, owszem, w Olsztynie doszło faktycznie do zaboru choinek i faktycznie z użyciem gróźb karalnych, tyle że na sprzedawcę choinek napadli zwykli bandyci, bez tytułów sędziowskich, a ja sobie tych sędziów zwyczajnie wymyśliłem. Czemu tak? A temu mianowicie, że wpadając na ten żart z sędziami miałem stuprocentową pewność, że zdecydowana większość Czytelników – a kto wie, czy wręcz nie wszyscy – uzna go za szczerą prawdę, w dodatku wcale nie tak bardzo zaskakującą i chciałem sprawdzić, czy mam rację.
        Rzecz w tym, że dziś reputacja jaką muszą i jeszcze długo będą musieli znosić polscy sędziowie sprawia, że nie ma takiego zła, choćby w jego najbardziej egzotycznej formie, które by w odniesieniu do nich akurat nie było traktowane jako, owszem, niekiedy zaskakująca, ale jednak oczywistość.
      Aby pokazać, jak ta prawda działa w praktyce, opowiem może, w jaki sposób dzisiejszy temat w ogóle się w mojej głowie pojawił. Otóż ze względów, które nie są dziś dla nas specjalnie istotne, żona moja zajmuje się sprawami publicznymi w stopniu bardzo ograniczonym, do tego wręcz stopnia, że, kiedy od czasu do czasu mnie o coś pyta, to ja się często czuję zszokowany, że ona o tym czymś nawet nie słyszała. A zatem jest też tak, że ponieważ o zdecydowanej większości z ujawnianych przez media występkach sędziów ona dowiaduje się ode mnie, i to raczej w formie comiesięcznej kompilacji, reaguje na te opowieści bez tej charakterystycznej dla  nas blazy. No i tak też właśnie było i wczoraj, kiedy jej opowiedziałem o tych dwóch durniach z choinkami. Słuchała owej historii z zainteresowaniem i w pewnym momencie przerwała mi, i w sposób całkowicie naturalny, bez śladu ironii, zadała to pytanie: „Pewnie to byli dwaj sędziowie Sądu Najwyższego”.
       W pierwszej chwili potraktowałem to pytanie jako szyderstwo, ale już po chwili pomyślałem sobie, że czemu nie?  Czemu nie przyjąć, że ona faktycznie pomyślała, że skoro ja już postanowiłem jej opowiedzieć historię o dwóch – kto wie, czy nie napitych – gościach kradnących choinki, to na końcu musi pojawić się coś naprawdę ekstra, a więc, czemu nie sędziowie? No i wtedy też wpadł mi do głowy pomysł na tę dzisiejszą notkę.
       Ktoś powie, że przesadziłem. Bywa różnie, ale przecież czy aż tak, to pewnie nie. Dla nich więc mam pytanie sprawdzające, to jak to w końcu było, uwierzyli Państwo w ten numer na początku, czy uznali, że ja sobie strugam żarty?
       Żarty? W tej sytuacji pozwolę sobie na koniec zaproponować pewien bonus, tym razem już nie o sędziach, lecz o tak zwanych gangsterach. Otóż pewien mój dobry znajomy parę lat temu udawał się autokarem na wycieczkę na narty. Autokar jak to autokar, wycieczka jak wycieczka, z tą różnicą, że w środku znajdowała się grupa kilku osób, które nie dość, że zachowywały się jakby owa wycieczka była zorganizowana wyłącznie z myślą o nich, to jeszcze przez całą drogę, jak to mówią, polewając. Kiedy po odpowiednio męczącej podróży mój znajomy dojechał na miejsce, okazało się, że towarzystwo z autokaru jest zakwaterowane w tym samym co on hotelu, a przekonał się o tym już pierwszego wieczoru, kiedy postanowił skorzystać z szeroko dostępnego jacuzzi i okazało się, że tam też postanowili się zastołować jego autokarowi kompani, no i wtedy dopiero w pełnej okazałości mógł potwierdzić, że oni posiadali wszelkie atrybuty klasycznych zbirów, a więc złote łańcuchy, sygnety, no i widoczne ślady siłowni. No i tam też, podobnie jak wcześniej w autokarze, byli oni również wyposażeni w alkohol – podkreślić należy, że bardzo drogi – a ponieważ uznali mojego znajomego za swojego nieproszonego,m ale jednak gościa, zaproponowali mu, by się z nimi napił. On oczywiście odmówił, oni oczywiście ruszyli tradycyjnie w gadkę typu „Kto nie pije ten kapuje” i takie tam, i wreszcie mój znajomy wpadł na złoty pomysł, by im powiedzieć, że on pić nie może, bo jest niepijącym alkoholikiem... W tym momencie po jacuzzi rozniósł się pełen szacunku pomruk i od tego momentu panowie zaczęli traktować mojego znajomego jak „jednego z gangu”, o czym świadczyć mogło choćby to, że bez skrępowania zaczęli prowadzić rozmowy biznesowe, z których on się mógł dowiedzieć wiele bardzo ciekawych szczegółów, takich jak na przykład kto, kogo, jak i za ile.
...
       
