środa, 1 lipca 2009

O chamstwie pogrążonym w świecie miłości

Mój wcześniejszy tekst, tak naprawdę miał być poświęcony wyłącznie postaci pewnego szczególnego posła PSL-u nazwiskiem Łuczak. Jednak – jak to zwykle bywa – rozrósł on się do rozmiarów większej refleksji na temat tego wszystkiego, co nam przyniosła nowa polityka w wydaniu Platformy Obywatelskiej. I w pewnym zatem momencie, pojawiło się tu też nazwisko człowieka, który, podobnie jak Łuczak, jest również prominentnym posłem koalicji, tyle że na swój odcinek został zesłany nie przez Waldemara Pawlaka, lecz przez Donalda Tuska. Mam tu na mysli członka tzw. komisji do spraw nacisków, nazwiskiem Węgrzyn (imię nieistotne). Ów Węgrzyn zapracował sobie na miejsce na tym blogu przez jedną wypowiedź, jeszcze sprzed dwóch miesięcy, która prawdopodobnie nie odbiłaby się żadnym echem, gdyby jej autor był zwykłym wiejskim chamem, którego chamstwo jest szczere, siermiężne i wynika tylko z miejsca urodzenia i wychowania. Tak – na przykład – jak to jest w moim wypadku. Chodzi o to, że gdyby chamstwo Węgrzyna było tylko prostym chamstwem człowieka prostego, to – jestem przekonany – Węgrzyn nigdy w życiu nie uznał za stosowne przepraszać pani Marzeny Wróbel, kupować jej kwiaty, a wówczas medialna obsługa naszego zycia politycznego, nie miała by najmniejszego powodu, żeby o Węgrzynie w ogóle wspominać.
Stało się jednak tak, że po dwóch miesiącach od dnia, kiedy Wegrzyn publicznie kazał swojej koleżance z komisji pójść do burdelu i zatańczyć na rurce, uznał on, że kulturalni ludzie tak jak on nie postępują, bowiem kulturalni ludzie, jakim jest naturalnie on, kupują kobietom kwiaty, więc kupił Wróblowej kwiaty i ją przeprosił. Wtedy właśnie za sprawę wzięły się media i kilka razy wspomniały o tym, że politycy czasem zrobią coś nieładnego, ale wtedy przeproszą i jest git. Tak właśnie bywało w przypadku Jarosława Kaczynskiego, Janusza Palikota, Ludwika Dorna, a teraz się dzieje w przypadku Węgrzyna i to własnie wtedy nazwisko owego Węgrzyna na ułamek chwili pojawiło się w publicznej świadomości.
Jaka jest więc różnica między chamem w stanie surowym, a chamem w wersji już okrzesanej? Otóż tych pierwszych znamy wszyscy. To są chamy, których najczęściej rozpoznajemy bez chwili wahania, z którymi na ogół nie chcemy mieć nic wspólnego i niczego dobrego się po nich nie spodziewamy. I oni nie są tu żadnym problemem. To jest zbiór już dawno opisany i właściwie zamknięty. Gorsza sytuacja – gorsza pod każdym względem – jest z chamami, jak ja ich nazywam, okrzesanymi. Chamstwo oszlifowane i wypolerowane jest chamstwem szczególnym i trzeba znacznej czujności, żeby sobie w tych rejonach, gdzie ono występuje, odpowiednio poradzić. Chamstwo okrzesane (inaczej mówiąc – oślizgłe) jest o tyle zjawiskiem groźniejszym, że ono jest wyłączną domeną ludzi grzecznych, kulturalnych, dobrze ubranych, często świetnie wykształconych i ujawnia się tylko niekiedy, ale za to z siłą prawdziwego kataklizmu.
Jeśli człowiek głupi i prosty pozwala sobie na nieustanne demonstracje prostactwa, to robi to albo pod wpływem gniewu, oburzenia, złości, czy choćby z powodu złego charakteru, który się ujawnia pod wpływem alkoholu. Człowiek wykształcony i kulturalny, jeśli jest chamem, on to swoje chamstwo okazuje z eleganckim uśmiechem na twarzy, z zimną satysfakcją, z wyłączną intencją wdeptania w ziemię kogoś, kto mu się z jakichś powodów nie podoba, z poczuciem, że oto – przez ten akt podłości – następuje jednoczesny tryumf intelektu. I to własnie wtedy, wykształcone i kulturalne bydle zaczyna mieć wyrzuty sumienia, i – jeśli obraziło kobietę – kupuje jej kwiaty, a jeśli mężczyznę, rzuca: „Wybacz stary. Poniosło mnie.”
I tu dochodzę do samego sedna mojego dzisiejszego wpisu. Uważam mianowicie, że cały dzisiejszy – ale nie tylko dzisiejszy, bo obserwowany już od początków nowej Polski – konflikt jest konfliktem między chamstwem nieokrzesanym, a chamstwem wyglancowanym. Chamstwo nieokrzesane, jeśli się od czasu do czasu manifestuje, to jest wyłącznie wynikiem najbardziej podstawowych emocji, od jakich wielu z nas chciałoby się być może uwolnić, ale niestety często z nimi przegrywa. Chamstwo wyższego gatunku nie wynika już z emocji. Wręcz przeciwnie. Ono najczęściej charakteryzuje ludzi, którzy emocji tak naprawdę nawet nie potrafią przeżywać. W konsekwencji, kiedy, dajmy na to, Joachim Brudziński swoją wypowiedzią kogoś skrzywdzi, to nawet jeśli jest mu z tego powodu przykro, wie, ze za nim stała racja i gniew, lub żal, lub choćby poirytowanie, a jego koledzy z pewnością powiedzą mu, że wyszło głupio. Kiedy podle zachowa się ktoś taki jak Sławomir Nowak, czy Piotr Najsztub, czy – ostatnio – ten Wegrzyn, to ich towarzystwo w najlepszym wypadku poinformuje ich, ze w sumie było ekstra, Tyle że może przydałoby się jednak przeprosić, bo wiejskie chamstwo jeszcze sobie gotowe pomyśleć, że oni są niekulturalni.
