poniedziałek, 1 października 2012

Jak pachnie napalm nad ranem - felieton słodko-kwaśny

Pewien mój bardzo bliski znajomy, człowiek o bardzo poważnej zawodowej i towarzyskiej pozycji, miał okazję uczestniczyć w imprezie jaką Axel Springer zorganizował z okazji wykupienia przez Niemców od ITI Onetu. Opowiadał mi on trochę o tym, jak ów, że się tak nowocześnie wyrażę, event wyglądał, i z tej opowieści zapamiętałem przede wszystkim dwie informacje. Pierwsza to taka, że tego typu okazje, to, pomijając ludzi, którzy przychodzą tam załatwiać interesy, kompletny syf i nudy na pudy, a druga, że tam – z bardzo nielicznymi wyjątkami – przychodzi się albo służbowo, albo po to, by przy okazji tej wyżerki i wypitki właśnie coś załatwić.
Wspomnienie o springerowskiej imprezie przypomniało mi się w minioną sobotę, kiedy System, w celu choćby minimalnego odwrócenia publicznej uwagi od marszu w obronie Telewizji Trwam, podrzucił mediom temat urodzin Lecha Wałęsy, a media – zarówno tamte, jak i jak najbardziej „nasze” – do tego haczyka karnie podskoczyły i się go posłusznie uczepiły. Przy tej właśnie okazji dowiedziałem się, że do domu na ulicy Polanki przybyło aż 300 osób z całej Polski, niosąc Panu Prezydentowi Bolesławowi w darze prezenty i wyrazy uszanowania, a wśród nich same wybitne twarzy ze wszystkich zakątków polskiego życia publicznego. A więc był oczywiście Jan Kulczyk, Janusz Kaczmarek, Mieczysław Wachowski, Agnieszka Odorowicz, Jan Krzysztof Bielecki, Marek Goliszewski, Grzegorz Hajdarowicz, Tomasz Wołek, Anna Nehrebecka, Jacek Merkel, Jan Rulewski, Jan Lityński i cała kupa innych bardziej lub mniej błyszczących gwiazd, włączając w to samego Dariusza „Tigera” Michalczewskiego, i powiem szczerze, że obecność żadnego z nich w tym ogródku mnie nie zaskakuje. Ja świetnie rozumiem, że choć Lech Wałęsa to obecnie dla każdego zachowującego postawę w miarę wyprostowaną Polaka, stanowi wyłącznie komiksowy wręcz przykład nieuleczalnego obłędu, wszystko to co on przez lata, dzięki życzliwości Systemu, zachował z czasów swojego dawnego tryumfu, pozwala mu skutecznie bardzo pełnić funkcję integrującą dla wszelkiego typu mętów i kanalii, a zatem czy to będzie aż Kulczyk, czy tylko Tomasz Wołek, żaden z nich bez corocznej rytualnej autoryzacji, do jakiej dochodzi na ulicy Polanki w Gdańsku, nie może się czuć tak naprawdę bezpieczny. Rozumiem też, że dla kogoś takiego jak Anna Nehrebecka, czy tego „Tigera”, a więc osób z przyczyn całkowicie zrozumiałych traktujących te urodziny, jako okazję do jeszcze tego jednego zabłyśnięcia, wyprawa do Gdańska musi być czymś absolutnie obowiązkowym. I choć wiadomo, że przy powadze spraw, jakie tam się decydowały, zarówno na niej jak na Michalczewskim nawet chomik Wałęsy nie zawiesiłby oka, to co mieli dostać, oni akurat dostali. Jakże złudną świadomość, że jeszcze nie są kompletnym gównem.
To co na mnie jednak zrobiło wrażenie, to obecność na imprezie Grzegorza Miecugowa, chyba w dodatku z żoną. Jak już wspomniałem wcześniej, dziś każdy Polak wie znakomicie, że Lech Wałęsa – i to założywszy, że będziemy wobec niego bardzo uprzejmi – to człowiek idealnie – i chyba też cudownie – pozbawiony wszystkich pięciu zmysłów. Jaki jest więc sens pójścia do niego w gości? Ten tylko, żeby ujrzeć z bliska jego pozbawioną jednej nędznej myśli głowę i zrobić jej zdjęcie? No, nie żartujmy. Napić się? Najeść? Ja rozumiem, że to by była jakaś frajda dla mnie, który jak widzi, że gdzieś stoi poważna flaszka, gotów jest na wiele. Ale taki Miecugow? Co to się dzieje? On nie zna innych, bardziej inspirujących okazji, do tego żeby sobie popić i pojeść?
