niedziela, 29 października 2023

O memach i diabłach na ostrzu noża

 

      Dzień przed wyborami zamieściłem tu króciutką notkę, w której napisałem, że być może najbardziej bolesnym efektem objęcia władzy przez Donalda Tuska będzie to, że nienawiść, która nas truje od tylu już lat nie zniknie, a być może nawet urośnie. A komentarz Tomasza Lisa o konieczności wyciągnięcia konsekwencji wobec wyborców prawicy, czy tekst w „Gazecie Wyborczej”, w którym owi wyborcy nazywani są „małpoludami”, to zaledwie ułamek całości. Dziś wprawdzie pojawiają się znaki dające nadzieję, że po owym „zwycięstwie” już za chwilę nie pozostanie choćby kupka popiołu, póki co jednak liczę na to, że wielu z nas dobrze widzi, co konkretnie miałem na myśli. Jak zatem sytuacja się rozwinie, tego oczywiście nie wiemy, natomiast ja wciąż zachodzę w głowę, co takiego się stało, że niemal rzutem na taśmę Koalicja Obywatelska z przyległościami znalazła się w miejscu, gdzie zaczyna się robić naprawdę groźnie.

       Wyjaśnień jest wiele, zaczynając, jak zawsze, od zarzutów kierowanych pod adresem samej kampanii, przez utratę niemal bez walki mediów społecznościowych, po oczywiście telewizję publiczną, która to, zdaniem wielu, była pierwszym grabarzem kampanii Prawa i Sprawiedliwości. A ja, choć, owszem, wszystkie te błędy widzę, to przypominam sobie kampanię z roku 2007, kiedy to upadł rząd i władzę na długie osiem lat przejęła tak ładnie opisana przez Jarosława Kaczyńskiego „partia zewnętrzna” i odtwarzam sobie niemal jak film całą serię kolejnych memów, których jedynym celem było wypełnienie sceny pop niczym innym jak nienawiścią zagłuszaną powszechnym rechotem.

       Próbuję sobie przypomnieć, co było na początku i wydaje mi się, wszystko zaczęło się od „kaczora”. Aż trudno uwierzyć, że coś w sposób ewidentny tak głupiego, a jednocześnie niewinnego, jak przekręcenie czyjegoś nazwiska (Kaczyński – kaczor, Baranowski – baran, Kurowski – kura, Gruszkowski – gruszka... można wymyślać w nieskończoność) może na całe dziesięciolecia wykształcić w ludziach czystą nienawiść do jednego człowieka w postaci różnego rodzaju „kaczymów”, „kaczafich”, „kaczych fuhrerów”, „polowań na kaczki”, „kaczek po smoleńsku” i tak dalej i tym podobnie, przeplatanych „kurduplami”, „kotami”, czy „mlaskaczami”. Później, i to też na długie lata, pojawił się niesławny „borubar”, a po nim lawina wręcz kolejnych memów, czasem tylko na parę dni, czy tygodni, ale też niekiedy na długie lata, i zawsze, dzięki wykorzystaniu kultury popularnej, sięgających po najbardziej egzotyczne zakątki społeczeństwa. Wszyscy pamiętamy przecież niegdysiejsze „wieśmaki”, „małpki” prezydenta Kaczyńskiego, czy oczywiście przezabawny rysunek Andrzeja Mleczki na którym widzimy prezydencką limuzynę ciągnącą toi-toia, ale też pamiętamy jak już nie tylko artysta Mleczko, ale cała Polska ryczała ze śmiechu na myśl o Prezydencie ze sraczką. No a skoro juz wspomniałem wybory roku 2007, to też słynną skołowaną babcię w moherowym berecie, która nie umie znaleźć dowodu osobistego. I o ile sobie przypominam, od roku 2005, nie został nam tu oszczędzony choćby jeden dzień. W ten muł nie można było włożyć szpilki.

        No właśnie: wybory. Popatrzmy na bilans obu kampanii roku 2023 i tego wszystkiego co do niej przez minione lata prowadziło. W jaki sposób przez ten czas Prawo i Sprawiedliwość dotarło nie do rozumu, nie serc, nie resentymentów, ale do samej duszy społeczeństwa? Z tego co pamiętam, to na dłuższą metę zapisał się Donald Tusk jako „rudy niemiec” i to naprawdę wszystko. A biorąc pod uwagę fakt, że ów mem miał zasięg ograniczony właściwie tylko do najbardziej żywo zainteresowanych, to było jedno wielkie nic, gdyż i tak cała przestrzeń była już zajęta przez osiem gwiazdek.

      Oto minione wybory. Proszę popatrzeć, co mieliśmy po tamtej stronie: „PiS = drożyzna”, „po ile wizy”, „piekło kobiet”, „konstytucja”, „wolne sądy”, „wolne media”, „jebać PiS”, "dziura Morawieckiego"... no i wieczny „kaczyzm” oraz „pisowskie państwo”. A co tu u nas? Niemiec, Niemcy, emigranci, Tusk, Tusk, Tusk...

