Ledwie zarządzana
przez samego Elona Muska platforma o nazwie X, wcześniej znana pod nazwą
Twitter, została przez nasze lewactwo nazwana gniazdem prawackich żmij,
rozeszła się tamże informacja, że znany producent żartów rysunkowych Andrzej
Mleczko obraził się na tygodnik „Polityka” i po 40 ponad latach współpracy porzucił
to towarzystwo oświadczając, że nie pozwoli się cenzurować. Redakcja „Polityki” od razu wprawdzie
wydała oświadczenie, że oni Mleczki nie ocenzurowali, natomiast, owszem, nie
mogli już dłużej znieść jak ten leń, zamiast wziąć sie do uczciwej roboty,
wysyła im swoje stare kawały i liczy na to, że się jakoś prześlizgnie. Nie
zmienia to jednak faktu, że Mleczko się nadął.
Przesadziłbym
oczywiście, sugerując, że gest Mleczki spowodował, że nasi tak zwani prawi w
jednej chwili rozłożyli nad jego głową baldachim, a przed nim utworzyli łuk
triumfalny, niemniej jednak faktem jest, że wielu z nich pochwaliło ów czyn
jako akt odwagi, a jednocześnie nawrócenia. Nie znam oczywiście, a zgadywać też
nie mam odwagi, ale biorę pod uwagę, że Andrzej Mleczko pójdzie za ciosem i już
niedługo zaaplikuje do telewizji Tomasza Sakiewicza, ten go ugości z otwartymi
ramionami i w uznaniu dla wspomnianej odwagi nagrodzi go specjalnym programem
pod tytułem „Mleczko nie pieprzy bez
sensu”, czy coś w tym stylu.
Zanim to
się jednak stanie, czy przynajmniej poznamy dalsze plany tego dziwnego
staruszka, chciałbym przypomnieć swój tekst umieszczony tu jeszcze bardzo dawno
temu, choć już po Smoleńsku, poświęcony naszemu dzisiejszemu, co by nie mówić,
bohaterowi. Bardzo proszęo skupienie i, jeśli ktoś tego potrzebuje, to
puknięcie się w czoło.
Parę dni temu, z okazji udanego
zakończenia pewnego kursu, otrzymałem od grupy moich uczennic i uczniów kwiaty
i prezent. Kwiaty jak kwiaty, natomiast prezent… hmmmm. Właściwie powinienem
powiedzieć, że prezent też jak prezent, tyle że to by właściwie zarówno
zaczynało tę historię, jak i ja kończyło, podczas gdy ja właściwie chciałem
dziś trochę od tym prezencie i o paru refleksjach, jakie mi w związku z nim
przyszły do głowy. Ale, nie będę tu ukrywał, że owszem – prezent jak prezent.
Książka mianowicie. A jak by tego było mało, książka też jak książka, czyli
najnowszy album z żartobliwymi rysunkami Andrzeja Mleczki.
Najnowsza kolekcja rysunków Mleczki, jest
już, jak czytam na okładce, siódmym wydaniem jego dzieł. Powiem szczerze, że ta
informacja mnie trochę zdziwiła, bo – o ile pamiętam – on publikował już w
latach 70-tych w Szpilkach, a więc można by było sądzić, że przy jego
pracowitości, oraz coraz mocniejszej pozycji w establishmencie, mógłby mieć na
koncie nie siedem, ale co najmniej 17 zbiorków z obrazkami. No, ale jest jak
jest, więc mogę tylko jeszcze raz potwierdzić: jestem posiadaczem siódmej serii
obrazków Andrzeja Mleczki.
Jeśli idzie o moje relacje z Mleczką jako
artystą, są one, najłagodniej rzecz ujmując, mizerne. Jeśli mam go jakoś
ustawić na tle wszystkich innych zasłużonych polskich karykaturzystów, to –
zupełnie niezależnie od moich czy ich sympatii politycznych – o wiele bardziej
zawsze wolałem Dudzińskiego, Krauzego, Czeczota, czy dziś Raczkowskiego. Weźmy
chociaż najbardziej klasyczny, a w niektórych środowiskach, wręcz kultowy
obrazek „Obywatelu, nie pieprz bez sensu”. Nie chcę tu się nad Mleczką znęcać,
choćby dlatego, że na to jeszcze przyjdzie czas, ale od najbardziej żałosnej
idiotyczności tego żartu, bardziej żałosna i bardziej idiotyczna może być tylko
kariera, jaką akurat on zrobił w Polsce. Nie należy więc Mleczko w żaden sposób
do karykaturzystów, którzy mają dla mnie jakiekolwiek, poza czysto
socjologicznym, znaczeniem. Jeśli od czasu do czasu w mojej głowie pojawia się
jego nazwisko, to albo właśnie przy okazji refleksji nad
intelektualno-estetycznym poziomem, jaki my Polacy ostatnio osiągnęliśmy, albo,
kiedy go widzę w telewizji, jak się mądrzy na tematy polityczne. Czasem
oczywiście gdzieś zobaczę jego obrazek, ale z reguły, wzruszam na niego
ramionami.
