Moja niechęć do oglądania telewizji przybiera już postać jakiegoś szaleństwa. Weźmy wczorajszy wieczor. Pani Toyahowa poszła spać, moja jedna córka uczyła się historii, druga zapewne spędzała czas na Facebooku, a syn rozmawiał przez komputer (jak że by inaczej!) z pewną swoją ukochaną, a ja siedziałem jak ten debil w pustym pokoju, słuchałem cichutko muzyki, i gapiłem się w ścianę. Obok był telewizor, a ja nic – tylko te piosenki. No i myśli. Pełno różnych myśli.
Wygląda jednak na to, że to nie-oglądanie telewizji nie za bardzo mi szkodzi. Bo weźmy sprawę dwóch ostatnich wybryków prezydenta Komorowskiego. Jak mi donoszą ludzie życzliwi, ani sprawa lewego kotyliona, jaki Komorowski i jego towarzystwo sobie przypięli podczas uroczystości 3 maja, ani nawet numer z kieliszkiem Królowej, przez tak zawsze czujne media nie zostały nawet zauważone. A zatem, mogę podejrzewać, że gdybym oglądał telewizję, być może nie siedziałbym w tym czasie w necie, i nic bym o tym wszystkim nie wiedział. A tego – a już z całą pewnością sprawy kieliszka – bym nie przeżył.
O co chodzi z tym kieliszkiem? Przede wszystkim muszę wyjaśnić, że kiedy napisałem „Królowa”, nie miałem na myśli Królewny, lecz prawdziwą Królową. Nie jestem nawet, powiem szczerze, pewien, czy pani Dziadzia była na miejscu zdarzenia obecna. Mówiąc o Królowej, mam na uwadze królową Szwecji, która, jak już to było odpowiednio wcześniej zapowiadane, bawiła ostatnio w Polsce, towarzysząc swojemu mężowi, królowi. Karolowi XVI Gustawowi podczas jego wizyty. A teraz kieliszek. Otóż numer z kieliszkiem jest tak nieprawdopodobnie fantastyczny, że, kiedy już sam wiem, o co chodzi, mógłbym też mieć przekonanie, że wiedzą o nim wszyscy. Tymczasem, kiedy wspominałem o nim swojej żonie i swoim dzieciom, okazało się, że oni akurat nic nie słyszeli. A to musi świadczyć o tym, że sprawa została skutecznie wyciszona nawet w Internecie. A zatem, zanim przejdę do refleksji, opowiem dokładnie co się stało i tutaj.
Otóż było przyjęcie zorganizowane przez polskiego prezydenta dla królewskiej pary ze Szwecji. W środku siedział ubrany w elegancki garnitur z muchą nasz pan prezydent, po jego lewej stronie siedziała królowa Sylwia, po prawej jego stronie król Karol Gustaw, przed nimi, na białym obrusie stały talerze i zestaw kieliszków i kiedy w pewnym momencie przyszło do wygłaszania toastu, prezydent Komorowski wstał, złapał kieliszek Królowej i zaczął coś paplać. W tym momencie, jak donoszą nasi reporterzy, Królowa rzuciła dyskretne spojrzenie swojemu mężowi, ten błyskawicznie capnął kieliszek Komorowskiego i możliwie cichutko przekazał go swojej małżonce. Sytuacja została uratowana. Wprawdzie później, jak widać na zamieszczonych na blogach zdjęciach, Komorowski – kiedy już ciągnie tego szampana – stoi twarzą zwrócony do Króla i coś mu tam słodzi, natomiast królowa Sylwia jest samiusieńka obok, a na prawo od siebie ma wyłącznie dupę naszego pana prezydenta; a zatem, też nie najlepiej, jednak przyznać trzeba, że prawdopodobnie po pierwszej akcji, szwedzcy goście byli już tak odpowiednio przygotowani, że mogli się już nawet spodziewać pierdzenia i charkania.
Teraz pora na refleksje. Ich pierwsza część już była. Chodzi mi mianowicie o fakt, że całe to zdarzenie zostało przez ogólnopolskie media, w tym media internetowe, skutecznie albo przemilczane, lub tak zmarginalizowane, by większość osób, które mogłyby się nim zainteresować, pozostały ze swoją niewiedzą. Do tej sprawy zresztą jeszcze wrócimy, natomiast teraz chciałbym się skupić na kwestii moim zdaniem najbardziej interesującej.