       A zatem, tu polegliśmy na całej linii, jednak to co w tym najgorsze, to fakt, że dzięki kulturowym i cywilizacyjnym różnicom między wszelkiej maści lewactwem i społeczeństwem konserwatywnym, kultura popularna i jej niezwykły talent w przejmowaniu najbardziej wulgarnych, a jednocześnie nadzwyczaj nośnych memów, innego wyniku trudno sie było spodziewać. I wcale nie jest tak, że zapominam o roku 2005, 2015, czy choćby jeszcze 2019, kiedy to przecież tamci nie dali rady. Oczywiście że nie dali, podobnie jak w pewnym sensie nie dali też rady i przed dwoma tygodniami, jednak nie oszukujmy się: bez owego popululturowego wsparcia, Prawo i Sprawiedliwość od roku 2005 rządziłoby większością konstytuacyjną, a po Donaldzie Tusku i jego szajce nie pozostałoby już nawet wspomnienie.

      Co mam na myśli, wspominając o kulturze i cywilizacji? Otóż trzeba nam wiedzieć, że wspomniane osiem gwiazdek, to nie był jakiś szczególny wykwit inteligencji i wyobraźni zatrudnianych przez Platformę Obywatelską specjalistów od reklamy. Hasło „Fuck Trump”, tańczyło po całej Ameryce lata wcześniej, i to nie tylko w postaci gwiazdek, ale w najróżniejszych i najprzedziwniejszych konfiguracjach. Któryś z nich to zobaczył, wymyślił, że to się sprawdzi i u nas, no i lawina ruszyła. I to z sukcesem, który czujemy do dziś na plecach. Czy problem w tym, że tamci nas wyprzedzili? Że okazali się szybsi? Sprytniejsi? Że podkradli nam wspaniałe hasło, typu „Jebać Tuska”, czy „Jebać TVN”? Możliwe że byli szybsi, ale przede wszystkim nie widzę osobiście możliwości, by którykolwiek z polityków, czy wyborców prawicy choćby pomyślał o tego typu upadku. Czy można sobie wyobrazić, by w powszechnym użyciu po prawej stronie sceny pojawił się mem z nazwiskiem Kierwiński przekręconym dajmy na to na Kurwiński, lub by prawicowa scena internetu powszechnie wrzucała zdjęcia Tuska z dorobionym hitlerowskim ząbkiem i wąsikiem. Oczywiście, z patologią mamy do czynienia wszędzie, ale ja tu mówię o trendzie powszechnym, sięgającym po uniwersytety.

        Czy zatem jest już po nas? Możliwe. Możliwe bardzo, niemniej jest pewne światło nadziei, i wbrew temu co można by sądzić, możemy je dostrzec nawet i dziś, nawet jeśli nie w szansie zebrania sejmowej większości, to w tym, że tamto zło, tamto zdziczenie i tamto kłamstwo, jest jednak bardzo rozdrobnione i oni, zanim zbudują jakąś realną siłę, to się zagubią w liczeniu, ile to diabłów może się zmieścić na ostrzu noża.

    


 

2 komentarze:

  1. To stara prawda, że nasza (nasza, tzn. starających się żyć w zgodzie z Ewangelią) bezradność wobec zła bierze się stąd, że pewne rzeczy są dla nas nie do pomyślenia, albo inaczej mówiąc - jesteśmy wyznawcami tezy, że cel wcale środków nie uświęca. Czy ten stan rzeczy wiąże się z pokusą, by Ewangelię odrzucić i "dzięki temu" stać się zwycięzcą? No tak. Pokusa jest. Ale przecież jej nie ulegniemy, prawda? Co nie zmienia faktu, że wielu z nas czułoby się lepiej, gdyby dało radę zwalić winę nie tylko na spryt i cynizm "rudego Niemca" i jego ferajny, ale także na tych, którzy byli odpowiedzialni za sposób prowadzenia kampanii wyborczej PiS-u, bądź na tych, którzy w naiwności swojej dali się zmanipulować i zagłosowali jak zagłosowali. Tego rodzaju odczucia są znakiem cierpienia (ważne słowo!), a w cierpieniu zawsze szuka się winnych owego bólu. I wcześniej czy później winnego się znajduje/wyznacza, bo domaga się tego polityczna praxis, lub/i ambicje tych, którzy myślą, że oto nadszedł czas, by przesunąć się w górę i wziąć odpowiedzialność "za sprawy" w swoje ręce. A my - obserwatorzy - możemy tylko owo wskazanie/wyznaczenie zaakceptować, bądź odrzucić (ewentualnie możemy też usiąść okrakiem na sztachetach i mówić: "Mam bardzo dużo wątpliwości, co do przebiegu tej operacji"). A osobiście z wielkim zdziwieniem ostatnio skonstatowałem, że chyba należę do miłośników owych sztachet, ponieważ - mając w pamięci nieśmiertelną maksymę Toyaha, że "tak naprawdę, to gówno wiemy" - mam coraz mniejszą ochotę na okazywanie pewności siebie i hodowanie "nieubłaganego palca", który z jednej strony wskazuje na głupotę i gnuśność, a z drugiej na sprawiedliwość i zdrowy rozsądek.
    Szto diełat' w takim razie, że pojadę bardzo nam niemiłym Klasykiem? Nie mam pojęcia. A gdy nie mam pojęcia, to szukam różańca i robię to, co do mnie należy, najlepiej jak tylko potrafię. No i próbuję przeczytać coś dobrego, rzecz tylko w tym, że nowych tekstów Toyaha na tutejszym blogu i komentarzy orjana u Coryllusa jest tyle, co kot napłakał. Ale dobra psu i mucha...

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...