niedziela, 23 sierpnia 2009

A więc - Alleluja i do przodu!

Dla kogoś kto ma tyle lat co ja, życie biegnie w bardzo dziwny sposób. Z jednej strony, wszystko dzieje się bardzo szybko i kiedy człowiek rozbiera świąteczną choinkę, już widzi kolejną i kolejną i kolejną. A gdy jedzie na wakacje, to już potrafi sobie doskonale wyobrazić, jak będzie wyglądał – jeśli tylko Pan Bóg pozwoli – powrót z kolejnych, za rok. Ze strony drugiej, być może dla równowagi, stara się ten starszy pan robić wszystko wolniej. Wolniej spacerować, wolniej odwracać głowę, wolniej kłaść się spać, a nawet wolniej oddychać. Jest jednak jeszcze coś, co wydaje się charakterystyczne dla wieku, ale nie wykluczam, że jest to tylko taka moja fanaberia. Ja najzwyczajniej w świecie nie mam potrzeby nadmiaru wrażeń. Trochę jest to spowodowane tym, że czym jestem starszy, tym łatwiej się wzruszam, a przy tym czasem chce mi się płakać i Toyahowa się ze mnie śmieje. Trochę jednak, myślę, jest to efekt takiego dziwnego rozleniwienia, związanego właśnie z tym wspomnianym już przeze mnie spowolnieniem rytmu życia.
W jaki konkretny sposób ta moja przypadłość się objawia? W taki, otóż, między innymi, że ani nie chce mi się czytać książek, ani dłuższych artykułów prasowych, ani chodzić do kina, ani oglądać filmów w telewizji, ani – ostatnio – nawet puszczać muzyki, którą zawsze tak bardzo lubiłem i która tak bardzo była mi niezbędna. Nie znaczy to oczywiście, że to wszystko co mi kiedyś sprawiało przyjemność, już mi przyjemności nie sprawia. Absolutnie nie. Jeśli już zostanę zmuszony – szczególnie przez moje dzieci – do uczestnictwa w czymś emocjonalnie bardziej absorbującym, jest mi bardzo przyjemnie. I niekiedy jest mi nawet wstyd, że sam tak tych wrażeń unikałem. Ale prawda jest taka, że samemu, nie chce mi się za bardzo ruszać.
Niedawno, kiedy się poskarżyłem, że już ostatni bastion mojej aktywności, czyli gazety i TVN24, został niejako zdmuchnięty przez ten łagodny upływ czasu, któryś z czytelników mojego bloga poradził mi, żeby oglądał Telewizję Trwam i, słuchał Radia Maryja i czytał Nasz Dziennik Kiedy mu powiedziałem, że radia nie posiadam, w telewizorze mam wyłącznie stacje reżimowe, a o Naszym Dzienniku dyskretnie nie wspomniałem, byłem jak najbardziej uczciwy, z ta różnicą, że, obawiam się, nawet gdybym miał wszelkie możliwości, by korzystać z oferty ojca Tadeusza Rydzyka, możliwości tej bym jednak nie wykorzystał. Najprawdopodobniej, nie potrafiłbym się zmobilizować do włączenia tej oferty do mojego życia na tej samej zasadzie, jak w ogóle jest mi ciężko zmienić swoje zainteresowania i zmodyfikować sposób spędzania czasu. Już prędzej – co się zresztą stało – ograniczę liczbę doznań, niż poczuję potrzebę ich poszerzenia. A więc, nie podejrzewam, żebym miał sobie wkrótce sobie kupić radio i zacząć słuchać Radia Maryja, albo, żebym od najbliższego poniedziałku, zamiast Rzeczpospolitej, zaczął czytać Nasz Dziennik. I od razu muszę tu przyznać, że wcale nie jestem dumny ze stanu w którym się znalazłem. Wcale nie uważam, że to iż oglądam TVN24, zamiast Telewizję Trwam, albo że czytam Rzepę zamiast Naszego Dziennika i to, że nie słucham Radia Maryja jest dla mnie bardzo dobrym rozwiązaniem. Wręcz przeciwnie. Ale to jest dokładnie tak samo, jak z wszelkimi innymi rzeczami, o których wiemy, że byłyby dla nas dobre i zdrowe, ale nasz tryb życia już nas jakoś zdeterminował i po prostu już się nie zmienimy.
