sobota, 22 lutego 2014

Radek Sikorski - człowiek któremu w ego pękła żyłka

Normalnie, nie jestem zbyt chętny do tego, by pisać tu o języku angielskim, a już na pewno nie w taki sposób, by się kogokolwiek czepiać, ponieważ jednak już w marcu planujemy wydanie mojej piątej już książki, i to właśnie o nauczenia języka, jestem bardziej niż zwykle w odpowiednim nastroju. Ale pewnie i to by nie było wystarczającym powodem, bym się miał tu na tym polu jakoś szczególnie angażować, gdyby nie to, że w miniony piątek tak zwane psy Systemu ogłosiły kandydaturę do tegorocznej pokojowej Nagrody Nobla w osobie ministra Radka Sikorskiego, a on sam – czy to w reakcji na te doniesienia, czy może sam z siebie – wywąchał tę szansę i zaktywizował się, jak chyba nigdy dotąd. Wprawdzie, czerpiąc garściami ze swojego znanego powszechnie bałwaństwa, nie mógł się powstrzymać i wypowiedział w stronę Ukraińców słynne już na cały świat słowa „wszyscy zginiecie”, niemniej ten dzień wciąż należał do niego, a on sam nie omieszkał kilkakrotnie ten fakt podkreślić.
Sikorskiemu poświęciłem dotychczas, o ile czegoś nie przegapiłem, trzy wpisy. Jeden po tym, jak on, jeszcze za życia prezydenta Kaczyńskiego, podczas jednej ze wspólnych konferencji prasowych, ile razy zabierał głos Prezydent, wyciągał Donalda Tuska na bezmyślne paplanie, w do tego stopnia ostentacyjny sposób, że ten nie miał innego wyjścia, jak obu publicznie upomnieć, drugi w odpowiedzi na panoszące się w przestrzeni publicznej plotki o Sikorskiego rzekomym oxfordzkim wykształceniu, a trzeci w reakcji na równie głupie i pełne wręcz nieznośnych kompleksów przekonanie o tym, że on zna język, jak prawdziwy Anglik.
No i kiedy wydawało się, że z tą akurat ofiarą losu mamy święty spokój, on został przez niejaką Ashton wysłany do Kijowa, by odegrać ów żałosny cyrk, i tak się wczuł w rolę, że nie dał mi zwyczajnie wyboru. O tym nieszczęsnym „wszyscy zginiecie” już wspomniałem. Ale mamy coś niemal równie dobrego. Oto on sam, tak bardzo zapewne podekscytowany ledwo co odniesionym „sukcesem”, na tym swoim nieszczęsnym Twitterze opublikował swoje dwa zdjęcia, w tym jedno pod zniszczonym pomnikiem Lenina, a obok następujący wpis: „Na deser, pod cokołem bez Lenina. 3 kolejne dzisiaj padły”, a obok jego bardzo zawodowe tłumaczenie: „For desert, under pediment without Lenin. 3 more gone today”.
I tu muszę poczynić dwie dygresje. Pierwsza, bardziej uniwersalna, to taka, że ja zawsze wyznawałem zasadę, którą zresztą traktuję jako motto nowej książki, że nikt nie jest tak dobry, jak mu się wydaje, ale również nikt nie jest tak kiepski, jak mógłby w swojej skromności sądzić. Druga dotyczy dość już starego felietonu, kiedyś komunistycznego sekretarza, a dziś prawicowego bojownika o polską wolność, Marka Króla, gdzie ten w owym tekście, swoją drogą poświęconym kpieniu z Polaków, którzy nie znają języka angielskiego, zrobił trzy błędy na poziomie gramatyki i idiomu. Dziś mamy coś znacznie ciekawszego. Otóż Radek Sikorski nie zrobił trzech błędów w jednym felietonie, natomiast, owszem, zrobił trzy błędy w jednym zdaniu, a dla mnie radość świadomości, że ów czek korzysta z gogle translatora jest nie do zastąpienia.
Popatrzmy w skupieniu. Oto Radek Sikorski, absolwent Oxfordu i pierwszy intelektualista w rządzie Donalda Tuska, postanowił, że polskie „na deser” dobrze będzie przetłumaczyć dosłownie, czyli „for dessert”, a więc zbliżył się bardzo niebezpiecznie do poziomu, gdzie niektóre, te mniej intelektualnie sprawne dzieci, chcąc zacząć list od „droga Aniu”, piszą „Road Aniu”. Mało tego. On nawet nie wie, że „deser” po angielsku to „dessert”, natomiast „desert” oznacza oczywiście pustynię. No ale bądźmy dla ministra Sikorskiego dobrzy, i przyjmijmy, że to była zwykła literówka i tego błędu mu nie liczmy. Jednak dalej pojawia się coś, czego wytłumaczyć już nie ma sposobu. Oto wymyślił sobie nasz wybitny oxfordczyk, że cokół to „pediment”, podczas gdy faktem jest, iż ów „pediment” to nie cokół, lecz – znany nam pewnie z różnych zdjęć – trójkątny, umieszczany nad wejściem do pewnego typu budowli, fronton, czyli coś co architekci określają dziwną nazwą „dach naczółkowy”.
W efekcie – zakładając, że tacy w ogóle istnieją – anglojęzyczni czytelnicy Twittera, na którym się lansuje minister Sikorski najpierw dostali do podziwiania jego zdjęcie pod czymś, co podobno przedstawia zniszczony pomnik, plus informację: „Na pustynię: pod dachem przyczółkowym bez Lenina. Dziś poszły kolejne trzy”.
A ja już tylko chcę widzieć to zdziwienie: Czyżby nasz pan minister z tej radości na wieść o tym, że dostanie Nobla, zwariował?
Tego samego wieczora rzuciłem okiem na TVN24, a tam oczywiście Sikorski i zakochana w nim po pachy Kolenda-Zaleska. Opowiada nasz dzielny minister, jak to on wynegocjował dla Ukrainy porozumienie, i jak to teraz opozycja powinna natychmiast ustąpić i przyjąć przedstawione przez Sikorskiego z Janukowyczem warunki, a Kolenda – z tym swoim bardzo szczególnym wyrazem twarzy – pyta: „To znaczy, że pan i Unia jesteście gwarantami tego porozumienia?” „Ależ skąd! Gdzie tam! My niczego nie możemy gwarantować. Będzie jak będzie”, odpowiada Sikorski. I to jest coś, co mnie autentycznie zachwyca. To jest właśnie to, co Unii Europejskiej dała Polska pod rządami Donalda Tuska. Radosław Sikorski – oxfordczyk-dyplomata i wybitny językoznawca. Osobiście mam nadzieję, że kiedy on tam następnym razem przyjedzie, to Ukraińcy poszczują go psami. Przynajmniej ci nasi, ze Lwowa.

Proszę o wsparcie dla tego bloga. Bez Waszej pomocy nie byłoby nic. Dziękuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...