czwartek, 23 kwietnia 2009

O dziennikarzach, dziennikarzach i o ludziach

Przedstawiając wczoraj w Salonie swój tekst o radykalizmie i tchórzliwej elegancji, wspomniałem o dziennikarzu Piotrze Zarembie i jego występie w telewizji, w programie Teraz my. Uwaga moja dotyczyła faktu, że Zaremba, poproszony o opinię na temat najnowszego wybryku Janusza Palikota, nie potrafił z siebie wydusić jednego zdania, którego by natychmiast nie skontrował zdaniem następnym. Byłem poruszony faktem, że Zaremba – dziennikarz, który wielokrotnie udowodnił, że posiada poglądy i potrafi ich bronić – nagle zachował się, jakby poglądów nie miał, albo przynajmniej nie był w stanie ich zwyczajnie sformułować. I to w dodatku na temat pozornie tak prosty, jak postępki Janusza Palikota. I to, w dodatku, w towarzystwie Sławomira Sierakowskiego, młodego komunisty, który – w odróżnieniu od Zaremby – wykazał się piękną i niewzruszoną wolnością przekonań.
Od wczoraj minęło już te kilkanaście godzin i kilkadziesiąt komentarzy na moim blogu i blogach innych, a ja wciąż myślę o Zarembie, o Sierakowskim i w ogóle o odwadze i szansach jakie ma każdy z nas, żeby być wiernym. Zastanawiam się, jak to jest, że w niektórych środowiskach tak trudno jest spotkać prawdziwą i niezakłóconą dziwnymi kalkulacjami debatę? Jak to jest, że są miejsca, gdzie radykalne przekonania i szczerość opinii nie są w najmniejszym stopniu źle widziane, tyle że są ograniczone do pewnych tylko opinii i pewnego rodzaju radykalizmu? I dlaczego ci, od których moglibyśmy oczekiwać tego minimum wielkości, nagle robią się tak strasznie mali?
Myślę tu dziś o Piotrze Zarembie. Ale również nie potrafię zapomnieć o wielu innych dziennikarzach, którzy zbudowali swoją pozycję na walce o wolność opinii i swobodę wypowiedzi, a dziś tak bardzo się boją, że ktoś mógłby ich oskarżyć o to, że mają własne zdanie i że do tego zdania są za bardzo przywiązani. Nie myślę przy tym w ogóle o dziennikarzach, którzy wprawdzie zawsze byli związani z pomysłem ograniczania wypowiedzi do pewnych, wcześniej zaakceptowanych kanonów, a dziś pokazują, jak bardzo są wolni i bezkompromisowi. I jak bardzo oni gardzą wszelkim kunktatorstwem. Jestem bowiem przekonany, że między jednymi a drugimi, w tym miejscu nie ma żadnej różnicy. I jedni i drudzy dbają przede wszystkim o swój osobisty komfort i w momencie gdy poziom tego komfortu zaczyna wyglądać niewyraźnie, tracą całą pewność siebie.
A więc problemem nie są ludzie, lecz sytuacja w jakiej się znaleźli. A zatem chodzi o tę wygodę i o to poczucie bezpieczeństwa. Myślę o Piotrze Zarembie. Oto dziennikarz. Dziennikarz ważny, uznany, powszechnie szanowany, przez wielu szanowany bardzo. A jednocześnie ktoś, kto jest od samego początku częścią pewnego systemu. Ktoś kto – będąc dziennikarzem – ma dziennikarzy za kolegów, wspólnie z innymi dziennikarzami ma pewne, bardzo ścisłe interesy i kto, w gruncie rzeczy, nie ma żadnego innego miejsca, poza swoim naturalnym środowiskiem, gdzie mógłby bezpiecznie działać. Oto ktoś, dla którego towarzystwo w którym się obraca, status, który uzyskał, pozycja jaką sobie wywalczył determinuje go w stu procentach.
Do czego zmierzam? Problem jaki mnie nurtuje jest związany z ogólną atmosferą, jaka wytworzyła się w polskim życiu, nawet nie politycznym, lecz publicznym. Ja tu niedawno pisałem o tym, jak ja sam, utrzymując rodzinę, ucząc najróżniejszych ludzi języka angielskiego, muszę dbać o to, żeby z ludźmi którzy zapewniają mi pracę, mieć w miarę ludzkie stosunki. Problem polega na tym, że ja doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że jedyna rzecz, która może stworzyć między mną, a ludźmi którzy są moimi klientami takie napięcie, że dalsza współpraca będzie niemożliwa – to polityka. Dlatego staram się bardzo unikać w rozmowach z nimi tematów politycznych. A unikanie to sprowadza się, siłą rzeczy, do tego, że oni nie znają moich politycznych poglądów. Mówiąc krotko, oni nie wiedzą, że ja jestem kaczystą.
