wtorek, 9 maja 2023

Dlaczego ks. Boniecki nie lubi słyszeć jak się modlimy

        Nie wiem, czy ktoś tu jeszcze pamięta księdza nazwiskiem Tomasz Węcławski, a tym bardziej w jakikolwiek sposób kojarzy nazwisko Tomasz Polak. Ponieważ jednak podejrzewam, że wielu takich wśród nas nie ma, przypomnę. Otóż Tomasz Węcławski był przed laty dość znanym, a także powszechnie uznanym, księdzem Archidiecezji Poznańskiej, który w roku 2007 ni stąd ni z owąd ogłosił, że ma dość Kościoła i zrzuca sutannę, następnie dokonał aktu apostazji, ożenił się, by w końcu ogłosić, że resztę życia planuje spędzić jako stuprocentowy ateista. Wszystko to wydarzyło się w ciągu zaledwie roku czy dwóch i wydaje mi się, że do dziś dobrzy ludzie zachodzą w głowę, jak to możliwe, by będąc osobą nie dość że dorosłą, to jeszcze jakoś tam wydawałoby się przytomną, dla tak zwanej „baby” najnormalniej w świecie oszaleć, czy może za tym ciekawym bardzo gestem stało coś jeszcze, o czym być może Diabeł jeden tylko wie. Stało się jednak jak się stało, lata mijały, Węcławski zmienił nazwisko na Polak i wraz ze swoją żoną postanowili poświęcić się działalności naukowej w ramach czegoś co na poznańskim uniwersytecie działa do dziś i nosi nazwę Pracowni Pytań Granicznych i gdzie, wedle oficjalnych informacji, owa „graniczność” stanowi „perspektywę poznawczą co najmniej równoprawną wobec innych powszechnie przyjmowanych perspektyw. Obszary graniczne między różnymi źródłami poznania / dyscyplinami nauki okazują się szczególnie płodne eksploracyjnie, obiecują nowe możliwości, mimo ryzyka niepowodzeń”.

        Jak już wcześniej zaznaczyłem, nie przypuszczam by sprawa księdza Węcławskiego była wciąż powszechnie rozpamiętywana, natomiast nie mam najmniejszych wątpliwości, że takim na przykład czytelnikom „Tygodnika Powszechnego” zarówno sama jego osoba, jak i wygłaszane przez niego mądrości, nie są ani na moment oszczędzane. Tak też i było parę tygodni temu, kiedy wspomniane pismo najpierw na okładce zaanonsowało długi wywiad z Tomaszem Polakiem, następnie na odredakcyjnej stronie palcem naczelnego Bonieckiego wyjaśniło, że poglądy obywatela Polaka, choć kontrowersyjne, zasługują na uwagę, bo to są poglądy człowieka w swej mądrości wręcz wybitnego, by w końcu zapowiedzianą rozmowę w pełnym kształcie zaprezentować. A ja, przyznaję, przeczytałem to coś i powiem tylko, że tam nie ma jednej rzeczy, która nie mogłaby wyskoczyć z głowy takiej choćby Klaudii Jachiry, gdyby tylko jej wypowiedź podlać gęstym sosem intelektualnego żargonu. A więc, gdy chodzi o sedno tej wypowiedzi, zdaniem księdza Bonieckiego zasługującej na szeroką popularyzację, dowiadujemy się, że chrześcijaństwo to od samego swojego początku oszustwo nastawione na zniewolenie człowieka, a bez owego oszustwa świat byłby znacznie lepszy, a przede wszystkim piękniejszy. Na szczęście już niedługo nie pozostanie nawet wspomnienie nie tylko po Kościele, nie tylko po Jezusie, ale w ogóle po tym całym przekręcie.

