piątek, 17 października 2008

Ernest Skalski kontra Lech Kaczyński 0:3

W ciągu kilku ostatnich dni wydarzyło się parę rzeczy, które ostatecznie sprowokowały mnie do tego, żeby bardziej szeroko zająć się postacią prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a może nawet bardziej niż postacią - problemem Lecha Kaczyńskiego. Wydaje mi się, że nasz prezydent zasługuje na kilka normalnych, uczciwych słów zarówno ze względu na to, że jest prezydentem, czyli kimś jednak bardzo ważnym w historii kraju, ale również ze względu na swój indywidualny wymiar, który - w moim odczuciu - jest absolutnie wyjątkowy. Ale, jak mówię, bezpośrednią przyczyną tego, że dziś piszę o Lechu Kaczyńskim jest seria wydarzeń bardzo bieżących i w gruncie rzeczy bardzo lokalnych, które jednak mają tę siłę, że dźwięczą na tyle irytująco, że dopóki się coś z nimi nie zrobi, będą drażnić zmysły. Więc robię.
Proszę posłuchać. Lech Kaczyński nie wygrał wyborów prezydenckich, jako tak zwana 'wrzutka'. Kiedy zgłosił swą kandydaturę, oczywiście nie wiadomo było, czy ostatecznie zostanie tym prezydentem. Wręcz przeciwnie - opinia powszechna twierdziła najpierw, że raczej polegnie z komunistą Cimoszewiczem, a później - kiedy Platforma Obywatelska sprytnie Cimoszewicza z gry wymiksowała - że niemal na pewno przegra z Donaldem Tuskiem. Tak czy inaczej, nigdy nie był Kaczyński outsiderem i tzw. wypadkiem przy pracy. W latach 70-tych, Lech Kaczyński działał w Wolnych Związkach Zawodowych, w roku 1980 był doradcą w Gdańsku, w drugiej połowie lat 80-tych był bardzo bliskim współpracownikiem Lecha Wałęsy, a kiedy Wałęsa zaangażował się w kampanię prezydencką, był w praktyce przewodniczącym Związku. W pierwszym wolnym Senacie był senatorem, następnie został wybrany posłem na Sejm. W początkowym okresie prezydentury Wałęsy był szefem BBN. W 1992 roku został wybrany przez Sejm szefem Najwyższej Izby Kontroli, ale 6-letniej kadencji nie ukończył, gdyż uchwałami kolejno Sejmu i Senatu, w roku 1995 został z tej funkcji odwołany przez koalicję komunistów i PSL-u. Ciekawe, co?
Porozumienie Centrum, partia, która dawała mu polityczne wsparcie, praktycznie przestała istnieć, a sam Lech Kaczyński na niemal 6 lat wycofał się z życia publicznego, poświęcając się pracy uniwersyteckiej. W roku 1996 uzyskał tytuł profesora nadzwyczajnego na Uniwersytecie Gdańskim, a w roku 1999 na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Przez te sześć lat, politycznie był nikim.
W czerwcu 2000 roku, zupełnie niespodziewanie, w okolicznościach, które są do dziś absolutnie niejasne, Jerzy Buzek, ówczesny premier, zaproponował Lechowi Kaczyńskiemu stanowisko Ministra Sprawiedliwości. W ciągu kilku miesięcy, dzięki swojej pracy i swoim zdolnościom, stał się jednym z najbardziej popularnych i lubianych polskich polityków. Mało kto to dziś pamięta, ale według niektórych sondaży był popularniejszym politykiem od Kwaśniewskiego. Dzięki właśnie temu indywidualnemu sukcesowi, Porozumienie Centrum odrodziło się, jako PiS i zajęło jedną z głównych pozycji na scenie politycznej. W wyborach w 2005 roku, przez swoje osobiste walory i świetnie poprowadzoną kampanię, Lech Kaczyński pokonał Donalda Tuska w powszechnych wyborach i został prezydentem RP.
