sobota, 18 stycznia 2014

O tym, jak Moe Greene kupił sobie Onet

W „Ojcu Chrzestnym”, jak pewnie wszyscy pamiętamy, jest scena, kiedy to Michael Corleone, już jako głowa rodziny, leci do Kalifornii, żeby spotkać się z Moe Greenem i załatwić odkupienie od niego udziałów w branży hazardowej. Ponieważ Moe Greene jest potężnym gangsterem, a w dodatku zdaje sobie sprawę z tego, że rodzina Corleone dopiero nabiera sił po śmierci Dona, mówi Michaelowi, że ani mu w głowie wyzbywanie się swoich udziałów, i żeby Michael nie liczył na wiele, bo jego potęga stoi na glinianych nogach i wszyscy o tym wiedzą.
Co to ja słyszę?” – mówi Moe. „Rodzina Corleone chce mnie wykupić? To ja was wykupię. Mnie się nie wykupuje”.
Oczywiście – to też znakomicie pamiętamy – wszystko się kończy dobrze, bo Moe Greene, człowiek zły i głupi, zostaje zamordowany strzałem prosto w oko, a Michael zabiera wszystko, jak swoje, natomiast ja się zastanawiam, co by było, gdyby sprawy potoczyły się nieco inaczej. To znaczy, jak by wyglądało zakończenie całej tej historii, gdyby na impertynencje Greene’a, Michael powiedział: „Wiesz, Moe, przekonałeś mnie. Dawaj kasę i bierz nas sobie”? Co by było, gdyby Moe Greene, potężny – ale w końcu nie jakoś szczególnie potężny – gangster z Kalifornii, kupił sobie Rodzinę Corleone? Ja on by sobie z tym zakupem poradził?
Przypomniał mi się ów „Ojciec Chrzestny” już jakiś czas temu, jeszcze przed minionymi Świętami, kiedy Onet opublikował serię zdjęć przedstawiających bawiących się w świetle bożonarodzeniowej choinki esesmanów, a może tylko żołnierzy Wehrmachtu – nieważne – z sugestią taką oto mniej więcej, że nawet hitlerowcy kochali Pana Jezusa. Na tę skandaliczną prowokację zareagował natychmiast kolega Maciek Świrski, który zasugerował, że Onet się tak rozbuchał od czasu, gdy go kupili Niemcy, a numer z niemiecką choinką to zaledwie początek tego, co przed nami. Przeczytałem tekst Świrskiego, napisałem krótki komentarz, w którym bardzo krótko wyjaśniłem relacje między Onetem, a jego nowym niemieckim właścicielem, i zacząłem myśleć o tym, że prędzej, czy później będę musiał napisać na ten temat osobny tekst.
Dziś postanowiłem się do sprawy zabrać na poważnie, no i pierwsze, co zrobiłem, to wpisałem sobie w wyszukiwarce słowo „onet”. Po kilku nieudanych próbach, kiedy to zamiast normalnej informacji o firmie, otwierał mi się portal onet.pl, trafiłem wreszcie na stronę o adresie http://ofirmie.onet.pl/wartosci, gdzie przeczytałem, co następuje:
W Onecie przyświecają nam proste, uniwersalne i ponadczasowe wartości:
Otwartość w komunikacji. W każdym wymiarze i przestrzeni.
Pasja oparta na innowacyjności, dążeniu do osiągania najwyższej jakości oraz współzawodnictwie.
Gra zespołowa niezależnie od tego czy chodzi o sprawy wewnętrzne czy zewnętrzne staramy się grać zespołowo, wierząc, że przynosi to najlepsze efekty.
Zero tolerancji dla arogancji. W stosunku do współpracowników, kontrahentów, partnerów biznesowych.
Akcja, czyli skupienie na dostarczeniu produktu. W Onecie mawiamy ‘Vision without execution is a hallucination’:)
”.
Gdyby ktoś nie wiedział, to co oni w Onecie sobie mawiają, na polski tłumaczy się tak: “Niezrealizowana wizja jest halucynacją”. Skoro więc to mamy już wyjaśnione, spójrzmy na tych, co ową wizją się karmią, ale tych, co ją realizują. Szukamy dalej i otwieramy zakładkę zatytułowaną „Ludzie Onetu”. Tam wprawdzie nazwisk żadnych nie znajdziemy, ale za to są zdjęcia i imiona: Gosia, Marcin, Monika, Sławek, Arek, Małgosia, no i oczywiście tekst. Mówi Gosia:
Nakręca nas oglądalność, to, że wrzucamy coś na stronę i widzimy, że się klika, wzbudza zainteresowanie. To jest rzecz, która daje nam kopa – wrzucasz coś i widzisz, że to się ludziom podoba, że chcą to oglądać, że tytuł, który ułożyłeś czy materiał, który promujesz zażarł i wzbudza mocne zainteresowanie. To jest mocna dawka adrenaliny”.
