środa, 5 sierpnia 2009

O co chodzi z tym piwem?

Są dwa momenty w roku – w dowolnym roku – kiedy mam uczucie, że całość naszych codziennych spraw, cała publiczna przestrzeń, wchodzi we władanie kłamstwa. Nie kłamstwa zwykłego, powszedniego, doraźnego, tworzonego to tu to tam przez ludzi złych i głupich, na potrzeby równie doraźnych i powszednich interesów. Mówię tu o kłamstwie szczególnym. Kłamstwie tak świątecznym i oficjalnym, że niemal państwowym. Kłamstwie operującym niemal na poziomie religii, czy, jak kto woli, racji stanu. Kłamstwie wypełniającym całą Polskę w sposób tak kompletny i bezwzględny, że praktycznie nie do odparcia. Takie mam odczucie dwa razu do roku i w obu wypadkach na jego drugim końcu stoi Jerzy Owsiak i jego dwa projekty – Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy i tzw. Przystanek Woodstock.
Pisałem tu o Owsiaku kilka razy, powiedziałem na jego temat wszystko co chciałem i – Bóg mi świadkiem – postanowiłem nigdy więcej na jego temat się nie wypowiadać. Trochę dlatego, że i dla niego samego i jego sposobu na życie mam wyłącznie pogardę, a trochę też z tego powodu, że cała ta materia, w której Owsiak czuje się jak ryba w wodzie, przeraża mnie jak koszmarna mgła. Kiedy w ostatnich dniach czytałem wpisy moich kolegów z Salonu na temat dopiero co minionego Festiwalu, tym bardziej utrzymywałem się w przekonaniu, ze nic tu po mnie. Powiem szczerze, że przyjmuję jako swój nawet wpis Gniewomira Świechowskiego, w którym autor z radością przyznaje, że mimo iż „wymęczony sporą ilością wypitego piwa”, jeśli ma ochotę „rzygać”, to nie ze względu na to piwo, ale w związku z tym, że najróżniejsi „polityczni fanatycy” sądzą, że „420 tys Woodstockowiczów” interesuje się polityką, podczas gdy oni chcą tylko nabrać „pozytywnej energii”, „nawalić się” piwkiem i kurzem i pobawić się „bez przemocy”. A nie gnić jak te „rumiane dupki”, które pana Gniewomira mijają codziennie na ulicy. Przyjmuję go jako swój, w sposób bardzo interesowny. Nawet ja nie umiałbym lepiej przekazać tego, co tak mocno niesie ów tekst http://amyniechcemy.salon24.pl/118436,to-czego-nie-lapiecie-w-woodstocku.
A jakiż bym musiał mieć talent, by napisać coś choćby w połowie tak ważnego i poruszającego, jak to co przeczytałem wczoraj u Rolexa http://hekatonchejres.salon24.pl/po-balu?.
A zatem nie miałem już pisać o Owsiaku. I oto dziś własnie w Rzeczpospolitejznalazłem artykuł Igora Janke, naszego salonowego dobrodzieja i dobroczyńcy, zatytułowany Owsiak uczy odpowiedzialności, lub – w necie – Owsiak zasłużył na popularność http://www.rp.pl/artykul/9157,344542_Janke__Owsiak_zasluzyl_na_popularnosc.html. Oczywiście sama różnica w tytułach jest interesująca, podobnie jak właściwie każde zdanie owego tekstu, osobno i w całej swej kupie, jednak jeśli już piszę ten swój dzisiejszy – nawet nie wiecie jak bolesny dla mnie – tekst, to nie po to, żeby dyskutować z kolejnym dziennikarzem, ani, tym bardziej, się z nim kłócić, ale żeby jeszcze raz powiedzieć coś na temat tego kłamstwa, o którym wspomniałem na początku swojego tekstu. Nie chcę pytać Igora Janke, czemu napisał ten swój niezwykły manifest, czemu uznał za stosowne ogłosić publicznie, że Owsiak uczy czegokolwiek wartościowego, a już zwłaszcza odpowiedzialności, nie zmierzam powtarzać swoich wczorajszych pytań odnośnie tego, jak to się dzieje, że tylu bardzo przecież dzielnych komentatorów tak chętnie i tak bardzo bez powodu potrzebuje się od czasu do czasu skompromitować. Nie chcę nawet załamywać rąk i wylewać swoich żalów z powodu tego, że kiedy Igor Janke „obserwował Przystanek Woodstock, cały czas miał w głowie to co robią twórcy Muzeum Powstania Warszawskiego”. Nawet nie z powodu tego kuriozalnego wyznania. W końcu to że akurat w dniach Powstania Warszawskiego, Jerzy Owsiak postanowił „piwkiem” – że znów zacytuję pana Gniewka – tępić nienawiść, to czysty zbieg okoliczności, a o tym, że Powstańcy-Aniołowie z Nieba spoglądają na Woodstock, on sam już miał czelność wspominać wiele lat przed red. Janke.
