wtorek, 28 kwietnia 2009

Więc wolę socjalizm - kłamstwo, niż was

Kiedy byłem młodszy, dawno, dawno temu, jeszcze za głębokiej i jeszcze głębszej bolszewii, kiedy dzieci w szkole uczyły się wierszyków o tym, że u Wowy, na przykład, mama jest milicjantką, a u Lowy mama kucharzem, ale to, że mama może być pilotem, to już jest grubsza afera., albo że dzieci wchodzą do ujutnej (pozdrowienia dla pani Joli), przestronnej klasy, a na tablicy stoi jak byk napisane: „Nie potrzebujemy wojny”, świat był zdecydowanie bardziej poukładany i oczywisty. Człowiek siedział przed telewizorem, oglądał film mistrza Wajdy Kiedy ty śpisz, później wysłuchał komentarza w Dzienniku na ten sam temat i wiedział, ze tam są oni, tu jesteśmy my, tam jest komuna, tu jest Polska i wiedział, co, gdzie i jak.
Były to czasy, kiedy słowo komuch miało znaczenie cudownie szerokie i swoją obelżywością zdecydowanie przekraczało wszystkie pozostałe epitety. Można oczywiście było ten język modyfikować i wtedy, na przykład, powstawały takie perełki, jak „chuje komuniści”, albo „pierdolona komuna”. Tam byli oni, tu staliśmy my i bez względu na to, czy mówiliśmy o nich, czy mówiliśmy o sobie, jeśli tylko chcieliśmy użyć bata, uciekaliśmy do tego niezwykłego języka obłąkanej ideologii. Człowiek wchodził do sklepu po słoik ogórków, pani sklepowa patrzyła na niego nieprzytomnym wzrokiem i odpowiadała: „Nie ma. Wyszły” i obywatel wychodził rzucając na pożegnanie jedno z tych wyżej wymienionych wyrażeń. A jeśli pani sklepowa była nieuprzejma i na prośbę o ogórki rzucała: „Daj mi pan spokój. Głowa mnie boli”, to ten ‘komunistyczny’ epitet był kierowany już bezpośrednio do niej.
I to naprawdę nie miało znaczenia, czy naprzeciwko tego znienawidzonego systemu stał zwykły obywatel, czy tego systemu funkcjonariusz. Wystarczyło, że poziom irytacji osiągnął poziom wystarczająco wysoki, a wszyscy pluli tą komuną. Nie dam głowy, ale sądzę, że nawet większość tych, którzy na tej naszym wspólnym nieszczęściu się paśli, też, jeśli tylko chcieli wyrazić swój ból – dowolny ból – wyrzucali ją z siebie, tak jak Ty i ja. Nie bardzo natomiast umiem sobie przypomnieć, czy jako obelgi używało się słowa ‘socjalizm’ lub ‘socjaliści’. Mogę się oczywiście mylić, ale mam wrażenie, że nie. Chyba było tak, że socjalista nie funkcjonował jako charakter bardzo czarny. A przynajmniej nie wydaje mi się, żeby w społeczeństwie krążyły określenia w stylu „pieprzeni socjaliści”. Była tylko komuna, komuniści i my.
Od tego czasu zmieniło się wiele. Można byłoby nawet powiedzieć, że zmieniło się wszystko. Ogórki są w nadmiarze, a jeśli człowiek trafi na ofertę specjalną, to może jej nawet trafić po niecałe 3 zł za słoik. Ale oczywiście ogórki to tylko symbol. Zmieniła się przede wszystkim ideowa podstawa tego słoika. Nie ma już komuny, nie ma komunistów, a tym bardziej, nie ma już ‘pierdolonych komunistów”. Jeśli chcemy wyrazić swoją niechęć do kogoś kogo nie lubimy, używamy albo pojęcia ‘liberał’, albo , w drugą stronę, ‘socjalista’, albo – i to może najchętniej – ‘faszysta’, ‘pisior’ ewentualnie ‘moher’.
Jak to się stało? Bardzo prosto. Kiedy upadła ‘pierdolona komuna’, dobrzy ludzie mieli nadzieję, że za tym upadkiem rozpocznie się zwykłe egzekwowanie sprawiedliwości. Że ci wszyscy, którzy tworzyli tamten system, a którzy przy tym tak naprawdę byli autorami tego niezwykłego językowego zjawiska, o jakim wspominałem wyżej, albo zostaną powieszeni, albo skazani na długoletnie wyroki, albo choćby odsunięci od jakichkolwiek wpływów. Starsi i doświadczeni ludzie doskonale wiedzieli, że nie ma na co liczyć, bo we współczesnym świecie, gdzie rządzi biznes i pieniądz, nie ma miejsca na tego typu gesty. Że, podobnie jak po II Wojnie Światowej teren państwa niemieckiego – wbrew nadziejom wielu – nie został zrównany z ziemią i obsadzony kartoflami, tak i Polska, przynajmniej częściowo, pozostanie już na zawsze w łapach tych, którzy sobie zwyczajnie nie zasłużyli.
