Nie było mnie przez parę dni w Polsce, wracam sobie spokojnie wczoraj wieczorem do domu, a tu okazuje się, że moja partia Prawo i Sprawiedliwość przestała istnieć. Co tam „przestała istnieć”! Została starta w proch. Unicestwiona. Wdeptana w błoto. A Jarosław Kaczyński znalazł się, może nie na śmietniku historii – bo jak wiemy tam już jest od dawna – ale na samym tego śmietnika dnie. To znaczy prawie. Za chwilę. Lada dzień. Czyli jak zwykle od dwudziestu już niemal lat, w odstępach paromiesięcznych. A zatem – bez rewelacji.
Ponieważ w związku ze wspomniana nieobecnością, przez kilka dobrych dni niespecjalnie dbałem o ten blog i o potrzeby jego czytelników, to co piszę dziś powinno zasługiwać na coś szczególnego, w tym sensie, że nie może to być wpis ot taki sobie. Jeden z wielu. Wiem to i czuję to bardzo mocno,. A mimo to mam w tym miejscu problem, który sprawi, że prawdopodobnie będzie mniej więcej jak zawsze. A więc tak jakby przez te kilka dni jakościowo nic się nie zdarzyło. Świat się kręci jak kręcił, a my staramy się zachować na tej karuzeli równowagę. I tyle. No ale próbujmy.
Problem o którym wspominam jest dwojakiego rodzaju. Otóż chodzi o to, że byłem od środy w Londynie, a Londyn – jak może niektórzy wiedzą – ma to do siebie, że jest nieprawdopodobnie emocjonalnie wciągający. Kilka dni spędzonych w Londynie, dla kogoś, kto tam nie mieszka na stałe, zmienia perspektywę do tego stopnia, że później przez jakiś czas człowiek jest nieustannie i obrzydliwie nonszalancki, by nie powiedzieć zblazowany. A jeśli w dodatku jest to ktoś, kto prowadzi blog o pewnych ambicjach, owo zblazowanie może być bardzo zgubne.
Tu pozwolę sobie na pewną dygresję. Ktoś kiedyś powiedział – wiem nawet kto, ale nie chce mi się przywoływać jego nazwiska – że to czego najbardziej na świecie nie lubi, to ludzi, którzy, kiedy on chce sobie najzwyczajniej w świecie ponarzekać, zaczynają albo wszystko racjonalizować, albo lekceważyć. A więc ludzi, których w pewnych sytuacjach jedyne na co stać, to takie pełne wyższości: „E tam! Że też nie masz większych problemów…” I powiem uczciwie, że ja też czasem najbardziej ze wszystkiego nie lubię, jak chcę sobie pomarudzić, a ktoś potrzebuje się wtedy akurat pomądrzyć. I tego własnie się boję. Że w ciągu tych dni wielu z nas poczuło znów ten powiew rozpaczy i bezradności, a ja na to wchodzę i wesoło powiadam: „To ja Wam lepiej opowiem o Londynie”.
No i to jest jeden z powodów, dlaczego trochę się boję dziś pisać. Druga przyczyna natomiast jest taka, że, o ile mi wiadomo, wśród osób, które czytają to co tu się rodzi, jest conajmniej kilka takich, które na temat Londynu wiedzą znacznie więcej ode mnie. Weźmy takiego Michała Dembińskiego i AtTheLada, którzy są autentycznymi, urodzonymi, Londyńczykami i oni też są tu znacznie większymi ekspertami. Na tyle większymi, że każde moje słowo jest narażone na zarzut ignorancji i bezmyślności. No a tego byśmy tu nie chcieli, prawda?
No ale co robić? Byłem z młodym Toyahem przez cztery ni w Londynie i muszę o tym parę słów. Po co tam pojechaliśmy, jak i dlaczego, jest tu kompletnie nieistotne, więc wystarczy tylko powiedzieć, że polecieliśmy tam i z powrotem samolotem, co dla mnie było wydarzeniem o tyle liczącym się, że dotychczas jedyny raz jak siedziałem w samolocie, to w Wesołym Miasteczku chyba w Chorzowie, i pamiętam, że później było mi słabo. Sam Londyn znałem już wcześniej ze szkolnych wycieczek i owszem – jestem pod nieustannym wrażeniem. Już kiedyś pisałem na tym blogu, że ja mógłbym w Londynie mieszkać. Umrzeć chciałbym w Polsce, ale mieszkać w Londynie jak najbardziej. A więc choćby z tego względu uważam Londyn za swoje miasto.