      I teraz muszę przyznać się do kolejnej prowokacji. Otóż z tymi gangsterami, to ja tylko zażartowałem. To wcale nie byli gangsterzy. A ja teraz mam dwa pytania finałowe: ilu z Państwa uwierzyło mi, kiedy powiedziałem, że tym razem już kończymy z tematem sędziów? No i ilu z Państwa wierzy mi teraz, kiedy mówię, że tylko żartowałem?





środa, 18 grudnia 2019

Donald Tusk - gwizd artystyczny


Oto poinformował mnie mój syn, że Donald Tusk, wciąż, jak się zdaje, snując się to tu to tam po Polsce i promując swoją książkę, zażartował, że polsce nie grozi ‘polexist”, ale raczej „wypierpol” i ów bonmot zaczął nagle robić karierę na miarę niegdyś „ciepłej wody w kranie”, potwierdzając w ściśle określonych środowiskach pozycję Tuska jako najbardziej inteligentnego żartownisia polskiej polityki. A mnie natychmiast naszły refleksje, nawet nie tyle związane z faktem, że on ów „wypierpol” ukradł posłowi Konfederacji, Dobromirowi Sośnierzowi, który go wymyślił i użył na Twitterze jeszcze rok temu, ale z tym, że sądząc po tym, co się dzieje w ostatnich dniach, można dojść do przekonania, że z byłym premierem dzieje się coś bardzo niedobrego. Ja oczywiście już dawno wiedziałem, że jest to człowiek dość dramatycznie ograniczony, jednak nie ulega dla mnie najmniejszych wątpliwości, że tak dramatyczne wykorzenienie z Polski i to na tyle lat, osłabiło go jeszcze bardziej, a ostatnie dni wskazują na to, że ów zjazd robi się coraz bardziej niebezpieczne.
Ponieważ to co się stało chciałbym jakoś oryginalnie skomentować, a prawdę powiedziawszy, mam wrażenie, że wszystko co miałem mądrego do powiedzenia na temat tego dziwnego człowieka, już powiedziałem, chciałbym z tej akurat okazji przypomnieć jeden z pierwszych swoich tekstów, jakie zdarzyło mi się mu poświęcić, w nadziei, że tak będzie dobrze, by nie powiedzieć, bardzo dobrze. A zatem, bardzo proszę.


