sobota, 8 lutego 2025

Czy kandydata Trzaskowskiego boli mózg?

 

        Gdy ów przedłużający się brak aktywności wprowadził wśród nas pewien niepokój i część z komentatorów zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem Niemcy nie postanowili dokonać podmianki i w zbliżających się wyborach prezydenckich postawić na Donalda Tuska, albo wręcz na Manfreda Webera, Rafał Trzaskowski wrócił i to wróćił z przytupem. Kiedy piszę tę słowa, raz za razem wyskakują kolejne informacje o tym, że pan Rafał zachowuje się co najmniej ekscentrycznie, a słowa, które z siebie wyrzuca budzą podejrzenie, że on albo jest pijany, albo upalony, albo tak bardzo zdenerwowany sytuacją na kampanijnej scenie, że robi wrażenie głupka.

         Ja natomiast, gdyby ktoś mnie spytał, powiedziałbym, że praktycznie od pierwszego dnia, jak on pojawił mi się przed oczyma, jestem głęboko przekonany, że, gdyby z niego zdjąć całą tę bufonadę, pozostałaby już tylko autentyczna, czysta głupota. Z mojego punktu widzenia, Rafał Trzaskowski jest głupi dokładnie w tym samym stylu i stopniu, co, nie przymierzając, pani poseł Kidawa-Błońska. Dowodów na to mam doprawdy wiele, zaczynając od tego, że nie może być osobą inteligentną, czy choćby tylko cwaną, ktoś, kto uwierzywszy w to, że jest niski, ma krótkie grube nóżki i gruby wystający tyłek, uznał za stosowne ściskać się gorsetem, a na nogi zakładać buty z koturnami, a kończąc na nieustannym – czy jest po temu odpowiednia okazja, czy nie – popisywaniu się rzekomo pierwszorzędną znajomością języków angielskiego i francuskiego. Nie może być cwany, a tym bardziej intelegentny ktoś, kto w ramach kampanii wyborczej daje się sfilmować razem ze swoją żoną, w sytuacji gdy ona wyznaje mu swoją miłość od pierwszego wejrzenia, a on ją na to informuje, że on tak naprawdę zwrócił na nią baczniejszą uwagę dopiero podczas ślubu, i czyniąc to wyznanie, wypina z dumą pierś tak, że ona mu niemal rozrywa ten gorset.

         A zatem, powtarzam, dla mnie Rafał Trzaskowski jest literalnie głupi. A z wszystkich moich argumentów na podparcie tej tezy chciałbym podzielić się tym, o którym swego czasu wspomniałem tu na tym blogu, ale z zebranych pobieżnie informacji wnioskuję, że nie wbił się on jakoś szczególnie w pamięć Czytelników. Otóż kilka już dobrych lat temu, z okazji rocznicy odejścia Wojciecha Młynarskiego, władze Warszawy postanowiły nazwać jego imieniem któryś z miejskich skwerków. Zebrali się tam więc miejscowi urzędnicy wraz z prezydentem Trzaskowskim na czele, a ten, zapewniwszy wszystkich, że on zawsze bardzo cenił Młynarskiego, przyznał się, że jego ulubioną piosenką Artysty była „Niedziela na Głównym”, a szczególnie jeden jej fragment...

      Zanim przejdę do rzeczy, tym, którzy tego tekstu nie znają, przypomnę. Otóż, krótko mówiąc, treść jest taka, że słynny w latach 60. ubiegłego wieku francuski piosenkarz Gilbert Bécaud występuje w warszawskiej Sali Kongresowej, śpiewa swoją piosenkę pod tytułem „Dimanche a Orly”, a publiczność zalewa się łzami ze wzruszenia. Widząc to, Młynarski nadzwyczaj inteligentnie proponuje całemu temu zakompleksionemu towarzystwu udanie się na dworzec Warszawa Główna i tam dopiero nabranie odpowiedniej przytomności.