Jest więc Lech Kaczyński prezydentem III Rzeczpospolitej, trzecim już z kolei, po Lechu Wałęsie i Aleksandrze Kwaśniewskim. Jest przy tym prezydentem najlepiej wykształconym, o najbardziej bogatej karierze politycznej i naukowej. Jest przy tym pierwszym prezydentem, który w kampanii wyborczej pokonał przeciwnika realnego i przeciwnika niezwykle silnego. Przeciwnika, któremu przedwyborcze sondaże dawały niekiedy przewagę druzgocącą.
Obecnie mamy taką sytuację, że popularność prezydenta Kaczyńskiego, przynajmniej według oficjalnych sondaży i opinii mediów jest wybitnie niska. Według tej samej opinii, prezydent Kaczyński nie ma najmniejszych szans na reelekcję i jest - w równie powszechnej opinii - najgorszym prezydentem w historii.
To wszystko, co napisałem wyżej, to są fakty. Tego się nie dyskutuje, to się wie i jedyne, co z tym można zrobić, to tymi danymi manipulować, albo je ignorować, albo po prostu ich nie znać. Innych możliwości nie ma.
A teraz proszę posłuchać mojej opinii. Uważam, że prezydent Kaczyński jest prezydentem świetnym. Uważam, że w tym, co robi i mówi, jest kompetentny, błyskotliwy, inteligentny i absolutnie godny zaufania. Kiedy widzę prezydenta Kaczyńskiego występującego w telewizji, albo kiedy czytam z nim wywiad, widzę człowieka sympatycznego, dowcipnego, grzecznego, kulturalnego, a jeśli czasem złośliwego, to w bardzo dobrym i wyjątkowo inteligentnym stylu. Lubię patrzeć na Lecha Kaczyńskiego i lubię go słuchać. Uważam, że kiedy mówi, to mówi zajmująco i z dużą wiedzą. Gdybym na studiach miał takiego profesora, chodziłbym na wszystkie jego wykłady.
Kiedy rozmawia z dziennikarzem, jest skupiony, reaguje szybko i bardzo precyzyjnie. Uważam, że jest szczery w taki sposób, który jest powszechnie uważany za szczerość godną pochwały. Wolałbym oczywiście, żeby medialnie Lech Kaczyński był bardziej skuteczny, choć jednocześnie obawiam się, że to mogłoby sprawić, że ten autentyzm, który u niego cenię, mógłby się przy tym gdzieś zatracić, a tego bym nie chciał. I na koniec powiem, że jestem pewien swojej racji. Ja uważam, że mam rację, kiedy mówię, że Lech Kaczyński jest okay. Jeśli tu się mylę, to gotów jestem przyznać, że mylę się też pod każdym innym względem.
Zdaję sobie przy tym sprawę z tego, że w moich poglądach nie jestem w większości. Wprawdzie nie wierzę, żeby doniesienia medialne na temat marnej sytuacji politycznej Prezydenta były prawdziwe, uważam, że Lech Kaczyński wygra następne wybory, ale oczywiście wiem też, że Pan Prezydent ma bardzo duży, tak zwany, elektorat negatywny. Mam przy tym wrażenie, że ludzie, którzy nie lubią Lecha Kaczyńskiego, dzielą się na trzy grupy. Jedna grupa, to ci, którzy po prostu uważają, że jest on złym prezydentem, nieskutecznym, skupionym na rzeczach nieistotnych i że po prostu na to stanowisko znacznie bardziej nadawałby się ktoś inny. Powiedzmy, Donald Tusk. Druga grupa, to ci, którzy są przekonani, że Lech Kaczyński jest po prostu bardzo, ale to bardzo brzydki. Jest mały, gruby, jak mówi to mlaska i stęka, jest niesympatyczny i głupi. Poza tym jest chamski i wygląda jak kartofel, a w ten sposób wyjątkowo nie nadaje się na prezydenta. Niedawno w telewizji słuchałem specjalisty od wizerunku Andrzeja Leppera, Piotra Tymochowicza, który powiedział, że kiedy Kaczyński się uśmiecha, to kąciki jego ust rozszerzają się w niewłaściwą stronę i on przez to wygląda głupio. A jak poklepuje kogoś po plecach, to robi to dlatego, że się tego kogoś boi i w ten sposób próbuje ten swój strach ukryć.