     Przydarzyła mi się bardzo zabawna historia. Siedziałem sobie w domu i słuchałem muzyki. Grał Bill Evans – pianista, razem z Tootsem Thielemansem na harmonijce. Kto się interesuje, z pewnością wie, o co chodzi. Weszła najmłodsza Toyahówna, wydęła z pogardą usta i spytała: „A co to za okropieństwo?’ Na to ja: „Organki”. Na co moja córka: „Okropne”. I znów ja: „To Toots Thielemans – on jest wybitny”. I wtedy moje dziecko: „Kto???? Tusk?”
      Otóż sprawa wygląda następująco. Oczywiście nie Tusk, tylko Toots. Toots Thielemans – jeden z największych muzyków XX wieku. Można nie znać tego nazwiska, można nie wiedzieć, kto to taki, ale wystarczyło żyć i mieć uszy otwarte, żeby od czasu do czasu usłyszeć tę harmonijkę i jej nie zapomnieć. Wystarczyło te kilka ważnych filmów, jak choćby „Midnight Cowboy”, żeby już nigdy nie zapomnieć tej melodii. A więc nie Tusk, ale Toots. Wielki muzyk, znany głównie ze swojej harmonijki, ale również gitarzysta i… gość, który potrafił pięknie gwizdać. A więc bardzo zdolny człowiek. Nie Tusk.
      Domyślam się, że ktoś kto znalazł się na tym blogu po raz pierwszy, pomyśli sobie zapewne, że tu się odbywa jakieś szaleństwo. Mało tego. Jestem pewien, że nawet ci, którzy byli tu już wcześniej, mają święte prawo, żeby uznać, ze ja albo ostatecznie straciłem siły, albo się po prostu zdemoralizowałem. Proszę wszystkich o zachowanie spokoju. Aż tak źle nie jest. Atmosfera tylko z pozoru jest głupkowata. Owszem, kiedy moja córka wyskoczyła z tym Tuskiem, to wpadliśmy w nastrój zabawowy i zaczęliśmy się prześcigać w najróżniejszych pomysłach, jak by to było, gdyby nagle się okazało, że Donald Tusk potrafi grac ładnie na harmonijce, albo – nie daj Boże – jest okazał się wirtuozem w artystycznym gwizdaniu. Włączalibyśmy sobie TVN24, na ekranie pojawiałby się napis ‘na żywo’, kamery pokazywałyby nam rzecznika Grasia, który by z kolei anonsował wystąpienie Premiera… i wtedy na mównicę wchodziłby Donald Tusk i pięknie grał na organkach. Lub gwizdał. To byłoby coś. To byłaby prawdziwa rewolucja. Oto mamy ten nasz polityczny świat. Tych wszystkich pieprzonych prezydentów, ministrów, premierów, komisarzy, te wszystkie parlamenty, te strategie, te gospodarki, te niespełnione obietnice, tę nieustanna walkę o głosy wyborców… a tu nagle pojawia się, który gra na organkach, a następnie grzecznie się wszystkim kłania i idzie do domu.
Niedawno, Hanna Gronkiewicz Waltz powiedziała, że, jak idzie o miasto, którym ona zarządza, to właściwie nie trzeba już nic robić. Wystarczy, żeby wszędzie były kwiaty i żeby w chodnikach nie było dziur, na których można by połamać nogi. Ludzie będą chodzić jak naćpani i będzie git. Ja do tego bym jeszcze dodał takie rozwiązanie, żeby wszędzie, wzdłuż ulic poumieszczać wielkie telebimy, na których mieszkańcy miasta mogliby nieustannie oglądać, jak Donald Tusk gwiżdże, lub gra na harmonijce.
      Wbrew pozorom, to nie jest obraz aż tak bardzo absurdalny. Właściwie, jak się dobrze przyjrzeć, to wszystko zmierza dokładnie w tym kierunku. Wczoraj telewizja poinformowała, że Premier przedstawił coś, co się nazywa Polska 2030 – Wyzwania Rozwojowe. Chodzi o to, że – prawdopodobnie po to, by nas ostatecznie dobić – postanowiono nam pokazać, jak to będzie za dwadzieścia lat pod rządami ludzi, którzy nam dwa lata temu wskoczyli na plecy i nie chcą zleźć. Nie będę opisywał, jak ta Polska w roku 2030 ma wyglądać. Po cholerę? I tak wszystko wiadomo – domy mają być wysokie, ze szkła i stali, a pociągi mają jeździć bardzo szybko. Chcę jednak zwrócić uwagę na jedną rzecz. Otóż najprawdopodobniej autorem tego szaleństwa był nie Donald Tusk, lecz sam Michał Boni. Dlaczego tak myślę? Przede wszystkim dlatego, że mignął mi ten ubek wczoraj w telewizorze. Ale jest tez drugi powód moich podejrzeń. Ja na Boniego mam oko już od pewnego czasu. Dokładnie od dnia, kiedy przeczytałem z nim rozmowę w Rzeczpospolitej, gdzie on opowiadał, jak to w przyszłości każdy będzie miał komputer i będzie sobie z każdym rozmawiał na Skypie. To właśnie wtedy uznałem, że nie ma takich słów, które by potrafiły opisać nieszczęście, na jakie sami się zechcieliśmy skazać 21 października 2007 roku. Ale nie ma też takich słów, które by w pełni sprawiedliwie mogły załatwić sprawę o nazwie ‘Michał Boni’.
      Więc już nic więcej nie napiszę. Pewnie puszczę sobie „Nocnego Kowboja” i może się w ten sposób trochę uspokoję.