Otóż ja uważam, że moja sytuacja jest bardzo komfortowa. Ja, o ile tylko nie będę wkraczał w moje kontakty z uczniami z polityką, mogę z nimi rozmawiać o wszystkich sprawach świata. Oni mogą mi opowiadać o swoich emocjach, ja mogę im mówić o tym, co mi się podoba, a co nie – i jest pięknie. Oni nawet mogą mi posyłać nieustanne szyderstwa z Kaczorów, a mnie to nie ruszy. Bo ja szczycę się tym, że posiadam odpowiedni poziom świadomości i nie mam z tym najmniejszych problemów. Nie ma więc absolutnie takiego tematu, który mógłby nas podzielić w taki sposób, że nie bylibyśmy w stanie się dalej spotykać. I nie chodzi tu o to, że ja się boję zaprezentować moje poglądy i nie wiem, jak ich bronić. Ci co mnie czytają, świetnie się orientują, że to akurat nie jest mój kłopot. Natomiast ja absolutnie nie mam ochoty tworzyć napięcia między mną, a ludźmi którzy są mi z jednej strony obcy, a z drugiej powiązani ze mną, że tak powiem, biznesowo. Bo wiem, że takie napięcie na tym poziomie relacji jest nie do opanowania. Takie napijecie zawsze kończy się katastrofą. Ale też nie chodzi akurat tylko o nas. To jest sprawa jak najbardziej powszechna. W dzisiejszej Polsce polityka jest w stanie sprawić, że ludzie w jednej chwili tracą rozum i gotowi są się pożreć.
Piotr Zaremba, podobnie jak Piotr Semka, Michał Karnowski, Igor Janke, Rafał Ziemkiewicz i wielu, wielu innych wybitnych dziennikarzy i uczciwych ludzi, znaleźli się w sytuacji nieporównanie gorszej. Przez rodzaj wykonywanej pracy, oni nie są w stanie wycofać się z polityki również na płaszczyźnie towarzyskiej. Każdy doskonale się orientuje, jakie są ich sympatie, jakie dylematy, co sądzą dziś, jakie mieli zdanie na różne tematy wczoraj, co ich złości, co ich cieszy. A to, w dzisiejszej społecznej atmosferze, tworzy sytuację bardzo niedobrą. Dla całego dziennikarskiego mainstreamu, oni są dziennikarzami-degeneratami. Dla swoich kolegów-dziennikarzy oni symbolizują to co wśród intelektualnej elity „tego kraju”, oznacza wstyd i hańbę. Dla środowiska, w którym żyją na co dzień oni są wyłącznie trądem i pośmiewiskiem.
Więc walczą. I walczą w jedyny możliwy sposób. Jeśli nie chcą skończyć na peryferiach dziennikarstwa, a mają do wyboru albo radykalizację swojego wyboru, albo próbę kompromisu, wybierają oczywiście kompromis. I w tym momencie stają się niewolnikami okoliczności. Od momentu, w którym postanowili udowodnić swoim lepiej umocowanym towarzysko kolegom, że przecież nie są tacy nieprzemakalni, tacy niewyuczalni, tacy zamknięci, stracili jedyne co mieli. Swoją wiarę i swoją wolność. Czy to jest tchórzostwo? Czy to jest zdrada? Nie sądzę. Uważam, że oni w gruncie rzeczy nie mają wyboru. I tak już, przez swoje niezależne poglądy, zostali naznaczeni. Każdy kolejny ruch w głąb będzie ich prowadził jedynie do pełnego wykluczenia. Więc się bronią. I krzyczą do swoich oprawców: „My nie jesteśmy tacy jak myślicie! Z nami się da rozmawiać!”
Niestety, przeciwko sobie nie mają ludzi dzielnych, szlachetnych, życzliwych, gotowych ich przyjąć do siebie, jeśli ci tylko zrozumieją swoje błędne ścieżki. Przeciwko sobie mają osoby przede wszystkim nieskończenie bardziej tchórzliwe, a przede wszystkim głupsze i mniej inteligentne. Przeciwko sobie mają kogoś, kto jest mocny wyłącznie dlatego, że od zawsze był na tyle zły, sprzedajny i bezideowy, że w odpowiednim momencie znalazł się tam gdzie jest wygodnie i bezpiecznie. Przeciwko sobie wreszcie mają na przykład człowieka, który na tym blogu już jakiś czas temu znalazł swoje zasłużone miejsce, mianowicie niejakiego Jacka Kucharczyka, reprezentującego coś, co się nazywa Instytut Spraw Publicznych. Człowieka, który nie ma wątpliwości. Który poproszony przez Rzeczpospolitąo ekspercką ocenę polskiej sceny politycznej http://www.rp.pl/artykul/293483.html, przemawia na poziomie najbardziej prymitywnego słuchacza Szkła Kontaktowego i oczywiście jest z siebie przy tym dokładnie tak samo dumny, jak ten wspomniany telewidz. On się nie wykręca, on nie próbuje pokazać, jaki jest obiektywny, nie udaje, że to co on pisze to wynik jakiś obserwacji i rozmyślań. On ma bardzo zdecydowane poglądy, bardzo radykalne, bardzo jednoznaczne i je w bardzo jednoznaczny sposób prezentuje. Ale też on się nie boi, że ludzie z jego otoczenia powiedzą mu, że jest ‘opinionated’, że ktoś mu zarzuci, ze się zaangażował po jednej ze stron konfliktu, a więc wykluczył się z debaty. Ależ skąd! Bo o jakiej to debacie mowa? Z kim? Z Migalskim może??? Ale też można się spytać, czy Kucharczyk jest odważny? Oczywiście, że nie. Jego odwaga jest dokładnie na tym samym poziomie, co odwaga innego bohatera dzisiejszych potyczek, Piotra Stasińskiego. Którego eksplozję obywatelskiej i czysto ludzkiej postawy mogliśmy wczoraj poznać również w Rzeczpospolitej. Nie będę opisywał sprawy, bo – szczerze powiem – nie chce mi się. Niektórzy znają choćby z bloga Kataryny, a kto nie zna, niech sobie zalinkuje tu http://www.rp.pl/artykul/2,294522.html. Oto kolejny z całego szeregu tych, którzy stanęli naprzeciwko Piotra Zaremby i jego zniewolonych kolegów. Również człowiek o szczerej wierze i o szczerym przekonaniu o swojej wiary potędze. Ktoś, kto tym świńskim truchtem dobiegł do tego miejsca, w którym jest dziś i w którym to miejscu jest mu tak ciepło, przytulnie i przyjemnie. Powiem Stasińskiemu, że oto dotarł w swojej walce do samych bram faszyzmu i co z tego? Jakie to ma znaczenie, skoro jemu jest ciepło i dobrze? A i koledzy chwalą.