Z tego co wyżej napisałem, wynika niezawodnie fakt, że w najmniejszym stopniu nie jestem ekspertem od tego, czym się zajmuje i jak działa ojciec Rydzyk. Nie wiem, czy telewizja, jaką on uruchomił jest ciekawa, czy nie. Nie wiem, czy programy Radia Maryja prezentują wysoki poziom, czy niski. Nie wiem w końcu, czy Nasz Dziennik, to gazeta interesująca, czy raczej coś o poziomie ideologicznego nudziarstwa Gazety Wyborczej. Jest jednak coś, co wiem z całą pewnością i co, konsekwentnie, pozwala mi uznać, że na temat działalności ojca Rydzyka mam prawo się wypowiedzieć, a, co więcej, to co powiem z całą pewnością nie będzie mniej kompetentne, niż wszystko to, co się na ten temat mówi pokątnie i publicznie od wielu, wielu lat. Znam mianowicie ludzi, którzy całą swoją publiczną i obywatelską świadomość zawdzięczają ojcu Rydzykowi i zarówno na podstawie ich osobistego świadectwa, jak i na podstawie obserwacji tego, kim oni są i jacy są i jak żyją i co myślą, mogę z czystym sercem ufać wszystkiemu co przychodzi do nasi właśnie z Torunia. Nie z Warszawy, nie z Krakowa, nie z Poznania, nie z moich Katowic, ale właśnie z Torunia.
Moja rodzina pochodzi z nadbużańskiej wsi. Część z nich to ludzie bardzo starannie wykształceni, mieszkający dziś już daleko od naszej wioski, część to ci, którzy wykształcili się ot tak sobie, ale jakoś znaleźli sobie miejsce w życiu, jest też moja ciocia, niemal już 90-letnia staruszka, która wykształcenia szczęśliwie żadnego nie posiada, no a przede wszystkim są tej mojej cioci, starzy bardzo i bardzo niewykształceni, sąsiedzi. Oni wszyscy – i ci „mądrzy” z miast, i ci „głupi” z prowincji – jak jeden mąż, są wiernymi słuchaczami Radia Maryja.Oczywiście, wiedzę o świecie, czerpią oni również z reżimowej telewizji, a niekiedy i gazet, ale cała ich społeczna i polityczna świadomość została zdecydowanie ukształtowana przez Radio Maryjai przez rozmowy z ludźmi, których na swej drodze spotykają.
Wprawdzie przykład mojej cioci (podobnie jak jej najbliższych sąsiadów) jest tu troszkę przerysowany, niemniej uważam, że on właśnie będzie bardzo symboliczny i niezwykle pouczający. Ile razy rozmawiam z moją ciocią – a ona rozmawiać uwielbia, szczególnie na tematy najbardziej poważne – rozmowa nie jest łatwa. Kłopot polega na tym, że Ciocia porusza się w kompletnym faktograficznym chaosie. Mylą się jej nazwiska, zdarzenia, problemy, wszystko trzeba jej wyjaśniać dziesiątki razy, a i tak nie wiadomo, co się nagle nowego wydarzy. Ale jedno wiadomo na pewno. Ona przede wszystkim zawsze bardzo będzie chciała rozmawiać i ani na moment nie zatraci w tej rozmowie pewnego typu moralnej busoli. Wiadomo jeszcze coś. Ona nigdy nie powie, że ją „ta cała polityka i to całe barachło” już męczy, albo nie interesuje, albo nudzi. I teraz najważniejsze. Ona mianowicie, z całą pewnością, tak długo jak będzie żyła, będzie uczestniczyła w wyborach. Parlamentarnych, prezydenckich, lokalnych, europejskich. Wszelkich możliwych wyborach.
