Gdy ów przedłużający się brak
aktywności wprowadził wśród nas pewien niepokój i część z komentatorów zaczęła
się zastanawiać, czy przypadkiem Niemcy nie postanowili dokonać podmianki i w
zbliżających się wyborach prezydenckich postawić na Donalda Tuska, albo wręcz na
Manfreda Webera, Rafał Trzaskowski wrócił i to wróćił z przytupem. Kiedy piszę
tę słowa, raz za razem wyskakują kolejne informacje o tym, że pan Rafał
zachowuje się co najmniej ekscentrycznie, a słowa, które z siebie wyrzuca budzą
podejrzenie, że on albo jest pijany, albo upalony, albo tak bardzo zdenerwowany
sytuacją na kampanijnej scenie, że robi wrażenie głupka.
Ja natomiast, gdyby ktoś mnie spytał,
powiedziałbym, że praktycznie od pierwszego dnia, jak on pojawił mi się przed
oczyma, jestem głęboko przekonany, że, gdyby z niego zdjąć całą tę bufonadę,
pozostałaby już tylko autentyczna, czysta głupota. Z mojego punktu widzenia,
Rafał Trzaskowski jest głupi dokładnie w tym samym stylu i stopniu, co, nie
przymierzając, pani poseł Kidawa-Błońska. Dowodów na to mam doprawdy wiele,
zaczynając od tego, że nie może być osobą inteligentną, czy choćby tylko cwaną,
ktoś, kto uwierzywszy w to, że jest niski, ma krótkie grube nóżki i gruby
wystający tyłek, uznał za stosowne ściskać się gorsetem, a na nogi zakładać
buty z koturnami, a kończąc na nieustannym – czy jest po temu odpowiednia
okazja, czy nie – popisywaniu się rzekomo pierwszorzędną znajomością języków
angielskiego i francuskiego. Nie może być cwany, a tym bardziej intelegentny
ktoś, kto w ramach kampanii wyborczej daje się sfilmować razem ze swoją żoną, w
sytuacji gdy ona wyznaje mu swoją miłość od pierwszego wejrzenia, a on ją na to
informuje, że on tak naprawdę zwrócił na nią baczniejszą uwagę dopiero podczas
ślubu, i czyniąc to wyznanie, wypina z dumą pierś tak, że ona mu niemal rozrywa
ten gorset.
A zatem, powtarzam, dla mnie Rafał
Trzaskowski jest literalnie głupi. A z wszystkich moich argumentów na podparcie
tej tezy chciałbym podzielić się tym, o którym swego czasu wspomniałem tu na
tym blogu, ale z zebranych pobieżnie informacji wnioskuję, że nie wbił się on
jakoś szczególnie w pamięć Czytelników. Otóż kilka już dobrych lat temu, z
okazji rocznicy odejścia Wojciecha Młynarskiego, władze Warszawy postanowiły
nazwać jego imieniem któryś z miejskich skwerków. Zebrali się tam więc
miejscowi urzędnicy wraz z prezydentem Trzaskowskim na czele, a ten, zapewniwszy
wszystkich, że on zawsze bardzo cenił Młynarskiego, przyznał się, że jego
ulubioną piosenką Artysty była „Niedziela na Głównym”, a szczególnie jeden jej
fragment...
Zanim przejdę do rzeczy, tym, którzy tego
tekstu nie znają, przypomnę. Otóż, krótko mówiąc, treść jest taka, że słynny w
latach 60. ubiegłego wieku francuski piosenkarz Gilbert Bécaud występuje w
warszawskiej Sali Kongresowej, śpiewa swoją piosenkę pod tytułem „Dimanche a
Orly”, a publiczność zalewa się łzami ze wzruszenia. Widząc to, Młynarski
nadzwyczaj inteligentnie proponuje całemu temu zakompleksionemu towarzystwu
udanie się na dworzec Warszawa Główna i tam dopiero nabranie odpowiedniej
przytomności.