Otóż wielu z nas miało okazję siedzieć przy stole w okolicznościach mniej lub bardziej oficjalnych. Znamy więc tę sytuację, kiedy to obok nas siedzą ludzie, przed nami stoją talerze, sztućce, filiżanki, kieliszki i diabli wiedzą, co jeszcze. Chodzi o to, zdarza się oczywiście czasami, że komuś się coś nagle w tym wszystkim pomyli, i albo się do kogoś zwróci, myląc imiona, albo się zagapi i czegoś nie dosłyszy, czy wreszcie coś niechcąco wywróci. Jednak – przynajmniej moje doświadczenie tak mi podpowiada – nie ma takiej możliwości, żeby przez pomyłkę komuś zabrać łyżeczkę, czy kieliszek. Przynajmniej nie w stanie podstawowej trzeźwości. Tego typu gest jest, z mojego punktu widzenia, równie nieprzytomny, jak zwędzenie komuś z talerza kawałka tortu, czy wsadzenia komuś do zupy swojej łyżki. Tymczasem Bronisław Komorowski, w sytuacji wymagającej od niego jak najbardziej przytomności i skupienia, fatalnie się zagapił, wyciągnął rękę poza swój teren i zabrał Królowej ten nieszczęsny kieliszek.
Niedawno wszyscyśmy się śmiali z Prezydenta, że wpisując się do księgi kondolencyjnej w japońskiej ambasadzie, nasadził te słynne już byki. Oczywiście, fakt, że on robi błędy ortograficzne, i to w dodatku błędy takiego kalibru, jest sam w sobie wystarczająco poruszający. Mnie natomiast najbardziej uderzyło to, że on, idąc do tej ambasady, nie przygotował się odpowiednio wcześniej do tego, co tam będzie robił. Gdybym ja miał iść w jakieś ważne miejsce i pozostawić tam swój ślad, czy to w formie podpisu, czy choćby wspomnienia, to jednak starałbym się uważać na każdy swój ruch, gest i słowo. Czasem zdarza mi się musieć podpisać coś ważnego. No, choćby jak idzie o tak zwane wzory podpisów. Przymierzam się do tej akcji, gimnastykuję rękę, ogólnie – staram się bardzo, żeby czegoś nie chlapnąć. Komorowski, jak wszystko na to wskazuje, albo szedł już tam w stanie kompletnego zamroczenia, lub też ewentualnie na miejscu dostał jakiegoś ciężkiego napadu zgłupienia. O czym to może świadczyć? No tylko o jednym. Z nim jest na sto procent coś nie tak. Pisałem o tym bardzo niedawno. Dziś te moje podejrzenia, wypadek z kieliszkiem tylko potwierdza.
Z całą pewnością część z nas zauważyła, że – ostatnio coraz częściej – w dyskusjach politycznych, mamy skłonność do używania argumentu w postaci zdania: „Ciekawe, co by było, gdyby coś takiego się działo za rządów PiS-u?”, lub „Ciekawe, co by się działo w mediach, gdyby coś takiego zrobił Lech Kaczyński?” Z taką oto sugestią, że oczywiście dziennikarze, kabareciarze i nakręceni przez nich obywatele urządziliby nam istne piekło. Powiem uczciwie, że tego typu argumenty mnie nudzą z jednego prostego powodu. Z tego mianowicie, że ten dylemat jest już tak zużyty, że bardziej chyba być nie może. Ale też właśnie z tego, że sugerowana reakcja jest oczywiście jak najbardziej oczywista. Po co się zastanawiać nad czymś, i dodatkowo jeszcze zadręczać się czymś, co jest jak najbardziej oczywiste? Nie ma najmniejszych wątpliwości, że gdyby to prezydent Kaczyński zabrał Królowej kieliszek, ataku jaki by na niego spadł, by nie przeżył. On się raz mocno zagapił z tym policyjnym psem, i rżenie z powodu tego zagapienia do dziś tłucze się o jego trumnę. Kieliszek zniszczyłby go w ciągu tygodnia.
A zatem, jak mówię, bardzo mi się nie podoba powtarzanie wciąż tego pytania: „Co by było gdyby?” Jednak w tej sytuacji, jakoś nie mogę się sam przed zadaniem go powstrzymać. Bo to faktycznie jest bardzo interesujące, spróbować sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby to prezydent Kaczyński zabrał Królowej ten kieliszek. Przede wszystkim pierwszy by się odezwał Palikot i zakomunikował, że to jest najlepszy dowód na to, że on chleje. Następnie TVN24 zaprosiłby do studia specjalistów od alkoholizmu, którzy by potwierdzili, że alkoholicy na widok flaszki, kieliszka, czy sklepu monopolowego tracą rozum i panowanie nad sobą, i ze reakcja Prezydenta jest tu zupełnie naturalna. Po tych ekspertach przyszliby inni eksperci i zasugerowaliby, że tu nie musimy mieć do czynienia z problemem alkoholowym, lecz ze zwykłymi zaburzeniami świadomości. A po tych ekspertach, zjawiliby się dziennikarze i politycy, i zaczęliby przekonywać, że to co zrobił nasz prezydent jest już tematem rozmów na całym świecie i Polska została sprowadzona do pozycji najbardziej zacofanych państw afrykańskich. W następnej kolejności Tomasz Sianecki przygotowałby reportaż-sondę wśród przechodniów, na temat tego, czy któremuś się zdarzyło ukraść komuś kieliszek, albo kanapkę z talerza. Na samym końcu, pojawiliby się oczywiście kabareciarze z całą już kulturą popularną, i już by się tam swoim talentem odpowiednio popisali. Krótko mówiąc, stałoby się dokładnie to samo, co się działo w przypadku afery z Irasiadem, czy Borubarem, tyle że bez porównania bardziej. Dlaczego? Dlatego, że tam mieliśmy do czynienia z nicnieznaczącym drobiazgiem, a nawet zwykłym kłamstwem – a tu mielibyśmy fakt. Fakt i bardzo poważny znak.