wtorek, 17 grudnia 2019

Pięć krótkich kawałków na nadchodzące Święta


Najnowszy wydanie „Polski Niepodległej” wciąż jeszcze przed nami, natomiast ja już dziś pozwolę sobie przedstawić tu na blogu najnowszą serię krótkich kawałków, które tam publikuję od dłuższego już czasu. Zapraszam i życzę dobrych wrażeń.


Jak wiemy już dziś wszyscy, w Wielkiej Brytani odbyły się przyspieszone wybory parlamentarne i partia Borysa Johnsona odniosła sukces porównywalny już tylko z osiągnięciami Margaret Thatcher. Dla tych z nas, którzy liczą na to, że już wkrótce większość Europy pójdzie polskim, czy węgierskim śladem i skutecznie postawi się temu, co niektórzy nazywają postępem, a co w sposób oczywisty musi doprowadzić wspomnianą Europę do ciężkiego i nieodwracalnego upadku, jest to wiadomość dobra. To jednak co powinno nas w nie mniejszym stopniu zainteresować, to reakcja na to zwycięstwo brytyjskich elit. Otóż z tego co możemy zaobserwować, histeria, jaką ono tam wywołało jest równie dojmująca jak to, czego od czterech już ponad lat niemymi świadkami jesteśmy i my, i co czasem widzimy jako coś absolutnie wyjątkowego. Otóż nic podobnego. To nie jest w żaden sposób reakcja wyjątkowa. Siły antycywilizacyjnego oporu są wszędzie takie same, a ich metody jakby wyjęte z tej samej formy. Patrzmy uważnie na to co się dzieje w Wielkiej Brytanii, bo wtedy dopiero zrozumiemy, że przeciwnik wcale nie jest taki przebiegły, jak się nam to próbuje przedstawiać.