Oto towarzystwo, które sterroryzowało Piotra Zarembę, podobnie jak wielu z jego kolegów, i terroryzując nie obiecało nic, poza szczyptą spokoju na dziś i może też na najbliższą przyszłość. W komentarzu pod moim poprzednim wpisem, mój przyjaciel Gembaopowiedział mi, jak to w stacji o nazwie chyba TOK FM, Jacek Żakowski i Tomasz Lis regularnie, bezwstydnie i bez najmniejszej litości znęcają się nad Tomaszem Wołkiem, traktując go jak szmatę. Czemu oni to robią komuś, kto przecież wielokrotnie, i to z nawiązką, udowodnił, że on zrobi, powie i napisze wszystko co oni mu każą? Że on jest w stanie, na każde ich skinienie, zademonstrować każdą możliwą podłość i zejść tak nisko, jak sytuacja będzie tego wymagała? Otóż dlatego, że choćby on zaczął im śpiewać ruskie piosenki na dobranoc, oni i tak już do końca świata będą go traktować jak prawicowe ścierwo. Bo Żakowski, Lis, Najsztub, Stasiński nigdy nie wybaczają. Oni wyłącznie dają szansę nawrócenia i w nagrodę michę z kartoflami, żeby niewolnik się nażarł.
Więc jaki wybór ma Piotr Zaremba, który – tak się złożyło – został przypadkowym bohaterem mojego tekstu? Może oczywiście robić to co robi, czyli starać się przekonać Stasińskiego, że on ma poglądy wyważone i pełne otwartości. Może próbować udowodnić Kucharczykowi, że on nie jest taki jak dziennikarze z Naszego Dziennika. Może wygłosić pean na cześć cudownej nieokreśloności wszelkich rzeczy, tak by Piotr Najsztub zechciał się do niego przy najbliższej okazji zwrócić bez tego przykrego, pogardliwego uśmiechu. I ostatecznie liczyć na to, że oni wszyscy zaczną go traktować z minimum szacunku. Ale przy tym, może być pewny, ze dopóki nie stanie się jak Wołek, nie dadzą mu spokoju. Dopiero wtedy, kiedy już jak ten biedny Winston zobaczy pięć palców i oświadczy, ze on właściwie nie wie, ile ich jest, dostawią mu jakieś byle jakie krzesło i pozwolą łaskawie na chwilę się dosiąść.
Może więc iść drogą, na którą ostatnio najwyraźniej wszedł. Ale może też zachować się jak Sierakowski, czyli jak człowiek wolny. A więc spojrzeć im wszystkim prosto w twarz, uśmiechnąć się z pogardą i powiedź im, że są tandetni. I nie bać się. Powtarzać to im przy każdej okazji. Oni go oczywiście znienawidzą. Ale przynajmniej nie będą nim gardzić. Oni oczywiście załatwią mu to, że się stanie dziennikarzem niszowym, ale on sobie na pewno znajdzie jakieś miejsce, gdzie będzie mógł się wypowiadać i znajdzie sobie takich, którzy będą go chcieli słuchać. Myślę, że jeśli tylko będzie miał oryginalne i szczere poglądy i będzie gotów je głosić bez strachu – tak jak to robi Sierakowski – tak jak Sierakowski będzie zapraszany do ich głoszenia to tu, to tam. I będzie mógł zawsze spojrzeć sobie bezpiecznie rano w lustro, a w ciągu dnia, kiedy spotka gdzieś na swojej drodze Żakowskiego, czy Najsztuba, poczuje, co to znaczy bym dziennikarzem prawdziwie wolnym i niezależnym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...