       Otóż występując w tamtych dawnych bardzo latach w Sali Kongresowej, śpiewał Gilbert Bécaud o człowieku, zwykłym skromnym Francuzie, który nie mogąc już wytrzymać na zgniłym Zachodzie, każdej niedzieli udaje się na lotnisko Orly i z utęsknieniem patrzy na odlatujące samoloty, w nadziei, że i jemu się któregoś dnia uda wsiąść do jednego z nich i uciec z tego kapitalistycznego piekła, ale jedyne co mu zostaje, to tekst lotniskowej zapowiedzi:

Avion à destination de New York
Décollage prévu dans une heure
Les voyageurs sont demandés
De se réunir devant la porte 42

       A Wojciech Młynarski, jak rozumiem – wówczas jeszcze człowiek nie dość że przytomny, to jeszcze nadzwyczaj wrażliwy – słuchając tego bełkotu i obserwując reakcję polskiej publiczności, postanawia wyrzucić z siebie to co go tak dręczy i polecić im wszystkim, by jak już otrą z policzków te łzy wzruszenia, udali się na Dworzec Główny w Warszawie i tam się spróbowali doprowadzić do przytomności.

      Czyta więc Rafał Trzaskowski tekst owej piosenki – swoją drogą robi to tak, jakby nie dość że widział go na oczy po raz pierwszy w życiu, to jeszcze nie rozumiał z niego ani słowa – włącznie z występującym tam określeniem „non-ironowy", które postanawia odczytać fonetycznie – ale jeszcze zanim dochodzi do wspomnianego francuskiego fragmentu, wpada na coś, co go moim zdaniem definiuje absolutnie i ostatecznie. Otóż w pewnym momencie, jeszcze przed tym jak namaluje owe rozedrgane emocjami twarze zgromadzonych na sali zakochanych w Bécaud warszawskich pań, pisze Młynarski tak: „A jeśli ktoś posiadał język obcy, to tak się mniej więcej, proszę państwa, zachowywał, jakby do wszystkich chciał powiedzieć: ‘Popatrzcie na mnie, chłopcy’, i wcielał się w tergalowego byka i wchłaniał ten komunikat...”. Trzaskowski to odczytuje, i najwyraźniej nie wiedząc co czyni, przechodzi do wspomnianego francuskiego fragmentu. A my patrzymy na tę nie skażoną myślą twarz, na to tępe zadowolenie z siebie i nie jesteśmy w stanie uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.

        Szydzi Młynarski niemiłosiernie z tej bandy snobów, którzy o niczym nie mają bladego pojęcia, poza tym, że do nich do Warszawy przyjechał prawdziwy Francuz i jest taki piękny i wzruszający, a ci z nich, którzy akurat znali język zachowywali się tak jak gdyby chcieli zawołać: „Popatrzecie na mnie chłopcy!, a Rafał Trzaskowski na to wpada na scenę i i krzyczy: „Popatrzcie na mnie, ludzie! Patrzcie jak ja wymiatam po francusku! Czaicie to?”

      Co on ma w głowie?

      Pamiętam pewnie Wojciecha Młynarskiego z lat bardzo dawnych, dawnych, nie tak dawnych, no i całkiem nowych, poprzedzających jego odejście. Wiemy aż nazbyt dobrze, w jakim stanie emocji on się znalazł w związku z tą nieszczęsną sytuacją społeczno-polityczną, jaka nas aż tak bardzo dręczy. Kiedy Trzaskowski czytał tekst jego „Niedzieli na Głównym”, by w końcu dojść do tego, co przecież najważniejsze, Wojciech Młynarski pewnie tego nawet nie słuchał. No ale możemy się zastanowić, czy gdyby jednak słuchał i to usłyszał, nie dostałby szoku. Chociaż... kto wie. Może on już aż tak nienawidził PiS-u, że nawet tam, w tym swoim kąciku w niebie, uznałby, że w sumie to jest bez znaczenia.

       I kto wie, czy nie miałby racji. W końcu, jakie to ma znaczenie, co Rafał Trzaskowski ma w tyłku, łokciu, czy nawet w głowie?




   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O śniadaniu na trawie i porządnej żelaznej miotle

  Poniższy tekst napisałem i zamieściłem tu cztery lata temu, licząc bardzo na większy odzew, ale niestety, jak to często bywa, mocno się pr...