środa, 15 lipca 2009

Docent pozostał

Gdy dowiedziałem się, że zmarł Zbigniew Zapasiewicz, wzruszyłem się bardzo, bo równie bardzo też lubiłem Zbigniewa Zapasiewicza. Lubiłem go jako niezwykle sprawnego aktora, ale również bardzo mi się podobał ten typ postaci, który Zapasiewicz swoim aktorstwem wykreował. Są w historii kina i teatru tacy artyści, którzy pozostają w pamięci, jako pewien typ, który, chociaż w gruncie rzeczy jest czystą fikcją, to wciąż jest przez nas traktowany, jako coś realnego. Taki był Zbigniew Cybulski, James Dean, taki jest Al Pacino, czy Robert deNiro, czy Clint Eastwood. To jest trochę tak, jak z niektórymi muzykami, czy malarzami. John Coltrane, czy Pablo Picasso, czy Billie Holiday. Zostało coś stworzone i już tego nikt nie zmieni, ani nawet nie powtórzy. W polskim aktorstwie, poza wspomnianym Cybulskim i może Tadeuszem Łomnickim, kimś takim był Zapasiewicz.
Jakoś mi żal Zapasiewicza. Być może paradoksalnie, najbardziej za nim tęsknię, kiedy wspominam film Barwy Ochronne, w którym Zapasiewicz, będąc wciąż bezwzględnie tylko sobą, stworzył jednocześnie postać absolutnie odpychającą. Ta własnie rola, jak żadna inna, ukazywała dla mnie coś, co stanowi przykład aktorskiego geniuszu w postaci czystej. Coś tak niesłychanie autentycznego, a jednocześnie przecież tylko wymyślonego, że kiedy człowiek ogląda tę grę, czasem ze strachem dochodzi do wniosku, że może faktycznie musiało coś być w tych starych przesądach, które kazały ludziom grzebać zmarłych aktorów poza murami miast. O tak… Zbigniew Zapasiewicz, to był autentycznie wielki aktor. Tak wielki, że nawet kiedy go oglądam w roli tego skurwysyna z Barw Ochronnych, to myślę sobie, że szkoda, że nie znalem kogoś właśnie takiego. Kogoś kto nawet kiedy kreuje zło, to owo jest zwyczajnie piękne.
Szkoda, że umarł Zapasiewicz, również z powodu, który uświadomiła mi Toyahowa. Otóż powiedziała ona, że kiedy już umarl Holoubek i Kreczmar i Mrożewski i Łomnicki i cały szereg tych naprawdę wielkich polskich aktorów, to jeszcze poczekamy na tych paru i zostaną nam sami tandeciarze, których możemy oglądać albo w tych debilnych komediach, albo w jakichś telewizyjnych serialach, czy może tefauenowskich imprezach, czy choćby tylko w kolorowych pismach i portalach typu pudelek.pl. I tu żona moja ma pretensje właśnie do Zapasiewicza, Stuhra, Englerta, Gajosa, że, korzystając kiedyś pełnymi garściami z tego, co im dali ich starsi koledzy, sami nie wykształcili choćby jednego wielkiego aktora. Tak twierdzi moja żona, a ja się z nią chętnie zgadzam. Bo, choć sam o tym wcześniej nie pomyślałem, to wiem, że ma racje. Oni w końcu odejdą, a po nich zostanie wyłącznie banda nicnieznaczących komediantów, którzy i tak nigdy nie będą potrafili się zdecydować, czy tak naprawdę chcą zagrać w reklamie, czy pokazać na jakiejś gali, czy może się po prostu zaćpać, albo upić i pójść na dziwki.
A jak już nie będziemy mieli nawet aktorów, to wtedy już naprawdę nie zostanie nam nic. Będziemy mieli już tylko Pawła Kukiza, Zbigniewa Hołdysa i może Korę – o ile ta wcześniej nie zwariuje od tych grzybków, o których wspomina w jednym z wywiadów, że są dobre na bibki – którzy i tak niechybnie już wkrótce zostaną politykami, albo dziennikarzami. Głównie dziennikarzami. Bo to się dostaje akurat po koleżeńsku i nie trzeba do tego absolutnie nic, poza dobra orientacją w dość prostym terenie.
Dziś widziałem takiego jednego. Nazywa się Czarnecki i robi za cyngla w Radio Zet. Wystąpił u Małgorzaty Łaszcz w TVN24 i powiedział, że Michał Kamiński nie został wiceprzewodniczącym PE, bo Zieloni zarzucili mu antysemickie wypowiedzi. Kiedy Łaszcz – dbając ewidentnie o renomę stacji – zaprotestowała, że ona akurat nic o tym nie wie, żeby Kamiński rzucał antysemickimi tekstami, ów Czarnecki, z dzielnie podniesioną grzywką, wali – uwaga, uwaga! – że to nie ma znaczenia, czy on rzucał, czy nie rzucał, bo chodzi o to, że tak się o nim mówi w Europie. A Europejczycy są czujni i obserwują, więc jeśli komuś przyjdzie do głowy, żeby coś chlapnąć w Polsce, sądząc, ze nikt się nie dowie, to niech nie liczy na cud. Nieugięta Łaszcz znów tłumaczy temu gnojowi, że ona nic o tym nie wie, żeby Kamiński był antysemitą. A człowiek od Radia Zet swoje. To nie ma znaczenia, bo może i on nic nie powiedział, ale niech mu się nie wydaje, że może sobie gadać, co mu ślina na język przyniesie, bo Europa i tak usłyszy. Więc tak to dziś było.
I tak to jest. A ja – proszę. Zasmuciłem się, że zmarł Zbigniew Zapasiewicz, a i tak wylądowałem tu, gdzie jestem teraz. Ale może to i trochę przez tego Zapasiewicza, a dokładnie przez te jego cudowną rolę i tę straszną postać z filmu Krzysztofa Zanussiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...