W dawnych jeszcze czasach, za gnijącej
komuny, ale też później, gdy jakże błędnie zdawało się, że owa komuna odeszła
już w kompletną niepamięć, jeśli ktoś mnie pytał, jak rozumiem pojęcie państwa
totalitarnego, opowiadałem mu dwie historie z życia, jedną z życia swojego, a
drugą zasłyszaną. Otóż pewnego dnia szedłem sobie ulicą i jakiś taksówkarz,
chcąc mnie ominąć, walnął we mnie lusterkiem, co na moim ramieniu spowodowało
siniak, a gdy chodzi o lusterko, się biedactwo potłukło. Kierowca taksówki zatrzymał
się i powiedział mi że będąc pijany zatoczyłem się, zniszczyłem mu lusterko i w
związku z tym mam mu za to lusterko zapłacić. Wprawdzie ja pijany w zadnym
wypadku nie byłem, a wypadek był ewidentnie spowodowany gapstwem kierowcy,
niemniej bez dyskusji dałem mu pieniądze i odszedłem w spokoju. Czemu tak? Bo
wiedziałem bardzo dobrze, że jeśli on wezwie milicję, w tej konfrontacji nie
będę miał żadnych szans.
O drugim zdarzeniu opowiadała mi
koleżanka ze studiów. Studiowała ona w Sosnowcu, a przez to że pochodziła z
Radomia, zawsze na weekend jeżdziła pociągiem do domu, gdzie zawsze na
dworcu czekał na nią jej chłopak. Któregoś piątku wieczorem pociąg z jakiegoś
powodu się spóźniał, więc chłopak koleżanki udał się do odpowiedniego okienka
dowiedziać się, co się dziej, ale obsługująca okienko pani stała w końcu
pomieszczenia, plotkowała z koleżanką i chłopaka lekceważyła. Po
kilku nieudanych próbach zwrócenia na siebie uwagi chłopak wrzasnął, pani
przyszła, wystawiła głowę za szybkę i zawołała kręcących się po hali dworca milicjantów,
żeby zrobili porządek z jakimś awanturującym się pijakiem. Ponieważ chłopak nie
był tak przezorny jak ja, zaczął się stawiać, w związku z czym został wrzucony
do radiowozu, zawieziony na komisariat, a po jakimś czasie dostał wezwanie na tak
zwane „kolegium”, gdzie mu wlepiono na dzisiejsze czasy jakieś 5 tysięcy
złotych kary.
Ktoś się zapyta, skąd ja byłem taki
mądry, że już wtedy wiedziałem, czym jest państwo totalitarne. Otóż głównie z
obserwacji, ale też, proszę sobie wypobrazić, z książki niegdysiejszego Jacka
Fedorowicza pod tytułem „W zasadzie tak”, w dużej mierze poświęconej wyjaśnianiu
meandrów totalitarnego właśnie państwa. W pewnym miejscu pisał Fedorowicz, że
kiedy idziemy do restauracji coś zjeść, pod żadnym pozorem nie wolno nam
zamawiać alkoholu. Dlaczego? Dlatego mianowicie, że w konfrontacji kelner –
klient, klient, a więc obywatel, jest wyłącznie prochem marnym, podczas gdy kelner
reprezentuje państwo i w momencie gdy kelner wręczy klientowi rachunek
przekraczający choćby i dziesięć razy faktyczny koszt zamówienia, jako osoba
pijana, ten będzie musiał wskazany rachunek uiścić. I to też w najlepszym dla siebie wypadku.
Przeczytałem tekst Fedorowicza i zadałem
sobie sprawę z tego, że tak właśnie wygląda państwo totalitarne. Dopóki
obywatel znajduje się wśród innych obywateli, i się nie wyrywa, pozostaje wolny
i bezpieczny; w momencie jednak gdy trafi na panią w kiosku Ruchu,
sprzedawczynię w sklepie, panią aptekarkę, kierowcę autobusu, kasjerkę na
dworcu kolejowym, nie mówiąc już o urzędniku w urzędzie, czy nie daj Boże milicjanta,
trafia na margines, a naprzeciwko ma już tylko totalitarne państwo, które może
wobec niego użyć – jak to kiedyś jeszcze, będąc ministrem w rządzie Hanny Suchockiej,
zachciał określić sam Jan Maria Rokita – całej swojej siły. I podobnie
oczywiście się dzieje, gdy obywatel wychodzi rano do pracy, czy to w sklepie,
czy w urzędzie, czy jako konduktor w pociągu, przestaje być obywatelem i staje
się przedstawicielem totalitarnego państwa.
Opowiadałem te historie swoim znajomym,
a później już, przez całe długie lata, swoim dzieciom i to pewnie dlatego wczoraj
moja córka przez cały dzień nuciła pod nosem piosenkę „Ojczyzno ma”, a dziś rano
wsiadła w pociąg i udała się do Warszawy, mówiąc mi na pożegnanie: „To twoja
wina, bo tak mnie wychowałeś”. A ja piszę ten tekst i przez to, co usłyszałem, ale
też po to, by zwrocić uwagę na to co się od pewnego czasu wokół nas dzieje. Polskie
państwo, trafiwszy w stalowy uścisk Obersturmbannfuhrera Webera, Donalda Tuska
i jego lokalnej ferajny i wszystkich możliwych służb tego państwa, stało się państwem jak
najbardziej totalitarnym. Widać to choćby wczoraj i dziś, gdy wokół Sejmu
pojawiają się barierki, ministrowie Wąsik i Kamiński przewożeni są z
warszawskiego aresztu dziesiątki kilometrów w głąb kraju, pod siedzibą
telewizji Republika pojawiają się koparki i robotnicy z łopatami, miejski autobus blokuje wiazd do Belwederu, udające sie
do Warszawy pociągi są zatrzymywane, autokary udające się na protest pod Sejmem
są na swojej trasie godzinami kontrolowane, a ludzie w pociągach rozdają między
siebie środki przeciwko gazowi pieprzowemu.
Oto państwo totalitarne, którym Polska stała się na powrót praktycznie z dnia na dzień. Na szczęście jest jedna rzecz, która nas różni od tamtych czasów i która daje nam pewną nadzieję na przetrwanie. A paradoksalnie do tego doprowadzili sami nowi władcy Polski. Otóż dla podtrzymania swojej pozycji, budując tę straszną nienawiść i przez nią dzieląc przez całe lata nasze społeczeństwo w tak dramatyczny sposób, sprawili jednocześnie, że po drugiej stronie nie mają już rozproszonej grupki obywateli, oraz ich przedstawicieli, lecz zorganizowaną, patriotyczną siłę, której – Bóg da – bramy piekielne nie przemogą.
Tak jest.
OdpowiedzUsuńDodam tylko, że zmieniła się jeszcze jedna rzecz - teraz istnieją obywatele którzy stają się przedstawicielami totalitarnego ustroju już wstając z łóżka.
Teraz się to pokazało dosyć wyraźnie, że dawna szeroko pojęta komuna ma dalej ścisłe totalitarne struktury, ale zamiast funkcjonariuszy państwowych mają wyhodowanych funkcjonariuszy "całodobowych", którzy witają z entuzjazmem działania przeciwko którym protestujemy.