Ja zdaję sobie sprawę, że droga, którą przeszedłem od sceny z Moe Greenem do tej Gosi może się niektórym z nas wydać zbyt długa, a przede wszystkim zbyt kręta, ale tu niestety jestem bezradny. Takimi akurat drogami chodzą moje myśli, i innymi nie chcą. Jedyne co mi pozostaje, to liczyć na to, że większość czytelników tego bloga się już odpowiednio do moich ekstrawagancji przyzwyczaiła. Mimo to, spróbuję trochę przynajmniej problem przybliżyć. Otóż tak się szczęśliwie porobiło, że ja przez ten blog, ale przecież i nie tylko, mam w różnych miejscach swoich informatorów, którzy zawsze chętnie służą mi swoją pomocą. Nie uwierzycie, ale ostatnio, że się pochwalę, dołączył do nich nawet sam Chris Cieszewski, jak się okazuje nasz wierny czytelnik. I oto, jeden z nich, człowiek jak najbardziej stamtąd, poinformował mnie, że kiedy Axel Springer wyciągał z kieszeni ów okrągły miliard, żeby sobie kupić Onet, nawet nie wiedział, co sobie bierze na głowę. Niemcy, w ramach standardowej medialnej ekspansji, którą już od lat prowadzą w Polsce, kupili sobie ten Onet, bo im się wydawało, że to taki fajny portal – popularny i z przyszłością – a tymczasem okazało się, że w ten sposób zwalili sobie na łeb coś, co ich pod każdym względem przewyższa. Zarówno jak idzie o wielkość, rangę, i znaczenie. Kupili sobie ten Onet, a tu się okazało, że Onetowi nawet w głowie, żeby się swoim właścicielem w jakikolwiek sposób przejmować. Więcej: Onet nawet nie bierze pod uwagę, że tam gdzieś w ogóle jest jakiś, nowy, czy stary, właściciel. Onet, jeśli już w ogóle myśli o tym, że gdzieś jest ktoś, kogo należy słuchać, to wspomina wyłącznie System.
Wszyscy pamiętamy, jak to Tomasz Lis, naczelny należącego, podobnie jak Onet, do Niemców, „Newsweeka”, opublikował serię bardzo antykościelnych okładek. Jak mnie informują moi ludzie, kiedy sprawa zaczęła żyć własnym życiem, Lis został wezwany, nawet nie do Niemca, ale do kogoś, kto ma za zadanie zaledwie przekazywać informacje, i otrzymał polecenie, że ma się natychmiast uspokoić, bo jego zachowanie szkodzi wizerunkowi firmy… i on, bez słowa skinął głową i cichutko zamykając drzwi, wyszedł. Z tego, co słyszę, rozumiem, że, ku swojemu potężnemu zdziwieniu, ci sami Niemcy, którzy tak gładko sobie poradzili z Lisem, do Onetu nie mają żadnego dostępu. Tam siedzą Gosia, Arek, Sławek i Marcin i każdy z nich zajęty jest realizowaniem wizji. A jeśli nawet owa wizja wyrzuci z siebie nagle pomysł, by z okazji nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia, pokazać nam wszystkim, jak to przed nami te Święta obchodzili nasi kaci i okupanci, owym katom i okupantom nic do tego. Bo z punktu widzenia Systemu, oni są dziś nikim.
Kupił więc sobie Axel Springer Onet… i aż przysiadł od tego ciężaru. I tak siedzi i myśli, co tu zrobić. A przed nim rozciąga się System, i mieni się wszystkimi kolorami tęczy.
Zaglądamy po raz kolejny na stronę Onetu, a tam widzimy zarząd spółki, i same polskie nazwiska: prezes Robert Bednarski, prezes Paweł Leżański, dyrektor Jacek Dzięcielak, dyrektor Renata Morlewska-Sipior, i dopiero na samym końcu tak zwana Rada Nadzorcza, a w niej jakiś Ralph i paru Marcusów. Jestem pod wrażeniem!
Ja wiem, że nasze tak bardzo skomplikowane czasy doprowadziły nas do miejsca, gdzie jesteśmy przekonani, że, jeśli tylko uda nam się wypędzić stąd Niemców i Francuzów, z resztą jakoś sobie poradzimy. Otóż nic z tego. Ten węzeł jest znacznie bardziej skomplikowany. Nawet nie wiemy, jak bardzo.

Wprawdzie ostatnio w Sieci pojawiła się fala kolejnych komentarzy dotyczących żebractwa, jakie ja tu na blogu uprawiam, ja jednak nie za bardzo widzę inne wyjście, jak prosić wszystkich o wsparcie. Ostatnie trzy dni to była niemal kompletna pustka, i myśmy to natychmiast odczuli. Dziękuję za zrozumienie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...