Książka, którą sprezentowali mi moi
ukochani – a mówię to bez najmniejszej ironii – uczniowie, kazała mi co do
Mleczki jako artysty zmienić bardzo radykalnie moje dotychczasowe podejście.
Otóż, jak się okazuje, on jest jeszcze gorszy, niż dotychczas sądziłem. On jest
gorszy – znacznie gorszy – nie tylko, jeśli idzie o merytoryczną stronę tego co
on robi, ale również ściśle techniczną. O ile bowiem jeszcze kiedyś, on miał
przynajmniej jakiś pomysł – marny bo marny – i potrafił go w miarę zgrabnie
narysować, dziś, nie dość, że całość jego refleksji sprowadza się do cytowania
gazet, to on w większości wypadków rysuje w sposób tak straszliwie niechlujny,
że powiedzieć, że to wstyd, będzie bardzo ciężkim eufemizmem.
Z tą techniczną strona jego dzieła
zresztą jest akurat bardzo ciekawa sprawa. Pamiętam jak kiedyś przeczytałem
gdzieś informację o amerykańskim rysowniku, który trafił do szpitala
psychiatrycznego po tym, jak narysował parę tysięcy egzemplarzy identycznego
żartu. Kobieta opuszcza klinikę porodową, a wypisujący ją lekarz pyta:
„Zapakować, czy zje pani na miejscu?” Pomyślałem sobie wtedy, że jest coś
niebezpiecznego w tym fachu. Przede wszystkim, jeśli człowiek zaczyna za bardzo
grzebać w abstrakcji, na pewnym jej poziomie, może zwyczajnie zwariować. To
jest trochę tak jak składanie tej bibułki na pół i na pół i na pół i na pół… i
liczenie, jak ona będzie gruba, jeśli się ją złoży 50, czy 100 razy. Poza tym,
jeśli ten sam człowiek zawodowo rysuje tego typu obrazki, po pewnym czasie
popada w tak straszliwą rutynę, że on już nie umie nic innego robić, jak tylko
rysować te głowy, te nogi, te ręce i kwestią staje się już tylko to, jak szybko
potrafi produkować kolejne.
To co mnie zadziwia u Mleczki, to to, że
on nagle, po tych wszystkich latach, coraz częściej pokazuje, że nie umie
rysować. Mało tego. On udowadnia, że jemu rysowanie sprawia ból. Niekiedy to co
widzimy, to najzwyklejsze bazgroły – i to w żaden sposób bazgroły zamierzone.
Ta bezradność aż tam kipi. To jest dla mnie tak niesamowite, że kiedy się
zastanawiam, co mu się stało, to jedyne co mi przychodzi do głowy, że on rysuje
w stanie kompletnego, nieprzytomnego upojenia alkoholowego, albo z nim jest
jeszcze gorzej. No ale wtedy już nie wolno się śmiać.
Popatrzmy dla bezpieczeństwa więc na to,
nie jak, ale co on rysuje. Otóż w większości wypadków, mamy tam do czynienia z
najbardziej podstawową publicystyką. A więc z czymś co już możemy zobaczyć na
okładce tego albumu. Cztery drące mordy i wyglądające jak czarownice panie w
beretach, ksiądz z kielichem mszalnym i podpis: „Wino, kobiety i śpiew”. Jeśli
ktoś się tu złapał za głowę, to niech wie, że akurat najciekawsze w tym jest
to, że to jest i tak najlepszy z wszystkich zamieszczonych w tym wydawnictwie
żartów, a i też niemal najlepiej narysowany. Stąd pewnie i okładka.
Co mamy w środku? Proszę sobie wyobrazić,
że jest na przykład obrazek przedstawiający czarną prezydencka limuzynę, z
biało-czerwoną flagą, a w środku jakiś maleńki prezydent, z którego widzimy
tylko czubek głowy. Dowcip polega na tym, że ta limuzyna ciągnie za sobą
ubikację na kółkach. Jest też sklep z zabawkami, a w nim, obok zestawu ‘mały
chemik’, ‘mały lekarz’, jest też coś, co się nazywa ‘mały prezydent’. Na
pudełku widzimy samolot, a obok karykaturę Lecha Kaczyńskiego, biało-czerwoną
flagę i flaszkę. Na jeszcze innym obrazku widzimy tego samego człowieczka, co
poprzednio, jak siedzi przed lustrem i z kretyńską, zniekształconą twarzą,
palcami próbuje rozciągnąć sobie usta w uśmiechu, podczas gdy podpis poniżej
głosi, że chodzi o poprawianie wizerunku. Gdyby jednak ktoś myślał., że Mleczko
zajmuje się tylko ś.p. Lechem Kaczyńskim, to się myli. Bardzo dużo obrazków
jest o IPN-ie. Zapamiętałem najbardziej ten, gdzie jakiś zapluty menel
nieprzytomnie pędzi między półkami wypełnionymi rzędami akt, a przed nimi, na
smyczy i na czworakach, biegnie dwóch innych, jeszcze bardziej zaplutych i
nieprzytomnych. Ten co ich prowadzi krzyczy: „Szukaj, szukaj!”. Jest też dużo
obrazków o Radiu Maryja, o moherach, o Solidarności, o Kościele i o Polsce.
