poniedziałek, 3 października 2016

O tym jak skłóciłem polską prawicę

Dobiegły końca katowickie targi książki i przede wszystkim muszę potwierdzić, że pod względem miejsca, organizacji, warunków, są to targi najlepsze w kraju. W pewnym sensie nawet lepsze of tego, co oferują Arkady Kubickiego w Warszawie, gdzie podstawowy klimat wydarzenia jest taki, że głośniki rozwieszone nad każdym stoiskiem, od rana do wieczora nadają informacje o tym, że na stoisku nr 32 swoje książki podpisuje żona Terlikowskiego, a na stoisku 62 mąż Terlikowskiej, tworząc przy tym tak straszny hałas, że nie ma sposobu, by usłyszeć choćby własny głos, a na prośbę, by coś z tym zrobić, organizatorzy odpowiadają, że tak ma być i kropka. No i byłbym zapomniał: ludzie odwiedzający targi w Katowicach różnią się od siebie nie tylko tym, jaki kto ma tatuaż.
A zatem katowickie targi to autentyczny fenomen i jestem pewien, że już za rok większa część Krakowa, zamiast się męczyć w tej nieszczęsnej hali pod Nową Hutą, wyskoczy do Katowic i będzie miała to samo, tyle że pięć razy lepiej, a ponieważ wstęp w Katowicach jest wolny, pieniądze, które były przeznaczone na zakup biletów, pójdą na opłaty na autostradzie, więc i tak wyjdzie na jedno.
Po tych wszystkich dobrych słowach na temat targów w Katowicach, muszę powiedzieć, że tym razem pogoda nas pokonała. Rozmawiałem przez chwilę z handlującym tuż obok swoją książką Igorem Zalewskim i on też narzekał, że w tym roku ludzi jest wyjątkowo mało, jednak zwrócił mi uwagę na to, że ponieważ, jak wiele na to wskazuje, mijający weekend jest ostatnim tak pięknym tej jesieni, ludzie zdecydowali się zapewne na wyjazd poza miasto. On sam zresztą, gdyby miał wybierać, na żadne targi by nie jechał. Inna sprawa, że w ostatni dzień imprezy, przez pół dnia Katowice były kompletnie zablokowane przez odbywający się tu w tym czasie maraton dla osób uzależnionych od biegania, więc część czytelników zwyczajnie nie dojechała. Mimo to, nie ma co narzekać. Targi to targi i ich emocji nie zstąpi ani Matras, ani Empik, ani nawet Amazon. Niniejszym, pozdrawiam wszystkich, którzy przyszli i dziękuję za te bezcenne chwile.
Przydarzyły mi się jednak dwie rzeczy, o których muszę wspomnieć osobno. Otóż ponieważ jednym z gości targów był mój absolutnie ukochany ilustrator książek dla dzieci, kiedyś człowiek o niepokonanej energii, a dziś bardzo już starszy pan, Bohdan Butenko, wychodząc z rana z domu, wziąłem ze sobą jedną z moich ulubionych książek, pod tytułem „Wesoła gromadka”, odnalazłem Butenkę i poprosiłem go o podpis. Trochę pogadaliśmy, powspominaliśmy czasy Marka Piegusa, on mi narysował kwiatek, daliśmy sobie zrobić zdjęcie i tyle. Można umierać.
Następne spotkanie miało oczywiście wartość odpowiednio niższą, ale mimo to, z naszego tu punktu widzenia, jest może nawet bardziej warte uwagi. Otóż w pewnym momencie w okolicy pojawił się telewizyjny redaktor Tomasz Sekielski, który obchodzi mnie o tyle, że w roku 2009 w konkursie Onetu przyznał mi nagrodę blogera roku. Podszedłem więc do Sekielskiego, przypomniałem mu się, i proszę sobie wyobrazić, że on się najpierw roześmiał, a potem powiedział mniej więcej tak: „Aleśmy pana załatwili. Od następnego dnia zaczął pan być hejtowany, jak żaden z nich”.
Ups!
O co chodzi? Otóż, mimo że ja od zawsze staram się rozeznawać sytuację i wydaje mi się, że radzę sobie z tym nie najgorzej, gdy chodzi o tamtą nagrodę, do dziś nie umiem odgadnąć, jaki oni mieli plan. Tuż po tym, jak okazało się, że to ja zostałem politycznym blogerem roku Onetu, napisał do mnie prywatnie bloger Ścios i zasugerował, że ta nagroda to była część akcji skierowanej na skłócenie środowisk prawicowych i że powinienem natychmiast oddać ten laptop. Ja oczywiście Ściosa grzecznie spuściłem, a w momencie najwyższej już desperacji, uznałem, że, decydując o wynikach tego konkursu, oni zapewne przeczytali mój szyderczy tekst o senatorze Piesiewiczu, w swojej tępocie uznali go za głos rozsądku, no i tym sposobem dali mi tego laptopa. No i musiało minąć niemal siedem długich lat, by sam mistrz ceremonii, Tomasz Sekielski wyjaśnił mi, w szczerości swego serca, o co chodziło. Oni zobaczyli, jak i co ja piszę i uznali, że trzeba działać i to natychmiast. Prawie im się udało. Prawie. Na szczęście, jak wiemy, prawie czyni poważną różnicę.
A więc jest dobrze. Minęły katowickie targi, za niedługo jadę do Opola na promocję listów od Zyty Gilowskiej, zbliżają się targi w Warszawie, po nich targi we w Wrocławiu, a ja jak dotychczas nie dostałem jednego marnego sygnału, by tam nie jechać. Więc pojadę i będę dalej podpisywał te książki. A w międzyczasie zapraszam do księgarni na stronę www.coryllus.pl i załączam bardzo piękne zdjęcie. Oto ja i sam mistrz Butenko.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...