Co mi się w Londynie podoba? Przede wszystkim Londyńczycy. Lubię patrzeć na Londyńczyków, i myślę sobie, że gdybym umiał fotografować i miał więcej odwagi w robieniu portretów, to robiłbym wyłącznie zdjęcia tym ludziom. Ktoś się zapyta, skąd to mianowicie bym wiedział, że w obiektywie mojego aparatu jest Londyńczyk, a nie jakiś Polak, Turek, Chorwat, Łotysz, Słowak, czy Niemiec? W końcu tam mieszka – wedle różnych szacunków – od 8 do 12 milionów ludzi, a całe miasto jest większości obsługiwane przez wszystkich, tylko nie Brytyjczyków. Brytyjczycy siedzą w biurach, firmach i diabli wiedzą gdzie jeszcze, natomiast sklepy, muzea, puby, restauracje, teatry, kina, autobusy, pociągi, metro i w ogóle ulica, to Polacy, Hindusi i reszta. Albo jako turyści, albo jako ci, którzy sprawiają, że miasto funkcjonuje. I zgoda. To fakt. Pomylić się można. Tyle że zgadnąć też. Londyńczycy rzucają się w oczy. Nawet gdyby się nie odzywali słowem, też by się nie ukryli. Ich widać na każdym kroku i – przynajmniej z mojego punktu widzenia – robią wrażenie wyjątkowe. Czy to jak ta elegancka kobieta, która późnym popołudniem wraca z pracy do domu i siedzi sobie w metrze, z torebką i parasolem i czyta książkę i wygląda tak pięknie i czysto, jakby nie była po całym dniu pracy, lecz właśnie wychodziła z domu. Czy jak ten uczeń wracający ze szkoły w T-shircie, gdy leje, a temperatura jest bardziej zimowa niż letnia. Czy jak ci mężczyźni w garniturach jedzący lunch pod pubem, lub pijący piwo. Czy jak te dziewczyny biegające wzdłuż Tamizy w krótkich spódniczkach i podkoszulkach, gdy na zewnątrz bardziej zima niż jesień. Czy też jak ci wszyscy ludzie – i młodzi i starsi, i kobiety i mężczyźni – którzy są tak dziwacznie ubrani, jakby ostatnią rzeczą nad jaką się zastanawiali to wygląd. A ja na nich patrzę i widzę, że to wszystko są Londyńczycy. Z makami wpiętymi w klapy marynarek, bo mają swoje święto, z gazetami i książkami czytanymi wszędzie i bez przerwy, uprzejmi, uśmiechnięci, zawsze gotowi do pomocy, dowcipni, zawsze z tym dodatkowym, zupełnie przecież niepotrzebnym słowem, które ma nam pokazać, że jest dobrze. Nigdy wściekli, zawsze cierpliwi. Pijani, trzeźwi, hołota i establishment, kibice wracający z meczu, eleganccy, bylejacy, grubi, chodzi, czarni, biali – zawsze nieprawdopodobnie grzeczni i radośni.
I zawsze kompletnie zamknięci w swoim własnym kole.
Więc Londyn, to dla mnie przede wszystkim ludzie. Oczywiście, Tamiza i elektrownia w Battersea i Tower Bridge i metro i cmentarz w Highgate i Hampstead Heath i Greenwich… owszem, to wszystko się liczy. Ale przede wszystkim ci ludzie. Ludzie, którzy robią wrażenie, jakby byli zainteresowani tylko sobą, a z drugiej strony są najmilsi i najgrzeczniejsi i najweselsi na świecie. Wszyscy.
I cały czas kompletnie sami.