Dlaczego tak podkreślam tę kwestię wyborów? Dlatego, że właśnie problem uczestnictwa, problem ucieczki całych społeczeństw w kulturę pop, odejścia tych społeczeństw od poszukiwania prawdy i od wszystkiego tego, co się wiąże z tzw. kulturą poznania, nawet od zwykłej rozmowy, stał się problemem cywilizacyjnym. Ludzie, którzy dotychczas w pełni skorzystali z dobrodziejstw współczesnej cywilizacji, uzyskali dobrą pracę, dobre wykształcenie, wysoki standard życia, często zwyczajnie odwracają się plecami do wszystkiego co jest na zewnątrz, uznając, że poza tym swoim osobistym sukcesem, nie potrzebują już dosłownie niczego więcej. I po prostu przestają uczestniczyć. Z kolei ci, którzy nie mieli okazji wsiąść do tego pociągu i zostali na tej pierwszej stacji, też nie uczestniczą, bo nawet nie wiedzą, w czymże to by mieli uczestniczyć i jak by to mieli robić. Nikt nic nigdy od nich nie chciał, o nic ich nie prosił, a jeśli nawet któremuś z nich przyszło jakimś cudem do głowy, żeby się odezwać, był natychmiast gaszony cierpkim spojrzeniem i niecierpliwym machnięciem ręką. A więc siedzieli w domu, chodzili do pracy, wracali do domu, wychowywali dzieci, patrzyli w telewizor, a w niedzielę zakładali kościelne buty i udawali się na mszę. W efekcie, i jedni i drudzy, faktycznie są, stali się kimś takim, jak ci eliotowscy ‘wydrążeni ludzie’. I choć różni ich niewątpliwie to, że jedni mają wszystko, a drudzy nie mają nic, i jedni i drudzy siedzą w swoich domach, gapią się w swoje telewizory i wszystko co wiedzą, wiedzą na tyle, na ile ktoś zdecydował się im powiedzieć lub pokazać.
W interesie władzy złej, głupiej i leniwej, leży (i zawsze leżało) to, by tego typu postawy były jak najbardziej powszechne i żeby jak największe grupy społeczne tego typu postawom podporządkować. Z punktu widzenia tego typu władzy, najlepiej jest, jeśli społeczeństwo jest zajęte sobą i jednocześnie pozostaje na tyle głupie, by w każdym dowolnym momencie, odpowiednio dało się sobą manipulować. A jak już pozwoli się kontrolować, to nawet jeśli nie znajdzie w sobie dość energii, żeby robić to, co mu się każe, to przynajmniej niech nie robi nic. Zła, gnuśna i głupia władza wie, że są ludzie, którzy świetnie sobie radzą samodzielnie i że, nawet jeśli udają się do kogoś po radę, to ostateczne decyzje podejmują sami. Oni władzy nie interesują. Ich władza spisuje na straty od samego początku. Władza o której mówię, skupia się wyłącznie na tych, którzy zgodzą się być posłuszni.
Z tego co widzę, co słyszę, czego doświadczam na każdym właściwie kroku, wiem ze stuprocentową pewnością, że Tadeusz Rydzyk, podejmując decyzję wejścia ze swoim religijnym, społecznym i – siłą rzeczy – również politycznym projektem, w sferę publiczną, zwrócił się do tych wszystkich ludzi, którzy dotychczas – albo z własnego wyboru, albo przez zwykły los – pozostawali na marginesie życia, z propozycją uczestnictwa. I to nie uczestnictwa doraźnego, na potrzeby jednej kampanii i jednego interesu, ale na stałe. Ojciec Rydzyk, z jednej strony zwrócił się do nich z apelem o modlitwę, a z drugiej z apelem o to radosne uczestnictwo, pokazując jedno i drugie jako sposób na życie i gwarancje pełnego człowieczeństwa. I odniósł sukces. Sukces tak wielki, że w ciągu zaledwie kilku lat wyrwał z otchłani postkomunistycznego, a może już gdzie niegdzie post-modernistycznego, społeczeństwa kilka milionów ludzi. I nie uczynił z nich niewolników, ale świadomych swojej pozycji i swojego uczestnictwa obywateli. Kiedy dziś widzę, z jak wielką nienawiścią spotyka się sam Ksiądz i każdy jego nowy projekt – zawsze skierowany w stronę tych właśnie ludzi, których miejsce i rola w społeczeństwie została tak fatalnie i z tak okropnie złą wolą zaplanowana – nie mam najmniejszej wątpliwości, że za tym atakiem stoi wyłącznie pełna gniewu zazdrość tych, którzy spostrzegli, że ktoś zburzył im tak starannie wymyślony plan.