A co najważniejsze, tak się nieszczęśliwie złożyło, że za kształt całej tej naszej publicznej przestrzeni odpowiadają właśnie ci drudzy. To oni tworzą tę rzeczywistość, która już później funkcjonuje jako oficjalna. To oni pokazują, co jest złe, a co dobre, co jest głupie, a co mądre i, wreszcie, co jest warte uwagi, a co jest tylko drobnym incydentem. To właśnie oni tworzą bohaterów i wskazują palcem grzeszników, to oni udzielają głosu i to oni ten głos odbierają. A najstraszniejsze w tym wszystkim jest to, że oni wszystko to robią w najgłębszym przekonaniu, że tylko oni się do tej roboty nadają. I jeśli nawet kiedyś im się uda coś popsuć, to zawsze mogą powiedzieć: „Przepraszam” i elegancko się uśmiechnąć.
Z tego też powodu, nie ma najmniejszych szans na przełamanie tego klinczu. To co się na naszych oczach odbywa, to właśnie konflikt, w najbardziej podstawowym sensie, kulturowy. Z bardzo ciekawym przykład tego, o czym mówię, mieliśmy okazję mieć do czynienia wczoraj w programie Moniki Olejnik Kropka nad i, gdzie właściwie przez cały czas rozmowa polegała na jednym. Otóż Brudziński miał się głównie tłumaczyć z chamstwa swojego i swoich partyjnych towarzyszy, a robić to musiał wobec – i właśnie o to chodzi! – Olejnik, reprezentującej z jednej strony telewizję TVN24, a z drugiej – ten najbardziej przerażający typ podłości, którego najbardziej prominentni przedstawiciele obejmują cały wachlarz postaw, od znanych nam jeszcze z czasów wczesnej Unii Demokratycznej, do najnowszej reinkarnacji Platformy Obywatelskiej w postaci Sebastiana Karpiniuka, czy tego Węgrzyna.
Ale jednak Niebo nad nami czuwa. Bo otóż w pewnym momencie przydarzyła się taka historia. Pragnąć zwrócić uwagę na rażącą niesprawiedliwość, z jaką media traktują obie strony politycznego sporu, Joachim Brudziński przywołał majowy incydent z Węgrzynem i Wróbel i zasugerował, że, gdyby to polityk PiS-u w ten sposób potraktował kogoś z PO, zostałby przez zjednoczony front medialny usunięty ze sceny Reakcja Olejnik była standardowa. Nie ma mowy o żadnym spisku mediów. Media są sprawiedliwe, uczciwe i informują o wszystkim, bez oglądania się na barwy partyjne. Brudziński tłumaczył jak dziecku, że chodzi o ogólne podejście, o atmosferę, o intensywność, o akcenty – wszystko, jak zawsze, na nic. I wreszcie Monika Olejnik odezwała się w te słowa:
"Panie pośle, ja wiem, ze pan nie ma zbyt dużo czasu, żeby oglądać telewizję, ale w zeszłym tygodniu Fakty właśnie zajęły się postawą posła zPlatformy Obywatelskiej, niestety, umknęło mi jego nazwisko, ale jak pan pamięta to może… proszę mi pomóc… zajmowały się właśnie sprawą pani Wróbel i tego pana posła…"
A potem, tryumfalnie, już tylko krzyczała: „No, no, widzi pan? Widzi pan? No, no”.
I tu jest właśnie cały sens tego, o czym chcę tu dziś powiedzieć. Olejnik – wraz z całą bandą swoich kolegów – stworzyła system medialnej propagandy, w którym to systemie wszystko wydawało się być zapięte na ostatni guzik. Media jedną ręką rzucały publiczność bardzo starannie przygotowane kłamstwa, natomiast druga ręka przedstawiały sto tysięcy, równie starannie spreparowanych argumentów na rzecz tego, że o żadnej manipulacji mowy być nie może, bo one nie mają ani potrzeby, ani ambicji kreować rzeczywistości, lecz chcą wyłącznie tę rzeczywistość, najwierniej jak się tylko da, odbijać. To jest sytuacja trochę podobna do tego, co starałem się opisać w tekście o magazynie dla młodych dziewcząt o nazwie Dziewczyna, którego jedyną misją zdaje się być organizowanie dochodów dla przemysłu erotycznego.
I nagle zobaczyliśmy, jak spektakularnie ofiarą tej zagrywki padła jedna z głównych jej moderatorek.
Ale to jest w gruncie rzeczy jedynie maleńka satysfakcja, z której doprawdy nic nie wynika. Bo tu i tak nie ma rozmowy. Bo choć tu wszystko jest jasne, rozmowy nie ma. Nie ma dlatego, że ta kulturowa bariera, o której pisałem, jest nie do przebycia. My możemy poczuć się lepiej, że Olejnik nie zapamiętała tego nazwiska i że to świadczy jednoznacznie o wyrachowaniu, z jakim tamta kultura chce oddziaływać na stan świadomości społeczeństwa i o sile z jakim ten swój wpływ wykorzystuje. A oni, oczywiście, jak zawsze, będą wykrzywiać swoje usta w pogardzie i od czasu do czasu nam mówić, żebyśmy się nie gniewali, bo przecież miłość jest najważniejsza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...