Oto Londyn, taki jakim go widzę. Te 8 do 12 milionów ludzi, z czego znaczna część to nie-Brytyjczycy. To ogromne miasto, działające całkowicie bez zarzutu. To metro z pociągami kursującymi we wszystkich kierunkach co dwie minuty i jego obsługa, gotowa do pomocy w każdej chwili i w nadmiarze, te napisy wszędzie i zawsze i na każdy temat, i to wszystko co nad ziemią, te puby, te autobusy, pracujące 24 godziny na dobę, te taksówki, ta noc i ten dzień, i ta Tamiza, i te samoloty startujące z tych wszystkich lotnisk we wszystkich kierunkach i na tych wszystkich lotniskach nieustannie lądujące, i te pociągi wożące pasażerów, turystów i tych ludzi jadących do pracy i wracających z pracy do domu. I ci joggujący ludzie, których można tam zobaczyć częściej niż znak Coca-Coli. I te dzieci w mundurkach na lekcjach w Natural History Museum. I ten football i ta muzyka. Najlepsza na świecie. Nawet w amatorskim wykonaniu w przejściach podziemnych.
I to jest ten Londyn. I ta Anglia. Anglia, gdzie dopuszcza się aborcję w 24 tygodniu ciąży, a samo przerwanie ciąży jest czymś równie ważnym jak splunięcie. Gdzie już w tej chwili niemal każde małżeństwo się rozpada. Gdzie między rodzicami a dziećmi nie ma praktycznie kontaktu. Gdzie rodzina jest coraz bardziej przeżytkiem. Gdzie do kościoła chodzą już tylko albo bardzo starzy ludzie, albo imigranci. Gdzie bez mrugnięcia okiem dopuszcza się i eutanazję i wszelkie najbardziej chore pseudomedyczne eksperymenty. Anglia, gdzie nauczyciel nie może nosić na szyi krzyżyka z Jezusem. Gdzie według różnych danych panuje największe na świecie obżarstwo. Gdzie miasta są opanowane przed młodocianych morderców z nożami. I te upiorne freski na ścianach metra w Paddington chyba (czy tak, Michale?). Gdzie w momencie gdy konserwatyści wygrywają wybory, środowiska uniwersyteckie wzywają oficjalnie do masowych aktów przemocy, w jednym wyłącznie celu – żeby nie czekając do kolejnych wyborów, doprowadzić do upadku rządu. Bo za Partii Pracy, jak było, tak było, ale przynajmniej był spokój i można się było za darmo nażreć pizzy.
Miałem nie mówić, co mnie tam przywiodło. Ale jednak powiem, bo tak mi wychodzi z tego tekstu. Otóż niedawno mieliśmy szczęście i zaszczyt poznać człowieka, który dzierży stanowisko tak zwanego Ambasadora Kent. Poza tym, ma on na swoim koncie jeszcze inne sukcesy i osiągnięcia. Wśród nich i taki, że jego dwie córki śpiewają w chórku u Leonarda Cohena. Kto zna Leonarda Cohena w jego aktualnym programie, wie, o czym mówię. Poza tym ma syna, który jest perkusistą w zespole artysty o nazwisku Jamie Cullum. Kto zna, ten wie. Otóż tak wyszło, że ów pan zaprosił nas, żebyśmy przyjechali do niego na wieś, to nam pokaże swój dom – a dom to nie byle jaki – i nas ugości. A więc pojechaliśmy tam do niego na wieś pod Londynem. I on jest bardzo typowym Londyńczykiem. Przemiłym, fantastycznie dowcipnym, elokwentnym, czarującym, hojnym człowiekiem. Pytał dużo o Polskę, więc mu opowiadaliśmy i on nam w końcu powiedział, że on to wszystko bardzo szanuje, natomiast sam jest „humanistą”. Tak się wyraził. On nie wierzy w Boga, ale wie, że trzeba być człowiekiem dobrym, uczciwym, porządnym, grzecznym. A więc jak idzie o moją londyńską miłość – pełny standard. Plus może jeszcze ten eksces, że jako człowiek już ponad sześćdziesięcioletni ma wciąż tę samą żonę – kobietę, którą kochał gdy miał dopiero16 lat. I tak się przedstawił: „I’m a humanist”.