Choćby taki. Rodzice spacerują z wózkiem, a w wózku małe dziecko z lizakiem.
Ojciec do matki mówi: „Będziemy musieli mu kiedyś powiedzieć, że jest
Polakiem”.
Wbrew pozorom jednak, album Mleczki nie
jest aż tak monotematyczny. Są tam bowiem żarty całkowicie pozapolityczne. Na
przykład na jednym, na ławce w parku siedzi dwoje zakochanych. On się pyta:
„Czy lubisz poezję?” Na co ona, wkłada mu rękę w rozporek i odpowiada: „Tak.,
ale w drugiej kolejności”. Albo, jakaś kobieta w ciąży pokazuje wściekła na
swój brzuch, a stojący obok lekarz mówi do niej: „Ja pani nie przerywałem”.
Przy barze siedzi człowiek ze szklanką i papierosem, a barman mówi do niego:
„Odczep się człowieku. Ja nie jestem parą gejów, tylko ty widzisz podwójnie”.
Następny - idą Trzej Królowie z prezentami dla Jezusa i jeden z nich zaczyna
sikać. To już koniec.
Jak mówię, większość z tych obrazków jest
bardzo niechlujnie narysowała. Niekiedy to niechlujstwo jest wręcz dramatycznie
zastanawiające. Jest jednak jeden – autentycznie śliczny. Niemal jak dzieło
Gwidona Miklaszewskiego. Słodki, czysty, kolorowy… no piękny. Gdybym był
jeszcze bardziej złośliwy, pewnie bym powiedział, że akurat rysując go, Mleczko
musiał być wybitnie przytomny. Wybitnie. Idą, trzymając się pod rękę, ładny pan
i pani, a za nimi biegnie urna wyborcza z ładną, uśmiechniętą buzią i z europejską
chorągiewką. Pan do pani mówi: „Popatrz, kochanie, jaka mądra”. Patrzę na ten
obrazek i widzę Mleczkę jak go rysuje. A to musi być widok! No i historia na
osobny wpis.
Jestem pewien, że ktoś się już od pewnego
czasu zastanawia, po ciężką cholerę ja poświęcam osobny tekst, i to jeszcze tak
długi, komuś takiemu jak Andrzej Mleczko i jego obrazkom. Proszę więc bardzo.
Oto odpowiedź. Otóż ja nie tak dawno, wchodząc na wojenną ścieżkę z Gazetą
Polską, napisałem, że to iż oni postanowili każdy swój numer przyozdabiać
jakimiś debilnymi, propagandowymi obrazkowymi gniotami rodem z ruskiego
krokodila, świadczy jak najgorzej o naszym całym projekcie. Że to iż redakcja
Gazety Polskiej pokazuje całej Polsce, że środowisko, które ona reprezentuje to
banda pozbawionych najbardziej podstawowego gustu durniów, to działanie jak
najbardziej antypolskie. Że ten rodzaj satyry to policzek dla naszych aspiracji
i naszej dumy. Powiem więcej, zgłaszając swoje pretensje do Gazety Polskiej,
byłem przekonany, że to iż oni postanowili pokazać Polsce tę akurat twarz
prawicowego wyborcy, mogło stanowić jeden z powodów, dla których przegraliśmy
te wybory.
Dziś, gdy oglądam obrazki Andrzeja
Mleczki, a więc rysownika jak najbardziej mainstreamowego, i to mainstreamowego
na tym – jak słyszę zewsząd – najbardziej intelektualnie posuniętym poziomie, i
widzę, co się tam wyprawia, dochodzę do wniosku, że ja się nie tyle pomyliłem
co do „Gazety Polskiej”, ale gorzej – co do poziomu przeciętnego obywatela. I
to całkowicie niezależnie od jego politycznej proweniencji. Dziś jestem niemal
pewien, że jeśli te idiotyczne, tak straszliwie brzydkie rysunki z Komorowskim
w ruskiej czapie, czy Tuska w czapce hitlerowskiej, robią na tamtej stronie złe
wrażenie, to wyłącznie ze względów merytorycznych. Jeśli oni sobie o nas źle
pomyślą, to najpewniej tylko dlatego, że ich zdaniem to nie Tusk jest zły, ale
Kaczyński. Poza tym, jest calkiem prawdopodobne, że oni na widok tych kretyństw
w „Gazecie Polskiej” zgrzytają z zazdrości zębami, że taki Mleczko na przykład
– nie mówiąc już o Raczkowskim – by tak fajnie i dowcipnie nie potrafili. A
więc, w efekcie, możliwe, że jednak redaktor Sakiewicz robi dobrą robotę.
Pokazuje idiotom, że my mamy idiotów znacznie lepszych.
I byłbym
więc go dziś skłonny nawet przeprosić. Jedno mi tylko chodzi po głowie. Czemu
on się tak łatwo z tym pogodził?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.