A więc powiem zupełnie uczciwie, że ten Miecugow u Wałęsy od soboty chodzi mi po głowie. Pamiętam, jak przy jakiejś okazji wyznał on przed kamerami swojej macierzystej stacji, że jego życie jest tak zorganizowane, że on właściwie zwykłego świata nie ogląda. Wstaje rano, schodzi na dół do garażu, jedzie do pracy, po pracy schodzi do garażu i jedzie do domu. I to jest jego życie. I ja to rozumiem. Co kogoś tak zdemoralizowanego jak Miecugow może obchodzić świat? Zwłaszcza gdy w każdej chwili może się okazać, że ów świat jest mu zwyczajnie wrogi. I oto nagle on jedzie z Warszawy do Gdańska, żeby się pokazać w ogródku Lecha Wałęsy z okazji jego urodzin? Przepraszam bardzo, ale tu się zdecydowanie coś nie zgadza. Ja wiem, kim jest Miecugow, ja nawet wiem, że to jest człowiek, który szczerze wierzy w to, że po swojej śmierci zamieni się w krzesło, jednak, proszę, nie przesadzajmy. Są pewne granice. Ktoś taki jak Grzegorz Miecugow nie ma ani żadnego interesu i żadnych emocjonalnych powodów, by się zwalać na wałęsowskie urodziny i tam rzygać z nudów.
Myślę o tym Miecugowie i zastanawiam się, jak to się wszystko odbyło. Otóż siedzi on sobie w tym swoim telewizyjnym studio i nagle dostaje informację, że Fundacja Lecha Wałęsy prosi go, by przyjechał na urodziny Pana Prezydenta. Rozumiem, że dla Wałęsy taki Miecugow – człowiek od „Szkła Kontaktowego” – to gwiazda. Ale dla Miecugowa? Kim jest Wałęsa? I do czego on mu jest potrzebny? A zatem może Miecugowowi Wałęsa akurat nie jest do niczego potrzebny, natomiast jemu by się przydał kontakt z takim Kulczykiem na przykład? No ale tu z kolei nie bardzo wiadomo, na jakiej zasadzie Kulczyk chciałby gadać z Miecugowem? Ja rozumiem – Kaczmarek. Nie znamy wprawdzie wszystkich szczegółów tego, co się wydarzyło w czasach, kiedy rząd Jarosława Kaczyńskiego był szykowany do odstrzału, ale możemy zakładać, że akurat Janusz Kaczmarek to postać nietuzinkowa. Nietuzinkowa w tym sensie, że nawet ktoś taki jak Kulczyk może mieć świadomość, że, nawet gdyby on Kaczmarek funkcjonował tylko jako emisariusz, to nie wolno go ani na moment tracić z pala widzenia. Właśnie ze względu na tych, którzy go tym emisariuszem uczynili. Jest bowiem bardzo możliwe, że taki Janusz Kaczmarek się w tym wałęsowskim ogródku napił z samym nawet Wachowskim.
Ale Miecugow? I znów – co to za cholera! Po co on się tam wybrał? Ponieważ nadszedł czas na jakieś konkluzje, chciałem powiedzieć, że biorę pod uwagę dwie możliwości. Pierwsza to taka, że Fundacja oryginalnie zaprosiła Mariusza Waltera z żoną, ale oni akurat się na Wałęsę jak najsłuszniej i jego gości wypięli, tyle że w celu zachowania resztek pozorów, Walter poprosił Miecugowa, żeby pojechał za niego. To by sprawę tłumaczyło, jednak ma tu parę poważnych wątpliwości. Jeśli Walter ma Wałęsę w dupie, to on nie będzie zawracał głowy komuś tak dla Firmy ważnemu jak Miecugow. Gdyby trzeba było wyznaczyć zastępcę, to tam by pojechał… ja wiem? Jacek Pałasiński? Druga możliwość jest taka – i powiem szczerze, że z każdą chwilą to do niej czuję się najbardziej przywiązany – że Miecugow jednak bardzo chciał tam być, bo wie, że coś się zbliża to najbardziej czarnego końca. Że jeszcze miesiąc, dwa, i trzeba będzie albo coś dla siebie znaleźć nowego, albo strzelić sobie w łeb. Wie to Miecugow. Nie Walter, ale właśnie on. Tacy jak Walter zawsze sobie poradzą. Myślę, ze zawsze sobie jakoś poradzi Monika Olejnik. Niedawno mieliśmy wszyscy okazję oglądać cudowny film zatytułowany oryginalnie „Margin Call”, a po polsku „Chciwość”. Tam to wszystko widać jak na dłoni.
Jak idzie o Miecugowa, on albo zostanie tu gdzie jest, albo już po nim. A więc, zdając sobie z tego sprawę, wsiadł w ten pociąg i pojechał do Gdańska, licząc bardzo na to, że ktoś mu coś obieca. Wachowski, Kaczmarek, a – jak Bóg, bo przecież nie wyższa fizyka, da – może i sam Kulczyk.
Czy to jest zatem dobra dla nas informacja, czy zła? Wydawałoby się, że nie najgorsza. I pewnie bym wpadł w związku z tym w dość dobry nastrój, gdyby nie coś absolutnie porażającego. Otóż właśnie chwilę temu przyszła starsza Toyahówna i ze łzami w oczach poinformowała mnie o tym, że wedle rankingu czegoś co się nazywa QS World University Rankings, Uniwersytet Warszawski – najlepiej notowana polska wyższa uczelnia – znalazł się na 398 miejscu na świecie. Wyprzedza na między innymi Kazachstan, a więc – jeśli ktoś lubi się bawić kulturą pop – tak zwany Borat.
A więc, co by nie powiedzieć, idzie na ostro.