Dziś więc, po tych wszystkich latach, komuny już nie ma, komuniści rozpłynęli się gdzieś w czasie, no i oczywiście zmienił się też wróg. Ja oczywiście nadal, kiedy oglądam sobie mój ulubiony TVN24, i widzę tam Leszka Millera, Józefa Oleksego, czy – ostatnio – Jerzego Wiatra, ogorzałego słońcem, pięknie posiwiałego, z tą rewolucyjna tęsknotą w oczach, której zapomnieć się nie da już nigdy, wciąż rzucam pod nosem: „Jebany komunista!”, ale jestem stuprocentowo przekonany, że należę już do gatunku wymierającego. Bo komunistów już nie ma, a i też wróg się zmienił. Czytam wczorajszą Rzepę i na pierwszej stronie widzę zdjęcia trzech najlepiej zarabiających prezesów banków. Z ich wszystkich znam tylko pierwszego. To Jan Krzysztof Bielecki, premier w rządzie przy prezydencie Wałęsie. Pod zdjęciem jest napisane, że Bielecki jest prezesem banku PKO SA i w zeszłym roku zarobił 4,5 mln zł. Jest to dużo, ale nie najwięcej. Jego kolega z pracy, wiceprezes tego samego PKO – Luigi Lovaglio, dostał 6 mln zł. Pozostałych dwóch prezesów, których zdjęcia publikuje Rzepa, jak mowię, nie znam. Są od Bieleckiego wyraźnie młodsi, pewnie i ładniejsi, jeden pracuje w banku, który się nazywa Noble, drugi w BZWBK i zarabiają ciut mniej od Bieleckiego. Wiem że Bielecki nie jest i nie był komunistą, ale zgaduję, że pozostali panowie też nie są i nie mogli nigdy być komuchami, choćby dlatego, że oni są po prostu na to za młodzi. Wiem, że komuchem jest Oleksy, Szmajdziński, Wiatr, Miller. Ale oni nie są prezesami banków. Ale wiem też, że oni nie muszą. No i tez im nie wypada. Trudno przecież sobie wyobrazić, żeby Don Vito Corleone na starość został prezesem giełdowej spółki. Raz że mu to do niczego niepotrzebne, a dwa – na starość? Nie te nogi. Nie te kości.
Czy Bieleckiego i tych dwóch pozostałych uważam za swoich osobistych wrogów? Nie. Czy oni mi w czymś przeszkadzają? Nie. Bezpośrednio nie. Czy jeśli dojdzie do sytuacji, której tak bardzo się boję i o której pisałem w moim poprzednim wpisie, że ludziom nie starczy pieniędzy na bieżące opłaty, na spłatę zaciągniętych przez lata kredytów i na pokrywanie bieżącego debetu na kartach, które przez całe lata sprzedawały im najróżniejsze, mniejsze i większe banki, i ci ludzie zaczną tych prezesów wyciągać zza ich biurek za uszy, czy ja się do nich przyłączę? Tak. Oczywiście. Pójdę tam z nimi, wejdę do jednego z tych wypasionych gabinetów i osobiście kopnę w tyłek pierwszego z brzegu prezesa, który mi się pod but nawinie. Dlaczego się w ten sposób zachowam? Otóż nie dlatego, że uważam ich za leni, darmozjadów i nieudaczników. Nie. Osobiście jestem przekonany, ze każdy z nich na te swoje miliony bardzo ciężko pracuje. Zrobię tak dlatego, że mam przekonanie graniczące z pewnością, że oni zarówno mnie, jak i tych wszystkich, którzy dziś budzą się w nocy i nie mogą już zasnąć uważają za leni, darmozjadów i nieudaczników.