Jest jeszcze trzecia grupa przeciwników obecnego prezydenta. Ci - jak na przykład Janusz Palikot, niektórzy dziennikarze, albo niektórzy z moich znajomych z Salonu - twierdzą, że Lech Kaczyński jest chory fizycznie i ma nieustanne rozwolnienie, ma przy tym ciężkie zaburzenia mózgu, które rzucają się na jego mowę, a przez co mówi bełkotliwie i niezrozumiale. Ma kłopoty z pamięcią i stąd uważa, ze polski bramkarz reprezentacyjny nazywa się Borubar. Przy tym jeszcze jest pod nieustanną presją swojej żony, która go niszczy i pognębia, no i oczywiście jest uzależniony od swojej matki i brata. No i wreszcie zarzut, być może najpoważniejszy. Lech Kaczyński jest aktywnym alkoholikiem i wszystkie przypadki jego wstydliwych zachowań - których jest oczywiście bez liku - są spowodowane tym, że jest po prostu wiecznie na gazie. Ci wszyscy uważają, że Lecha Kaczyńskiego należy pozbawić urzędu w jakikolwiek dostępny sposób, natychmiast.

I oto dzisiaj w Salonie24 pokazał się wpis, który pokazuje dobitnie, że gdzieś w najbardziej ukrytych kieszeniach społeczeństwa, istnieje jeszcze jeden typ niechęci do Prezydenta, reprezentowany przez jedną osobę, mianowicie przez Ernesta Skalskiego http://obserwator.salon24.pl/98109,index.html. Chodzi o niechęć wyrażaną nie przez jakiś konkretny zarzut, ale przez zwykłe stwierdzenie - „A bo tak". Ernest Skalski zaczyna swój wpis w następujący sposób: „Przyjechał, wszedł, usiadł, posiedział, wyszedł, wszedł, posiedział, wyszedł. Wpuścili na kolację. Nikt go nie wyrzucił gdy ustawił się na dobrym miejscu do zbiorowej fotografii. Nie zabrał głosu, bo i co miał do powiedzenia o dyskutowanej materii. Jego clou, dawno przygotowany numer to Gruzja. Ale akurat na dyskusję o Gruzji się spóźnił. Ręce opadają...
Twierdzi, że jednak przemawiał. Na kolacji! Co mówił? Do sąsiada? Czy ktoś go tłumaczył? Czy go słuchano w skupieniu, czy go zagłuszał brzdęk sztućców?"
Proszę zwrócić uwagę. Dotychczas mówiliśmy o zarzutach bardzo konkretnych, a jednocześnie pozostających wyłącznie w sferze opinii. Kaczyński jest marnym prezydentem, jest chamem, jest głupi, wygląda jak kartofel, ma coś z głową, nie da się go zrozumieć. Chleje (to, wbrew pozorom, też jest tylko opinia).
Skalski postępuje na odwrót. Podaje informacje, które są w stu procentach historycznie udokumentowane, natomiast zarzuty, jakie stawia, są kompletnie pozbawione kształtu. To że Kaczyński przyjechał i usiadł, a później wyszedł i że go wpuścili na kolację... to wszystko absolutna prawda. Tylko, w jaki sposób świadczy to wszystko o tym, że Kaczyński jest złym prezydentem? Bóg jeden wie.
Najpewniej jest tak, że Skalski - stary wyga dziennikarski - zna swój fach i wie, jak można kogoś ośmieszyć wyłącznie za pomocą paru, zupełnie neutralnych faktów. Ja też wiem. Wprawdzie tylko, jako uważny czytelnik prasy od dziesiątek lat, ale nigdy jako praktyczny realizator tych szczególnych propagandowych sztuczek. I to nawet nie tylko dlatego, że za komuny nie miałem, nie chciałem, i nikt mi nigdzie nie kazał pisać. Tam już po prostu wszystkie miejsca i tak były zajęte.
Zna więc Skalski swoją robotę i z tej swojej wiedzy korzysta. To są poszczególne słowa: „posiedział", „wpuścili", „ustawił się", „numer", „zagłuszał", „brzdęk". Można skonać ze śmiechu! Ależ to pajac, ten Kaczor! Ale się wybrał!