Mówi się czasami, że tzw. Rodziny Radia Maryja to zaledwie jedno ekstremum tej samej sceny, gdzie z jednej strony jest własnie ojciec Rydzyk, a z drugiej, na przykład, fani Szkła Kontaktowego. Pomijając już całą niestosowność tego porównania, wynikającą choćby z faktu, że Rodziny Radia Maryja to miliony ludzi, a autorzy esemesów i telefonów wysłanych codziennie do TVN24i ci, którzy to oglądają, to pewnie skromna grupa, w najlepszym wypadku, paruset tysięcy ludzi, należy nie zapominać o różnicy jeszcze bardziej podstawowej. O ile ludzie, których polityczna i społeczna świadomość została uformowana przez pracę ojca Rydzyka, to ludzie o bardzo wyraźnej i konkretnej tożsamości ( a i, dzięki temu, osobistej wolności), najbardziej radykalna grupa, reprezentująca szeroko rozumianą władzę, to właśnie ci wszyscy niewolnicy, o których wspominałem na początku, w których stronę zwrócił się ksiądz Rydzyk i którzy jego ofertę odrzucili. Mogę na ich temat wypowiadać się bez końca, bo ich znam aż za dobrze. I z telewizyjnych audycji i z bezpośrednich spotkań. Oni są jak te dzieci, które w momencie gdy utracą koncentrację, zapominają natychmiast o wszystkim co było i trzeba im pomigać przed okiem czymś efektownym, żeby ich znów obudzić.
Jeśli natomiast idzie o ludzi Radia Maryja, przyznaję, że nie wiem, jak to jest z tymi wszystkimi, którzy występują bezpośrednio na antenie, bo – jak wspomniałem – nie jestem tu kompetentny. Ale wiem świetnie, jak to jest z tymi, co są z rydzykowym projektem związani emocjonalnie, a którzy są jednocześnie moimi znajomymi. To są wszystko porządni, zaangażowani, mądrzy i świadomi obywatele. To są ludzie – nawet jeśli często bardzo słabo wykształceni, czy wręcz pogubieni w zakamarkach naszego politycznego świata – pełni radości życia, pełni poczucia swojego miejsca w tym świecie i tego świata ciekawi. To nie są ludzie gnuśni. To są ludzie, którym zawołanie ojca Rydzyka „Alleluja i do przodu” bardzo przypadło do gustu i którzy je całym swoim życiem realizują. I to, że udało się ich obudzić, to zasługa tego jednego człowieka i jego wielkiego ducha. I dla Polski, jest to sytuacja świetna.
A sam Tadeusz Rydzyk?. Może gdyby nie popierał tak zdecydowanie Jarosława Kaczyńskiego i Prawa i Sprawiedliwości. Gdyby poparł jakichś ‘jednoprocentowych’, choćby najbardziej radykalnych „patriotów”, świat dałby mu święty spokój. Bo to zło czułoby się bezpieczne. On jednak, po wielu latach szukania tego co najlepsze dla Polski, ostatecznie to coś znalazł. Mimo swojej naturalnej ostrożności, czy nawet nieufności, ostatecznie rozpoznał to co prawdziwe i warte wsparcia. I, tak się złożyło, że to ‘odnalezienie się’ nastąpiło z korzyścią dla obu stron. To bardzo dobrze świadczy o ojcu Tadeuszu Rydzyku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...