Muszę jednocześnie od razu tu zaznaczyć, że owa hipotetyczna reakcja, którą tu opisałem, nie jest dla mnie jakoś szczególnie oburzająca. Osobiście uważam, że gdyby Lechowi Kaczyńskiemu przydarzyło się coś tego typu, to przede wszystkim wszyscy mielibyśmy szczere podstawy do tego, by go podejrzewać o jakieś poważne problemy umysłowe. A gdyby on się wciąż nadymał, to byśmy mieli powód, by się z niego już tylko śmiać. Problem w tym, że Lech Kaczyński praktycznie wpadek nie miał, a już z całą pewnością nie tego kalibru. Jeśli się uczciwie zastanowić, to Lech Kaczyński na tym polu był czysty jak złoto. Kiedy Andrzej Mleczko dla powszechnej uciechy rysował ten prezydencki samochód, ciągnący za sobą ubikację na kółkach, to za tym żartem nie stały autentyczne zdarzenia, lecz zwykłe pomówienia, insynuacje, a przede wszystkim niepohamowana nienawiść. Problem w tym, że Lechowi Kaczyńskiemu coś takiego, co nam niemal codziennie pokazuje prezydent Komorowski, przydarzyć się zwyczajnie nie mogło.
No i wreszcie, problem w tym, że Komorowskiemu, nie dość, że się zdarza, to zdarza się w sposób tak systematyczny i oczywisty, że to już powoli nikogo nie dziwi. I teraz możemy wrócić do reakcji mediów na ten przypadek kieliszka Królowej. Czemu one nic na ten temat nie mówią? O tym „bulu” informowały. Czemu więc nic nie mówią o kieliszku? Uważam, że sa tego dwie przyczyny. Pierwsza to taka, że, jak już wspomniałem, owo otępienie, w jakim się niemal nieustannie znajduje Komorowski, staję się zwyczajnie medialnie nieciekawe. Drugi natomiast jest taki, że to jest autentyczne otępienie. I jest to prawdopodobnie fakt już powszechnie uznany. A skoro tak, to System wie, ze jeśli zacznie tę sprawę roztrząsać, to za tym będzie musiał pójść kolejny krok. Już bardziej praktyczny, i rozpoczynający de facto procedurę odsunięcia Bronisława Komorowskiego z urzędu. A tego oni bardzo, ale to bardzo nie chcą. Już pewnie wolą, by on zwyczajnie któregoś dni umarł. Wtedy przynajmniej gdzieniegdzie pozostanie bohaterem.
Czy tak będzie zawsze? Nie mam pojęcia. Myślę sobie, że gdyby podczas opisywanego wyżej ‘szwedzkiego’ przyjęcia, kiedy Król wziął kieliszek Komorowskiego i przekazał go dyskretnie swojej zonie, gdyby w tym momencie Komorowski złapał go za rękę i zawołał: „Niech mi król nie zabiera kieliszka” i jeszcze ten szampan, czy co oni tam pili, by się wylał na obrus, albo Królowej na twarz, to może jedna z tych kropel szampana byłaby tą własnie przysłowiową kroplą. No, ale z satysfakcją możemy to jedno Komorowskiemu przyznać. Jeszcze się jakoś trzyma. Widać to wyraźnie na poniższym zdjęciu. Gapi się w ten kieliszek i jest najwidoczniej bardzo rozbawiony. A zatem przynajmniej duch kniei go nie opuszcza.
Powyższy artykuł został wcześniej opublikowany w Warszawskiej Gazecie i dostałem za niego całe sto złotych. Gdyby komuś się ta refleksja spodobała, a chciałby się do tej stówy dorzucić, będę zobowiązany. Bo, jak wspominałem, ja teraz żyje już niemal tylko z tego bloga. Dziękuję.