***

Weźmy choćby osobę nie dość że tu u nas niemal zupełnie nieznaną, to w ogóle chyba na tyle publicznie obcą, że gdyby nie „Gazeta Wyborcza” i okolice, można by było potraktować jak jakiś paproch, który został nam tu wdmuchnięty przez przypadek, a więc niejaką Agatę Bielik-Robson, profesora z Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk. No ale, jak już za chwilę się przekonamy, to wcale nie jest byle kto, przynajmniej w sensie, który nas tu zwykle interesuje. Otóż w rozmowie przeprowadzonej przez wspomnianą „Gazetę Wyborczą” ta dziwna kobieta powiedziała co następuje:
„Czy ty nie rozumiesz, co tu się dzieje? Mamy apokaliptyków u władzy! Teraz, po kilku latach, sytuacja jest jeszcze trudniejsza, bo rząd PiS-u udaje normalizację – od tego jest Morawiecki z tą swoją gładką mową – ale tak naprawdę działa ciągle według wzorca stanu wyjątkowego, wywracając wszystko na nice i igrając z apokaliptycznym ogniem. To może się skończyć społeczną katastrofą, co zresztą Kaczyńskiemu w ogóle by nie przeszkadzało. Podejrzewam, że byłby szczęśliwy, gdyby tu wszystko spłonęło.
To są ludzie o temperamencie apokaliptycznym. Rządzą nami postaci, którymi kieruje gigantyczna siła resentymentu, to dla PiS-u jedyny rodzaj paliwa. Ich napędza nienawiść do ‘Salonu’, do III RP, do elit dawnej Unii Demokratycznej, do umownego Holoubka z Konwickim, bo ten ‘Salon’ ich wykluczał w latach 90. w czasie osławionej wojny na górze.
Trzeba pamiętać, że cała ta prawicowa inteligencja, która teraz jest kośćcem dobrej zmiany, to są wszystko ludzie, którzy zostali strąceni w tamtych latach do szeolu. Do absolutnego niebytu. Zostali wykluczeni ze wspólnoty i obmówieni jako szaleńcy. Wariaci. I teraz wracają jako zombie.
Wracają z rejonów śmierci, z rejonów społecznego wygnania. I – jak wszystkie zombie – mają jeden niesamowity power: zemstę. Niech spłonie świat, ale niech króluje sprawiedliwość!
Ja uważam tę władzę za patologiczną u swego zarania. Mamy w Polsce rząd zombie. Najgorsze, co w każdym horrorze się przydarza, to upiory wracające z rejonów śmierci. I właśnie taki czuję strach przed tym rządem, jakbym śniła horror. Wszelkie paktowanie z nimi, każda próba normalizacji ich rządów, jest absolutnym błędem”.
A ja proszę popatrzeć na to, co się dzieje w tych głowach. Oto piąty rok od czasu gdy Prawo i Sprawiedliwość pokonało siły cywilizacyjnego szaleństwa i pierwszy, gdy społeczeństwo po raz drugi pokazało co sądzi o tym co wspomniane głowy wypełnia, a tam tymczasem wszystko nadal się kotłuje, jakby zupełnie nic się nie stało; więcej nawet – jakby oni w tym wszystkim odnaleźli jakąś nową siłę i są w nią tak zapatrzeni, jakby nie byli nawet w stanie dostrzec, że tam już nie ma nic poza czystym obłędem.

***

Jeśli komuś nie wystarczy Bielik-Robson, oddajmy głos kolejnym... tak tak – zombie we własnych osobach. Oto przed nami aktor Daniel Olbrychski w internetowej rozmowie z Moniką Jaruzelską:
„Kiedyś powiedziałem, że gdybym musiał być adwokatem z urzędu, to umiałbym znaleźć argumenty, żeby bronić targowiczan, którzy przecież wiedzieli, że tak czy tak przegramy; żeby bronić mojego wroga Radziwiłła w ‘Potopie’; umiałbym bronić naszych przywódców po Jałcie, bo trafiliśmy pod but Stalina i wtedy wszystko zależało tylko od tego, ile tej autonomi ktoś umiałby...Potrafiłbym ich bronić. Ale nie zgodziłbym się, nawet za represje, bronić obecnie rządzących Polską,bo jest to podłość, głupota i niekompetencja. Wywołanie podziału społeczeństwa – bo to jest zbrodnia – oszustwem o zamachu w Smoleńsku. To jest zbrodnia, co wykonał Macierewicz i co podtrzymał, bo na tym wygrał, Kaczyński. Obydwaj świetnie wiedzieli, że nie było zamachu. Dzielić, żeby rządzić. Tak robili tylko okupanci w Polsce, ale też ci okupanci bywali czasami bardziej szlachetni, mniej podli, broniąc interesów własnych, silnych krajów”.
Słucham tego człowieka, patrzę na jego twarz... i nagle widzę, że on pod jednym i drugim okiem ma wciąż świeże ślady wypadku, któremu uległ jadąc gdzieś, jak zwykle, po pijaku zapewne, na swoim skuterze. Widzę tę obitą mordę i myślę sobie, że owe sińce znakomicie symbolizują stan, jaki wywołało nie tylko przecież w nim, ale w całym tym obłąkanym towarzystwie, kolejne zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości. A to jest ni mniej ni więcej jak stan, gdy oni nagle, ni stąd nie zowąd, zobaczyli całą złożoność czasów, które nie tylko nas irytowały, gdy siedzieliśmy rozwalenia w naszych pluszowych fotelach, ale zwyczajnie strzelały nam w potylicę.