Jednak przyznaję. To właśnie ten tekst w Rzeczpospolitej zainspirował mnie, by jeszcze raz zająć się Jerzym Owsiakiem. I to właśnie osoba autora tego tekstu sprawiła, że i sam artykuł stał się nagle tak ważny. Ja wiem oczywiście, że wśród osób czytających ten blog, wielu jest takich, którzy mi powiedzą, że jestem naiwny jak dziecko, bo przecież Igor Janke już dawno jest po tamtej stronie. Jak bym chciał w to uwierzyć! A jednak nie wierzę. Ja wiem na pewno, że kiedy Igor Janke pisze, że dla zrównoważenia tej swojej pełnej miłości sceny, obok Lecha Wałęsy i Tadeusza Mazowieckiego, Owsiak powinien zaprosić Wiesława Chrzanowskiego i Adama Strzembosza, to on nie kłamie. On się jedynie myli. I że niestety nawet o tym nie wie. I stąd mój ból. I stąd te dzisiejsze słowa.
Ale – jak mówię – nie o Igorze Janke ten tekst. Nie o drugim, obok Owsiaka, mistrzu ceremonii tego festiwalu – Piotrze Najsztubie. Nie o tym chlaniu, którym nie potrafi się przestać zachwycać Gniewomir Święchowski, ani o tych tak bezwstydnie wykorzystywanych Powstańcach, ani nawet o samym Owsiaku. Wracając do tego przykrego dla mnie tematu, chciałbym powiedzieć coś jeszcze tylko na temat tego kłamstwa, które kilkanaście lat temu znieruchomiało nad Polskim życiem publicznym i już tak zostało. Chciałbym tylko powiedzieć, że tam nie ma przyjaźni, tam nie ma miłości, tam nie ma dobrego przykładu, tam nie ma nawet prostego, zwykłego życia. To z czym mamy do czynienia w ciągu tych kilku dni każdego roku, to wyłącznie stworzony na potrzeby chwili, sztuczny świat. Dokładnie taki sam, jaki został opisany przez Huxleya w Brave New World,gdzie nie ma Boga, nie ma wysokiej sztuki, nie ma tak naprawdę nawet szczęścia, ale jest za to soma. I ten w gruncie rzeczy religijny przecież festiwal, podczas którego tę somę zgodziło się tępo przyjąć kilkadziesiąt, czy jak chce ten świat, czterysta tysięcy, czy nawet milionów, jeśli to komuś sprawi przyjemność, wypełnionych tym nieustającym miłosnym wrzaskiem. A głupi ludzie nie chcą dostrzec tak przecież prostego i oczywistego faktu, że wystarczy jeden moment, byleby choć na ułamek chwili Jerzy Owsiak przestał się wydzierać, by całe to towarzystwo nagle stało się równie miłe-niemiłe, jak te „rumiane dupki”, o których z taką satysfakcją wspomina Gniewomir.
Brave New World… Jakież to wszystko oczywiste. Jak mało trzeba, żeby zrozumieć coś tak nieskomplikowanego. Nie trzeba być ani socjologiem, ani psychologiem, ani wybitnym profesorem. Nie trzeba mieć doświadczenia w badaniach nad psychologią tłumu i nad strukturą manipulacji, żeby rozpoznać to co jest wręcz namacalne. Przecież to wszystko zostało nam wyłożone czarno na białym. W powieści Huxleya, zwykły przecież człowiek, który miał jedynie uszy i oczy otwarte potrafił rzucić okiem na ten świat i już wiedział wszystko, co wiedzieć trzeba było:
'In fact', said Mustapha Mond, 'you're claiming the right to be unhappy.'
'All right then,' said the Savage defiantly, 'I'm claiming the right to be unhappy.' 'Not to mention the right to grow old and ugly and impotent; the right to have syphilis and cancer; the right to have too little to eat; the right to be lousy; the right to live in constant apprehension of what may happen to-morrow; the right to catch typhoid; the right to be tortured by unspeakable pains of every kind.' There was a long silence.
'I claim them all,' said the Savage at last.
Mustapha Mond shrugged his shoulders. 'You're welcome,' he said."
A jednak, na koniec, pytanie do Pana, panie Igorze. Co to się dzieje, ze Pan tak bardzo się boi, że ktoś Panu powie „You’re welcome”? Przecież to nic takiego. A piwa – jeśli Pan tylko zechce – i tak będziemy mogli się napić i bez Owsiaka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...