A więc taka jest sytuacja. Nie jest łatwo. Nie jest łatwo. Byliśmy w sobotę wieczorem w kościele w Soho na Mszy Świętej. Mała kapliczka wypełniona była po brzegi. Brytyjczyków tam było bardzo mało. Paru było, ale mało. Większość to tacy różni, w tym my. Świat na zewnątrz wypełniony był turystami, tymi którzy pracują, by miasto działało i żeby to wszystko w jednej chwili nie stanęło w płomieniach… no i ci cudowni ludzie. Dziś już wiem, że to są tak zwani „humaniści”. A zatem nie jest łatwo.
Polityczny jest ten nasz blog, więc wypadałoby przynajmniej zakończyć czymś lżejszym, no i koniecznie w standardzie. Mam coś takiego. Szliśmy sobie z moim synem przez Wembley. Kto nie wie, tam oprócz stadionu jest jak wszędzie. Pięknie, kolorowo, czysto, tyle że może więcej Czarnych i Hindusów. Pięknie, czysto, spokojnie i grzecznie. Grzecznie jak jasna cholera. I nagle w tym wszystkim widzimy coś takiego:
A więc zimny Lech. Od pewnego czasu mówię, że tego nie wolno brać do ust. Ani tego, ani jakichkolwiek produktów tej firmy. Kretyn, który rzucił tę puszkę na londyńskim Wembley, pokazuje bardzo dobitnie, że produkty Kompanii Piwowarskiej szkodzą. Szkodzą na mózg i niewykluczone że na całą resztę również. To jest trucizna. Jestem pewien, że gdyby on się napił normalnie jakiegoś angielskiego piwa, albo i choćby zwykłego Żywca, do tej hańby by nie doszło. A to przecież nie jest takie trudne. Angielskie piwo jest bardzo dobre. Żeby to wiedzieć nawet nie trzeba być humanistą. Nawet nie trzeba być Londyńczykiem.
@Autor:"Grzecznie jak jasna cholera. I nagle w tym wszystkim widzimy coś takiego:"
OdpowiedzUsuńTeż byłem, i odbieram go jako miasto "aseptyczne". Może trzeba było podnieść tą puszkę i przytulić do serca jak w przygodach Tomka Sawyera, Huck Finn, który pomieszkał tydzień w domu jakiejś wdowy i miał dość tej czystości. Skarżył się Tomkowi, że tam nie ma żadnej plamki brudu, którą można by przycisnąć do serca.
mieszkam niedaleko Londynu od 3 lat.Urzekl mnie ich humanizm od samego poczatku.W moim miescie koscioly sa pelne,zarowno katolickie jak i anglikanskie.
OdpowiedzUsuńPelne nie tylko emigrantow lecz glownie rdzennych brytyjczykow.
Pozdrawiam Cie.
Nastepnym razem zapraszam do mnie:)
@Toyah
OdpowiedzUsuń...uśmialem się serdecznie.
Pozdrawiam Cię.
@Toyah
OdpowiedzUsuńTeż patrzyłam niedawno (okiem skrajnie niezorientowanym). Na tych londyńczyków, wśród których przeważają kolorowi, i na tę kulturę, do której ci kolorowi (oraz my, Polacy) przyszli (przyszliśmy) i która umiera, bo nic na ziemi nie trwa wiecznie. A moje odczucie było właśnie takie: ta kultura umiera.
Ale kto powiedział, pomyślałam sobie, że Anglicy mają trwać wiecznie, choćbym nie wiem jak ich lubiła i była przywiązana do myśli o ich obecności pośród narodów świata i do kulturowej trwałości tego pięknego wzorca kulturowego, pieknego typu człowieka, jakim jest gentelman. Kardynał Newman pisał, że najlepszy, syntetyczny opis gentelmana streszcza się w powiedzeniu, iż gentelman to ten, kto nigdy nie zadaje bólu. Tylko to niezadawanie bólu i ten przepiękny typ osobowy ma sens tylko na gruncie humanizmu chrześcijańskiego, czyli formacji kulturowej wyrastającej z przekonania o nierozłączności rozumu i wiary, wiedzy i pobożności.
