niedziela, 10 czerwca 2012

O oku szeroko przymkniętym

Otrzymałem maila. Nie wiem, od kogo, nie wiem też za bardzo, po co… Prawdę powiedziawszy nie wiem nic. Mail ów do mnie przyszedł jako reakcja na tekst, który niedawno zamieściłem zarówno w Salonie, jak i tu na blogu, a poświęciłem towarzystwu, które nazwałem „polskim bydłem”.
Jak mówię, nie mam pojęcia, kto wysłał do mnie tego maila, jednak nie jest też tak, że jego autor pozostaje nieznany zupełnie. Coś bowiem na jego temat wiem, a to mianowicie, że, jak sam pisze, jest „członkiem rodziny jednej z osob wymienionych z nazwiska w Pańskim artykule”. Ponieważ w swoim artykule wymieniłem pięć nazwisk, zagadka, przed którą stoję pozostawia mi dwie możliwości: albo uznać, że to jest od początku do końca jakiś żart, albo że mam do czynienia z kimś, kto reprezentuje rodzinę Figurskich, lub Wojewódzkich, ewentualnie Potońców, lub Bisiorków, ewentualnie – i to, przyznam, by mnie trochę uspokoiło – Alvina Gajadhura.
Tak czy inaczej, szanse są jeden do czterech, czy może – nie zapominając o ewentualności żartu – do pięciu. Czemu wspominam o nadziei na to, że nadawcą maila jest ktoś, kto się nazywa Gajadhur, a nie na przykład Potoniec? Oczywiście najprościej by mi było pociągnąć wątek poruszony we wspomnianej notce, i powiedzieć, że z pewnego punktu widzenia wolę towarzystwo ludzi o nazwisku Gajadhur, zamiast jakichś Potońców, czy Figurskich, a więc, że w pewien bardzo paradoksalny sposób lepiej bym się tu czuł w towarzystwie nie-Polaków niż Polaków, no ale sytuacja wcale nie nastraja mnie do tego rodzaju retoryki. Bo, powiem uczciwie, jest mi trochę nieswojo. A ów nastrój bierze się stąd, że we wspomnianym mailu pojawił się fragment, który mnie autentycznie zaniepokoił. Otóż w pewnym momencie jego autor wyraził swoje „zdumienie” moją „odwagą”. I w tym, muszę przyznać, jest coś, co mi się bardzo nie spodobało. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że ja bym bardzo nie chciał, żeby to co ja robię świadczyło o mojej odwadze. Chciałbym, żeby moje teksty dowodziły mojej wrażliwości, poczucia humoru, niechby nawet i inteligencji… więcej – niechby nawet i braku rozsądku, natomiast w żadnym wypadku nie odwagi. A to z tego względu, że ostatnia rzecz jaka jest mi potrzebna, to świadomość tego, jaki to ja, głosząc swoje przekonania, jestem dzielny.
Jeśli ma się okazać, że ja, pisząc to co piszę, jestem bardzo odważny, to ta wiadomość wręcz logicznie musi prowadzić mnie do wniosku, że jest coś, czego ja się powinienem bać, podczas gdy się nie boję. Otóż nic z tego. Ja się owszem boję. Boję się choćby sytuacji, kiedy okaże się, że od czasu gdy przez prowadzenie tego bloga zostałem zmuszony do tego, by się do tych, którzy go czytają zwracać o wsparcie, sytuacja zaostrzyła się do tego stopnia, że tym razem ja już nie stracę reszty środków utrzymania, ale coś znacznie większego. A ja owej zmiany w nastrojach nawet nie zauważyłem.
Proszę mnie dobrze zrozumieć. To nie jest tak, że ja się głupio nakręcam. Zanim dostałem tego maila, moje życie było stosunkowo spokojne. Natomiast dziś wiem tyle, że ktoś postanowił mnie – z dobrego, czy złego serca – pochwalić za odwagę. I, biorąc pod uwagę szczególny kontekst owej wiadomości, ktokolwiek jest jej autorem – ja muszę brać pod uwagę, że ten ktoś wie więcej ode mnie. Kto wie, czy nie znacznie więcej. Ale należy powiedzieć coś jeszcze. Ktokolwiek jest tej autorem wiadomości, i niezależnie od tego, na ile jego opinie są miarodajne, sytuacja w której w ogóle pojawia się taka myśl, że głoszenie poglądów jest dowodem jakiejś odwagi, świadczy o tym, że nie jest dobrze. Że jest wręcz do dupy.
Bisiorek, Potoniec, Figurski, Wojewódzki, Gajadhur. Jak mówię, poczułbym się lepiej, gdyby autorem tego maila był ktoś od tego Hindusa, a nie od tamtych Polaków. Bardzo nie chce, żeby to ktoś z tamtej strony gratulował mi odwagi. Tyle że tu też, jeżeli nawet to jest ktoś od tego Gajadhura, to informacja, że nazwanie przeze mnie któregoś z tych czterech pozostałych „polskim bydłem” wymaga z mojej strony jakiejś szczególnej odwagi, robi wrażenie czegoś, czego lekceważyć nie wypada. Inna sprawa, że już i tak wszystko jedno. Cofać się nawet nie mam gdzie. Pozostaje mi więc w dalszym ciągu zachęcać do kupowania moich książek i prosić o wspieranie tego bloga, tak jak dotychczas. No i spać z jednym okiem otwartym.

Przedwakacyjne konkursy wciąż trwają. W imieniu młodego Toyaha bardzo proszę wysyłać sms-y na numer 71160 o treści: jzr.126 . Oczywiście, to będzie kosztowało jakąś złotówkę, ale jeśli komuś nie zależy, to będzie nam miło. Tym razem bez limitu dziennego.

4 komentarze:

  1. @Toyah

    No i patrz pan, 23 lata po czerwcu '89 okazuje się, że potrzebna jest odwaga by pisać prawdę. Czy to nie jest jedno z licznych potwierdzeń tego, że masz rację no i że jednak blog w internecie to jest jakaś broń i jakaś siła?

    Pewnie jest. Ja też nie chciałbym by tego typu blog był świadectwem odwagi, tym bardziej, że zapłaciłeś już niemałą cenę ale widocznie tym kurwom ciągle mało. Ja wcale nie twierdzę, że tego maila napisał ktoś niezyczliwy, możliwe, że wręcz odwrotnie. Jednak to zła wiadomość. Nawet jeśli to jest rodzina Gajadhura.

    OdpowiedzUsuń
  2. @Kozik
    Też myślę, że to było życzliwe.

    OdpowiedzUsuń
  3. @Toyah - prywata:
    Książka dotarła do UK w czwartek, nie miałem okazji podziękować co też niniejszym czynię ;)

    pozdr.

    OdpowiedzUsuń
  4. @Rafael3D
    To szybko. Cieszę się.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...