Zresztą może oni akurat wiedzą dobrze jak jest. Może ja jestem w stosunku do nich niesprawiedliwy. Może oni faktycznie wiedzą. Sam, tak się składa, znam wielu pracowników tego sektora, nawet na stanowiskach kierowniczych, którzy są częścią tego systemu i są ludźmi niezwykle przytomnymi i zachowującymi w stosunku do tego własnie sytemu bardzo przedziwny dystans. Może więc jest tak, że zarówno Bielecki, jak i ci dwaj pozostali świetnie wiedza, ze ten świat jest okropnie zły i niesprawiedliwy, ale w to weszli i teraz już nie mają innego wyjścia jak to całe zło swoimi nazwiskami firmować. A więc może tu chodzi o co innego. Może to jednak jest ta klasyczna już myśl, którą też przedstawiłem w moim poprzednim tekście: „I don’t know what I want, but I know how to get it?” Może rzeczywiście sprawa polega na tym, że jeśli dojdzie do najgorszego, to właśnie jedyna możliwa odpowiedź na pytanie: „Czemu to robicie?”, będzie brzmiała właśnie tak?
Czytam wczorajszą Rzepę i dowiaduję się, że PFRON, fundusz będący na utrzymaniu budżetu i zajmujący się pomocą osobom niepełnosprawnym, nie przyznał fundacji księdza Zaleskiego która opiekuje się grupą chorych dzieci, potrzebnych na prowadzenie bieżącej działalności środków. Później w telewizorze, widzę pewną panią z zarządu tego Funduszu, która w sposób niezwykle niesympatyczny apeluje do wszystkich próbujących oskubać jej Fundusz, żeby przestali liczyć na jej naiwność. Może więc ostatecznie, jak już dojdzie do tego ciężkiego i dla nas wszystkich i dla samej naszej Ojczyzny nieszczęścia, przyjdziemy do niej, a nie do prezesa Augustyniaka.
Od czasu gdy się ostatecznie okazało, że Polska nie uwolni się już nigdy od tego zła, które ją przez tyle lat dręczyło, w tym naszym społecznym krajobrazie pojawił się szczególny gatunek obywatela. Najczęściej jest to osoba młoda, tak między 18 a 28 rokiem zycia, która uważa, że wszystko co się działo zanim oni się urodzili, to czasy na tyle egzotyczne, a na dodatek do tego stopnia zamierzchłe, ze nie warte nawet mrugnięcia okiem. Ich intelektualna sprawność ogranicza się jedynie do najbardziej wąskiego zakresu ich profesjonalnych obowiązków, a aktywność fizyczna do obejrzenia wieczornego programu informacyjnego, ze szczególnym naciskiem na wiadomości finansowe. Na polityce oni się nie znaja, polityka ich nie interesuje, a jeśli mają już coś na ten temat do powiedzenia, to właściwie tylko to, że w naszym zyciu społecznym i politycznym jest „zbyt dużo absurdów”. Oczywiście mają też swoje emocje. Nienawidzą tzw. kaczyzmu, uważają, że Platforma niestety nie dotrzymuje obietnic – i to jest bardzo niedobrze – i stosunkowo dużo szacunku mają dla Janusza Palikota, bo on jest „kontrowersyjny”, ale za to „diabelnie inteligentny”, a przede wszystkim sprawny. No i jeszcze na mnie mówią, ze jestem komunistą.
Jest jednak jeszcze coś, co ich stale irytuje i nie pozwala spokojnie zjeść swojej codziennej porcji sushi. Społeczeństwo i tego społeczeństwa nieustanne roszczenia. Oni wszystko co było do zrobienia, zrobili jak należy. Ukończyli dobre szkoły, skończyli świetne uczelnie, nauczyli się języków obcych, nauczyli się rozpoznawać dobre gatunki win, obejrzeli wszystkie polskie komedie, a tu, cholera, gdzie człowiek nie spojrzy, to się panoszy ten ludek w beretach i w tandetnych kurtkach. Polaczki, proszę państwa! I czego oni się spodziewają? A przecież wiadomo, że jak się nie zarobi, to się nie zje. Że nie można zarabiać więcej, jeśli się więcej nie pracuje. No i wreszcie, że w dzisiejszym zinformatyzowanym, pędzącym do przodu świecie nieograniczonych szans i nieograniczonej oferty, albo się człowiek przystosuje, albo… sorry, man. Jeśli ktoś nie zdążył, nie zmieścił się, albo biegnąc się przewrócił, to doprawdy powinien mieć pretensje tylko do siebie. Bo każdy dostał jednakowe szanse i dziś już nie ma czasu na wzruszenia.
