czwartek, 27 lutego 2025

O śniadaniu na trawie i porządnej żelaznej miotle

 

Poniższy tekst napisałem i zamieściłem tu cztery lata temu, licząc bardzo na większy odzew, ale niestety, jak to często bywa, mocno się przeliczyłem i wręcz o tym – nie temacie, oczywiście, ale o samej publikacji –  zapomniałem. Spędziliśmy jednak miniony tydzień w naszym Przemyślu i kwestia męczeństwa państwa Kurpielów jakimś tam sposobem wróciła, więc pomyśałem sobie, że warto byłoby o nim opowiedzieć. Tymczasem okazało się jednak, że tekst już jednak powstał, ale że powstał ze wspomnianym wcześniej rezultatem, pomyślałem,  że go opublikuję raz jeszcze, z pewnym bardzo ważnym uzupełnieniem. Ale to już może pod sam koniec.    

 

 

      Mam tu pod nosem nadzwyczaj interesującą książkę wydaną przez znanego nam watykańskiego dziennikarza oraz publicystę Vittorio Messoriego pod prostym tytułem „Cud”, w której opisuje on nam  historię prawdopodobnie najlepiej udokumentowanego dochodzenia w sprawie cudu właśnie „przywrócenia natychmiastowo i ostatecznie” nogi 23-letniemu Miguelowi Juanowi Pellicerowi. Noga ta, złamana kołem wozu, a później zaatakowana przez gangrenę, została hiszpańskiemu chłopakowi odcięta w publicznym szpitalu w Saragossie i zakopana na cmentarzu szpitalnym, by po dwóch latach zostać cudownie przywrócona dzięki wstawiennictwu Maryi. Jak mówię, to co się zdarzyło w roku 1640 w Saragossie, to być może najlepiej udokumentowany oraz potwierdzony wieloma świadectwami  cud właśnie, a mimo to jednocześnie, jak sądzę, coś o czym większość z nas zwyczajnie nie słyszała.

      Po przeczytaniu owej książki, gdzie, powtarzam, wszystko, wraz z wszelkimi koniecznymi dowodami przedstawione jest czarno na białym, skonsultowałem się z zaprzyjaźnionym księdzem i zapytałem go jak to jest, że coś tak wielkiego jak owo zdarzenie z Saragossy pozostaje całkowicie nieznane, podczas gdy raz na jakiś czas słyszymy o kolejnych świętych, czy choćby błogosławionych, których wstawiennictwo dokonało rzeczy niezwykłych, a owe wydarzenia pozostają w świadomości wielu. Odpowiedział mi ów ksiądz, że nawet i tu, jak w wielu innych miejscach i sytuacjach, mamy do czynienia z tak zwanym „block busting” gdzie wygrywa ten silniejszy, bardziej agresywny, czy zwyczajnie bardziej obrotny. A cud z Saragossy został w tym miejscu w którym jest do dziś, bo najwidoczniej nie miał wystarczająco silnych promotorów.

         Brzmi to wszystko oczywiście nie najładniej, choć z drugiej strony myślę, że jeśli tu akurat jest aż taka konkurencja, to tym bardziej musi to oznaczać, że mamy do czynienia z towarem naprawdę pierwszej klasy. A skoro tak, to niech będzie jak jest. Niech oni konkurują, a nasza wiara niech rośnie.

         Przypomniałem sobie tamtą historię oraz związaną z nią rozmowę, podczas niedawnego pobytu w Przemyślu, a konkretnie na pewnym symbolicznym bardzo grobie w wiosce Tarnawce, tuż obok miasta. Proszę sobie mianowicie wyobrazić, że tam, w owych Tarnawcach znajduje się takie miejsce:

 


 

Od razu wyjaśniam, że to co tu widzimy to jest to co pozostało po domu rodziny niejakich Kurpielów. Owe ruiny są upamiętnione specjalną tablicą, natomiast poza nimi tuż obok znajduje się zaledwie krzyż oraz coś takiego:



 

 

Co tam się stało, że mimo tej nędzy, znajdziemy w tym miejscu ową tablicę? Oto, proszę sobie wyobrazić, że podczas II Wojny Światowej wspomniani wyżej państwo Kurpielowie przechowywali w owym dziś już kompletnie zrujnowanym majątku 25 Żydów, których jedynym schronieniem na wypadek ewentualnego nieszczęścia było to przedziwne miejsce pokazane wyżej. Niestety stało się tak, że któregoś dnia miejscowi Ukraińcy donieśli Niemcom o tym co owi Kurpielowie wyprawiają, no i w efekcie wszyscy Żydzi zostali ze swojej nory wyciągnięci, następnie – co ciekawe przez tych samych Ukraińców – niemal wszyscy rozstrzelani, a po nich oczywiście wzięto się za samych Kurpielów. Co ciekawe, wojnę przeżyło sześcioro dzieci Kurpielów, oraz dwóch czy trzech Żydów, którym udało się uciec, w tym, jak słyszę, przyszły minister oraz premier w PRL-owskim rządzie, Zbigniew Messner.

        No i to tyle. Jeszcze jedna historia z tamtych dziwnych lat. A ja sobie myślę, że z jednej strony to naprawdę ciekawe, że historia małżeństwa Kurpielów i owych 24, czy 25 Żydów nie jest powszechnie znana, a z drugiej strony nie zapominajmy, że ów czas to były setki, jeśli nie tysiące takich historii i trudno jest bardzo, by każda z nich znalazła tu swoje miejsce. Tak samo akurat by swoje miejsce znalazł tu wśród nas każdy cud, uczyniony za wstawiennictwem tego czy owego świętego, czy nawet samej Matki Boskiej.

         A ja już na sam koniec tych rozważań, chciałbym zakomunikować, że w roku 2010 Kurpielowie zostali pośmiertnie uhonorowani przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego Krzyżami Kawalerskimi Orderu Odrodzenia Polski, a Prezydent podpisał nadanie krzyża tuż przed swoją tragiczną śmiercią w katastrofie lotniczej w Smoleńsku. Dopiero trzy lata później Kurpielowie zostali odznaczeni medalem „Sprawiedliwi wśród Narodów Świata”, nadawanym przez Instytut Yad Vashem w Jerozolimie.

         No i znów pojawia się pytanie, czemu tak mało wiemy o cudzie z Saragossy. Odpowiedź jest prosta i znajduje się w historii z Tarnawiec spod Przemyśla.

 

A zatem, jak widzimy choćby na tych dwóch zdjęciach, poza wspomnianą tablicą, umieszczoną tam na tym rozwalającym się, zapomnianym i schowanym przed światem murze, skrywającym smutną historię państwa Kurpielów i tych biednych Żydów, tam nie ma nic. Te cegły porośnięte trawą i długi, głęboki tunel, wykopany przez pana Kurpiela po to by jego Żydzi mogli się okryć i ewentualnie uciec.

Ale jest jeszcze coś, absolutnie strasznego. Otóż prosze sobie wyobrazić, że zanim Niemcy zaczęli swoją egzekucję, kazali Kurpielom wynieś na zewnątrze stół, a pani Kurpielowej przyrządzić im śniadanie. Zjedli, a potem ją zastrzelili.

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O śniadaniu na trawie i porządnej żelaznej miotle

  Poniższy tekst napisałem i zamieściłem tu cztery lata temu, licząc bardzo na większy odzew, ale niestety, jak to często bywa, mocno się pr...