       Przeczytałem rozmowę z Tomaszem Polakiem, podumałem przez chwilę nad miejscem zajmowanym dziś w Polsce przez „Tygodnik Powszechny”, nad zadaniami, jakie ma on wyznaczone do realizacji, oraz rolą, jaką pełni w tym projekcie ksiądz Adam Boniecki i jego czarne towarzystwo, i pewnie bym już o tym wszystkim zapomniał, gdyby nie to, że ledwie co przedwczoraj na Twitterze znalazłem informację, że we wspomnianym tygodniku ukazał się tekst niejakiego Jaremy Piekutowskiego – tradycyjnie gorąco polecany przez księdza Bonieckiego – w którym ten dostaje jasnej cholery na to, że „Dziś w Polsce w wielu kościołach słychać słowa: ‘Wodzu niebieskich zastępów, szatana i inne duchy złe, które na zgubę dusz ludzkich po tym świecie krążą, mocą Bożą strąć do piekła’ i można odnieść wrażenie, że popularność owej modlitwy rośnie”. Co w tej modlitwie, czy może bardziej w tym, że pobożni ludzie tak bardzo ostatnio potrzebują zwracać się w ten sposób o wsparcie do św. Michała Archanioła, tak bardzo złości „Tygodnik Powszechny”? Otóż, jeśli dobrze rozumiem przekaz Piekutowskiego, chodzi o to, że „tekst mszy jest ustalony, dodatki usunięte, a nawet jeśli ten czy inny biskup próbuje je przywracać, są to jego własne, partykularne inicjatywy. W takich lokalnych instrukcjach odmówienie tekstu zalecanej w ten sposób modlitwy nabiera magicznego znaczenia, a sama religia zaczyna przypominać magię”, a magia, jak wiemy, to zło. Ale nie tylko to. Jest też bowiem ten jeden praktyczny powód, dlaczego Piekutowskiemu i Bonieckiemu tak bardzo zależy na tym, żeby owa modlitwa wreszcie zamilkła. Chodzi bowiem o to, że „nawet najlepszy tekst modlitwy może się zużyć przy zbyt częstym używaniu, że słowa tracą swą pierwotną siłę” i wówczas egzorcyzm papieża Leona XIII może się okazać nieskuteczny, a to by oczywiście całą redakcję „Tygodnika Powszechnego” bardzo zasmuciło. Wystarczy przecież „zdrowaśka”, czy „Ojcze nasz”, które akurat „jakoś wytrzymują próbę czasu i przemian kulturowych”. Dlatego im „nic nie przeszkadzają biskupi, którzy przywracają zniesione w soborowej reformie zdrowaśki i modlitwy po mszy świętej”. Chodzi tylko o to, by nie eksploatować tego cholernego egzorcyzmu, bo jeszcze nie daj Boże się zużyje. I choć w to trudno być może uwierzyć, to jest jedyny konkretny, podany przez Piekutowskiego powód, dla ktorego on zdecydował się ruszyć ze swoją krucjatą.

       Najmocniejsze jednak pojawia się na koniec. Otóż Piekutowski, w swej niezmierzonej bezczelności,  na swego rodzaju adwokata Diabła, przywołuje św. Jana Marię Vianneya, który podobno swego czasu zapytany, jak się modli, odpowiedział, że się modli w milczeniu. I tu się pojawia nauka, jakiej nam udziela „Tygodnik Powszechny” i jego załoga: należy „patrzeć w Najświętszy Sakrament i wiedzieć, że Pan Jezus też patrzy. Do takiej modlitwy się dochodzi przez długie monologi, wyszeptywane teksty, przez liturgiczne inwokacje. Żeby wreszcie ucichnąć. Patrzeć. Milczeć”. Tak się trzeba modlić. Trzeba brać przykład ze świętego Vianneya, który przecież wiedział co i jak. I przestać pieprzyć coś o szatanie i innych duchach złych, których trzeba strącić do piekieł amen. Bo to nikomu nie służy, tylko miesza w głowach. No i jeszcze się zużyje.

        Myślę od wczoraj o tym całym „Tygodniku Powszechnym” i wszystkim tym, co on, przynajmniej od czasu jak św. Jan Paweł II się nad nim tak strasznie zapłakiwał, niezłomnie stara się zrobić z naszym Kościołem. I myślę sobie, że jeśli nasi biskupi nie wezmą się w garść i nie przeprowadzą wreszcie nad tym gniazdem żmij poważnego i skutecznego egzorcyzmu, to nawet jeśli z każdą niedzielą owa niezwykłą modlitwa będzie odmawiana w coraz większej liczbie kościołów, to możemy nie dać rady. A jeśli egzorcyzmy nie dadzą efektu, to być może należy wziąść w garść żelazną rózgę i całe to szatańskie towarzystwo rozpędzić na cztery wiatry.



 

          


4 komentarze:

  1. Mnie tylko zastanawia , co tym wykształciuchom z TP i innym przeszkadza , że ludzie tylko chcą się modlić. Zawsze jest to samo, jak był Różaniec bez granic też był ten syk pogardy nie wiadomo z jakiego powodu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie była pogarda. To był, jak sam mówisz, syk.

      Usuń
    2. Pewnie tak. Sami z siebie nie syczą.

      Usuń
  2. Księdza Węcławskiego, w czasach, kiedy Tygodnik Powszechny był jeszcze katolicki, zapamiętałem z krótkiego artykułu, którego zupełnie nie zrozumiałem. No, może nie tyle nie zrozumiałem, ile nie byłem w stanie dopatrzyć się w nim jakiejkolwiek treści. Na tle innych artykułów było to zupełne kuriozum.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...