W komentarzach pod tym, wspomnianym już, tekstem, pojawiło się paru takich szybkich, sprawnych i idealnie wyszykowanych na przyszłość obywateli. I jeden i drugi bardzo się irytowali na to, że ja tak dużo miejsca poświęcam protestom tzw. grup pokrzywdzonych. I jeden i drugi wciąż mi tłumaczyli, jak to jest na świecie, jak to wciąż w „tym kraju” jest zbyt dużo „absurdów”, jak to oni muszą „z własnych podatków” utrzymywać najróżniejszego autoramentu obiboków. I jak to, dopóki Polacy nie zrozumieją, że Europa na nich nie będzie czekać, nic nie osiągną. Jeden z nich, w pewnym momencie użył w stosunku do górników określenia „lenie”. Później coś tłumaczył, ze jemu chodziło nie o wszystkich górników, ale tylko o tych leniwych i że pielęgniarki pracują ciężej, a nie narzekają, a on sam, jak był w Anglii, to naprawdę harował jak wół po całych dniach (fizycznie!!!), więc wie. Tak ględził, aż wreszcie doszedł do tego, że: „zdrowy i silny trzydziestolatek, jeśli nie ma na czynsz to z własnej winy.”
I, powiem szczerze, że ja nie chcę z nim dyskutować, czy pielęgniarki pracują ciężej od górników, czy lżej. Czy on, jak był w tej Anglii, to harował bardzo ciężko, czy tylko mu się tak wydawało. Ja nawet nie chcę się z nim spierać, czy jeśli jedziemy autobusem i wokół widzimy tak dużo ludzi, którzy po prostu śpią, to dlatego że są zmęczeni, czy tylko za mało przypieprzali i im organizm się rozleniwił. Ja też nie bardzo chcę się zastanawiać, czy artykuł z Rzeczpospolitej, który jeden z nich mi przylinkował, a który mnie informuje, że górnik w Polsce przeciętnie zarabia ponad 6 tys. zł., napisał ten sam dziennikarz, który sugerował, że nauczyciel w tej samej Polsce zarabia ponad 4 tys. zł, czy oni pochodzą z dwóch różnych szkół. Powiem więcej, ja nawet nie mam ochoty go informować, że w kopalni, kilometr pod ziemią, jest kompletnie ciemno, że oświetlone jest tylko najbliższe sąsiedztwo maszyn, że powietrze jest tam takie, że, nawet nie pracując, się nie da oddychać, przy tym jest jednocześnie bardzo gorąco i bardzo wilgotno, a każdy górnik, żeby dojść do swojego „biurka”, dzień w dzień musi przejść, często na czworakach, w błocie, z sześciokilogramowym obciążeniem w postaci akumulatora obsługującego jego lampkę, aparatury ucieczkowej i podręcznych narzędzi, parokilometrowy odcinek wśród śmiertelnie czarnych tuneli i w nieustającej świadomości, że za chwilę to wszystko może razem z nim pieprznąć i zniknąć.
Ja nie mam ochoty tego wszystkiego powtarzać, bo on – podobnie jak jemu podobnie – i tak mi powie, że to wszystko wie, tyle że jak komuś się coś nie podoba, to niech zmieni pracę. Bo on na przykład, choć oczywiście sam wie co to ciężka praca, wybrał sobie inne, przyjemniejsze, choć równie ważne zajęcie jak, na przykład zaopatrywanie aptek, i jest bardzo zadowolony. Chcę natomiast powiedzieć, że wszyscy ci, co nie są w stanie wykrzesać z siebie minimum empatii dla ludzi, którzy są porządnymi obywatelami, niech się lepiej na chwile oderwą od swoich codziennych przyjemności i się zastanowią. Chcę bardzo mocno tu podkreślić, że wszyscy ci, którzy nie potrafią ukryć swojej pogardy dla ludzi, którzy solidnie przez całe lata wykonywali to czego się w życiu nauczyli, dzień po dniu chodzą do pracy, płacą podatki, zusowskie składki i nagle się dowiadują, że sytuacja się zmieniła i że trzeba się albo bardziej naprężyć, albo pakować, nie mogą liczyć również na moje zrozumienie. Bardzo was proszę, opamiętajcie się. Spróbujcie wykrzesać z siebie minimum współczucia dla tych, którzy najpierw uwierzyli temu waszemu nowemu systemowi, założyli te konta w waszych bankach, kupili te piękne karty kredytowe, obejrzeli te wasze reklamy w telewizji zachęcające ich do brania kredytu za kredytem, kupili wszystko coście im kazali kupić, a teraz tracą pracę. Bo dziś mogę wam wszystkim obiecać tylko jedno. Jeśli dojdzie co do czego, a wy odpowiednio wcześniej nie pójdziecie po rozum do głowy, to reguły gry po raz pierwszy będą ustalać własnie oni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...