Otóż
występując w tamtych dawnych bardzo latach w Sali Kongresowej, śpiewał Gilbert
Bécaud o człowieku, zwykłym skromnym Francuzie, który nie mogąc już wytrzymać na
zgniłym Zachodzie, każdej niedzieli udaje się na lotnisko Orly i z utęsknieniem
patrzy na odlatujące samoloty, w nadziei, że i jemu się któregoś dnia uda
wsiąść do jednego z nich i uciec z tego kapitalistycznego piekła, ale jedyne co
mu zostaje, to tekst lotniskowej zapowiedzi:
“Avion à destination de New York
Décollage prévu dans une heure
Les voyageurs sont demandés
De se réunir devant la porte 42”
A Wojciech
Młynarski, jak rozumiem – wówczas jeszcze człowiek nie dość że przytomny, to
jeszcze nadzwyczaj wrażliwy – słuchając tego bełkotu i obserwując reakcję
polskiej publiczności, postanawia wyrzucić z siebie to co go tak dręczy i
polecić im wszystkim, by jak już otrą z policzków te łzy wzruszenia, udali się
na Dworzec Główny w Warszawie i tam się spróbowali doprowadzić do przytomności.
Czyta więc Rafał Trzaskowski tekst owej
piosenki – swoją drogą robi to tak, jakby nie dość że widział go na
oczy po raz pierwszy w życiu, to jeszcze nie rozumiał z niego ani słowa – włącznie
z występującym tam określeniem „non-ironowy", które postanawia
odczytać fonetycznie – ale jeszcze zanim dochodzi do wspomnianego francuskiego
fragmentu, wpada na coś, co go moim zdaniem definiuje absolutnie i ostatecznie.
Otóż w pewnym momencie, jeszcze przed tym jak namaluje owe rozedrgane emocjami
twarze zgromadzonych na sali zakochanych w Bécaud warszawskich pań, pisze
Młynarski tak: „A jeśli ktoś posiadał język obcy, to tak się mniej więcej,
proszę państwa, zachowywał, jakby do wszystkich chciał powiedzieć: ‘Popatrzcie
na mnie, chłopcy’, i wcielał się w tergalowego byka i wchłaniał ten
komunikat...”. Trzaskowski to odczytuje, i najwyraźniej nie wiedząc co
czyni, przechodzi do wspomnianego francuskiego fragmentu. A my patrzymy na tę
nie skażoną myślą twarz, na to tępe zadowolenie z siebie i nie jesteśmy w
stanie uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.
Szydzi Młynarski niemiłosiernie z tej
bandy snobów, którzy o niczym nie mają bladego pojęcia, poza tym, że do nich do
Warszawy przyjechał prawdziwy Francuz i jest taki piękny i wzruszający, a ci z
nich, którzy akurat znali język zachowywali się tak jak gdyby chcieli zawołać: „Popatrzecie
na mnie chłopcy!, a Rafał Trzaskowski na to wpada na scenę i i krzyczy: „Popatrzcie
na mnie, ludzie! Patrzcie jak ja wymiatam po francusku! Czaicie to?”
Co on ma w głowie?
Pamiętam pewnie Wojciecha Młynarskiego z
lat bardzo dawnych, dawnych, nie tak dawnych, no i całkiem nowych,
poprzedzających jego odejście. Wiemy aż nazbyt dobrze, w jakim stanie emocji on
się znalazł w związku z tą nieszczęsną sytuacją społeczno-polityczną, jaka nas
aż tak bardzo dręczy. Kiedy Trzaskowski czytał tekst jego „Niedzieli na Głównym”,
by w końcu dojść do tego, co przecież najważniejsze, Wojciech Młynarski pewnie
tego nawet nie słuchał. No ale możemy się zastanowić, czy gdyby jednak słuchał
i to usłyszał, nie dostałby szoku. Chociaż... kto wie. Może on już aż tak
nienawidził PiS-u, że nawet tam, w tym swoim kąciku w niebie, uznałby, że w
sumie to jest bez znaczenia.
I kto wie, czy nie miałby racji. W
końcu, jakie to ma znaczenie, co Rafał Trzaskowski ma w tyłku, łokciu, czy nawet w głowie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.