***

Przyznaję, że nie wiem oczywiście, jak dziś wygląda prof. Magdalena Środa, mogę sie jednak domyśleć, że nawet jeśli ona nie ma siniaków pod oczami i rozbitej wargi, musi przynajmniej mieć włosy upaprane od błota i zgniłych liści. A mam prawo mieć tego typu podejrzenia, czytając jej wypowiedź już nie tyle na temat szlachetnych sowieckich okupantów i podłego Jarosława Kaczyńskiego, co w kwestii... zwierząt i ich, jak najbardziej obywatelskich, praw:
„Jest taka propozycja, żeby zwierzętom przydzielić obywatelstwo. Są zwierzęta udomowione, które powinny być traktowane jak współobywatele, potem są zwierzęta liminalne, graniczne, które żyją z nami np. szczury, karaluchy albo coś takiego i one powinny mieć status uchodźców i są zwierzęta dzikie, które powinny mieć status obywateli państw suwerennych”.
Ktoś mi w tym momencie zarzuci, że w momencie gdy ja z polityki – nawet jeśli nomen omen „liminalnej” – nagle postanowiłem się przenieść na oddział psychiatryczny dla przypadków, które współczesna medycyna uznała za zbyt egzotyczne, ta rubryka stała się zwyczajnie niepoważna. Otóż nie zgadzam się. Jest bowiem bardzo możliwe, że prof. Środa – przypominam, że wciąż z sukcesem funkcjonująca w medialnym mainstreamie – zaledwie pokazuje nam naszą przyszłość. Możliwe jest, że ona wie coś, co nam się jeszcze nie ujawniło w najgorszych nawet koszmarach. Mało tego. Jest bardzo możliwe, że na to, co ona nam mówi, jest już przygotowywane uzasadnienie, nie tylko  polityczne, ale również teologiczne.

***

Mniej więcej bowiem wraz z powyższą wypowiedzią owej dziwnej kobiety – przypomnę tylko, że całkiem niedawno publicznie ogłaszającej, że jest czarownicą – głos zabrał kto wie, czy nie przyszły Prezydent RP, Szymon Hołownia, przedstawiając teologiczną interpretację ewangelicznego świadectwa o Męce i Zmartwychwstaniu  naszego pana Jezusa Chrystusa:
„Ludzie nie widzą jednej podstawowej rzeczy, że Jezus stał się człowiekiem ale też – przecież powtarzamy to w każde święta Paschy – stał się zwierzęciem. Stał się Barankiem Ofiarnym. Jezus wziął na siebie ból, krzyk, krew, pot i łzy tysięcy zwierząt ofiarnych, które byłyby zabijane jeżeli On nie złożyłby swojej ofiary”.
A ja już na koniec pozwolę sobie przypomnieć słowa naszego świętego Jana Pawła: „Nie lękajmy się”. Poza swoim obłędem bowiem, oni nie mają już nic więcej. Czy tu w Polsce, czy w Wielkiej Brytanii, w Stanach Zjednoczonych, na Węgrzech, czy gdziekolwiek indziej na świecie.






Nok nok! Chuju ar?

  Bóg mi świadkiem, że ile razy zdarzy mi się tu coś napisać na temat języka angielskiego i kompleksów, jakie w tym właśnie oblazły z...