Grzecznie przypominam, że mam tu wciąż dość sporo egzemplarzy obu swoich książek, a więc zapraszam serdecznie: jeśli ktoś ma ochotę otrzymać „Liścia”, bądź też „Elementarz” z osobistą dedykacją, może się zgłaszać. Numer konta jest tuż obok, a cena wynosi 30 złotych za „Elementarz” i 40 złotych za „Liścia”. Z darmową wysyłką. Jeśli ktoś jednak albo ma jedną i drugą i na dodatek kupowaniem prezentów zająć się ma zamiar dopiero w grudniu, proszę o finansowe wspieranie tego bloga pod podanym również obok numerem konta. Dziękuję

2 komentarze:

  1. @Toyah
    Myślę, że on tam pojechał, żeby ćwiczyć już teraz bycie krzesłem. Pod kim - oto jest pytanie. Bo kto chciałby sadzać tyłek na czymś tak roztrzęsionym.
    A poza tym to dobrze, że oni tam się zbierają i dzięki kamerom nie dają o sobie zapomnieć. Nasz naród ma krótką pamięć, i ja muszę przyznać, że też mi różne męty za łatwo wypadają z pamięci.

    OdpowiedzUsuń
  2. @Marylka
    No tak. Z całą pewnością, tego typu imprezy to ważny punkt obserwacyjny.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...