Na tym nieszczęsnym unijnym szczycie była cała kupa najróżniejszych premierów, prezydentów, ministrów. Nie wiem, ilu ich było w sumie, ale z pewnością całe mnóstwo. Wszystkich do środka wpuszczono, wszyscy wchodzili, wychodzili, siadali, gadali, wstawali, wychodzili, znowu gadali, a na końcu brzdękali sztućcami. Czy zachowywali się i gadali mądrze? Nie wiem. Pewnie w większości tak, choć z tym, jak wiemy, różnie bywa. Niestety red. Skalski nie pisze, czy dobrze do zdjęcia ustawili się inni prezydenci. Nie pisze też, czy prezydent Rumunii, na przykład, coś próbował mówić i czy go inni słyszeli znad brzdękających widelców i łyżek. I czy go ktoś tłumaczył.
W ogóle, red. Skalski nie pisze, czy jest tam w tej Europie tak, że część przywódców i ministrów, to ważne osoby, a część jest mniej ważna. Czy ważnych jest tylko kilku, a reszta, jak tam akurat wypadnie. On pisze tylko o Kaczyńskim, i to też wcale nie koniecznie konkretnie. Wszedł, wyszedł, siadł, gadał. Tyle to ja wiem i bez Skalskiego. No ale, jak wiemy, tu nie chodziło o informację, ale o szyderstwo.
Kiedy parę dni temu, Monika Olejnik w Kropce nad i z Radkiem Sikorkim powiedziała coś w stylu, że Sarkozy popatrzył na Kaczyńskiego zniesmaczony, Sikorski rzucił się z pięściami na biedną panią Monikę, że on nie pozwoli, żeby w tak chamski sposób okazywać brak szacunku do Prezydenta. Przyznam, że ten rodzaj bezczelności powalił mnie na kolana, ale to, co się stało z p.Olejnik, tego po prostu świat nie widział. Ona tak zgłupiała, że aż ją zatkało i po paru zupełnie nieskutecznych stęknięciach zmieniła temat. Zapisałem sobie ten akt w pamięci, żeby może kiedyś spróbować znaleźć dla niego jakąś dobrą nazwę i uznałem, że pod tym względem, na jakiś czas mam spokój.
A tu dziś, Ernest Skalski najpierw niszczy Prezydenta w sposób absolutnie wyjątkowy, czystą retoryką, bez śladu konkretu, tak sobie, tylko po to żeby się zabawić. A po chwili pisze tak: „Nie. Nie mam schadenfreude. Uważam go za złego prezydenta, ale to mój prezydent, 'najwyższy przedstawiciel Rzeczpospolitej Polskiej' (Art. 126. Konstytucji), która zasługuje na nieco lepszego przedstawiciela. Poza tym, jest mi go trochę żal, choć sam się w tę sytuację wpakował. Wiem skądinąd, że Igor Janke pisząc w 'Rzeczpospolitej' i w Salonie o jego wrażliwości i kompleksach pisze prawdę. Więc jednocześnie podziwiam Lecha Kaczyńskiego za jego upór i wytrwałość. Za szeroki uśmiech do bardzo niedobrej gry".
Panie Redaktorze. Tak nie wypada. Naprawdę. Sikorski oczywiście nienawidzi Prezydenta. To fakt. Ale on nieustannie próbuje argumentować swoje pretensje i w ten sposób przysłaniać emocje. Coś mówi o interesie państwa, o jakiś ważnych sprawach, które Prezydent lekceważy. Mowi: „Tu Prezydent zepsuł, tu nie zaszkodził, tu trzeba na przyszłość uważać", a czasami go poniesie i odstawi jakąś ciężką złośliwość. Jeśli wszyscy wiemy, że on Prezydenta ma w dużej pogardzie, to głównie dlatego, że tego zwyczajnie nie umie ukryć. Pan natomiast, przychodzi i mówi: „Nie lubię głupka", by po chwili coś pleść na temat „mojego prezydenta", „najwyższego przedstawiciela" i o tym, jak mu prezydenta „żal".
W sporcie, takie sytuacje nazywane są walkowerem. To był walkower, Panie Redaktorze. 0-3.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...