No więc ich wola. Gdy już ostatecznie zdecydują się wymrzeć, a chyba już zdecydowali, ich miejsce na pewno nie zostanie puste, zapełnia się cały czas. Może kolej na nas - na tych którzy tam zostają? Może kolej na kolorowych? W ich Galerii Narodowej wiszą najpiękniejsze dzieła średniowiecznej i renesansowej sztuki kościelnej, a strzec ich będą niedługo głównie muzułmanie.
Serdeczne pozdrowienia.
Ps. Miałam tam też jeszcze jedną obserwację: brytyjski katolicyzm jest czymś bardzo pięknym. Byłam tam w czasie wizyty Papieża i nigdzie indziej nie widziałam dotąd takiej manifestacji wierności Stolicy Świętej, nigdzie indziej nie miało to takiej wymowy, jak tam. Ci, którzy tam są wierni, są wierni naprawdę - tak to odczułam. Pozdro.
@Toyah
OdpowiedzUsuńCieszę się, że miałeś taką niezwykłą okazję. Czy ta wieś i ten dom wyglądały tak jak na filmach? Bo o tym nie napisałeś.
Ja mam sentyment do Anglii przez najwspanialszą ze wszystkich angielską literaturę, ale nigdy nie ciągnęło mnie tam. Kocham Południe, tamtejszy bałagan i nawet śmieci, które wydają się czyste w tamtym świetle. I ludzi, którzy chętnie się otwierają, nie ograniczają się do uprzejmości. Właśnie to ciepło ludzkie, to jest to, czego w Polsce coraz bardziej brakuje. I to, że kompletnie nie ma tam chamstwa, nawet na stadionach.
Serdeczności
@Toyah
OdpowiedzUsuńTo zdjęcie niechybnie ukradnie Ci producent jako najpiękniejszą dla siebie reklamę.
@Toyah
OdpowiedzUsuńPodzielam twoje odczucia odnośnie Londynu i Londyńczyków. Po prostu ich wszystkich lubię.
Lecz najbardziej, o czym nie napisałeś, lubię ich za poczucie humoru.
Za muzykę zresztą też.
@Marylka
Ech Południe...
Tam spędzę, mam nadzieję, całą moją emeryturę.
Tu jest wszystko za szybko!
@has
OdpowiedzUsuńJeśli mu było tam za czysto, powinien był pojechać parę stacji w dowolnym kierunku i znaleźć sobie syf wedle swojego uznania. Tam jest tego pod dostatkiem.
Zamiast smiecić.
No i nie powinien był pić Lecha.
@tobiasz11
OdpowiedzUsuńNa pewno przyjadę. Jeśli tylko będę miał za co.
Bardzo dziekuję za zaproszenie.
Napisz do mnie na toyah@toyah.pl
@Sagittarius
OdpowiedzUsuńAż tak? Bardzo się cieszę.
@latinitas
OdpowiedzUsuńMyślę że nie wymrą. Będą zawsze. Mam nadzieję tylko, że zstąpi na nich Duch i w połączeniu z tym co już mają, będą najlepsi.
@Marylka
OdpowiedzUsuńTak. Ten dom i ta wieś wyglądały dokładnie tak jak na filmach. Może nawet jeszcze bardziej. Dom był z 15 wieku. Częściowo rozbudowany, a częściowo nie do ruszenia. Zabytek. Aż serce przestaje bić z wrażenia. Spróbuję przy następnej okazji dać tu jego zdjęcie.
Już nie bardzo pamiętam, kto (Słonimski?) przekazał taką historyjkę, jak w latach 50-tych, w pałacu Wilanów (?), podczas wystawnej imprezy nawalony ruski generał zapytał go:
OdpowiedzUsuń"gdzie tu się mogę odlać?"
"Pan? Wszędzie!" - padła odpowiedź.
"Lech odlewa się i pod Wawelem i wszędzie!."
To jest dopiero slogan reklamowy!
@Marylka
OdpowiedzUsuńTo zrobią z siebie jeszcze większych idiotów niż są. Przynajmniej tak to czuję.
@jazgdyni
OdpowiedzUsuńWspomniałem chyba...
@orjan
OdpowiedzUsuńBardzo dobre! Bardzo!!!
@latinitas
OdpowiedzUsuńPiękny ten opis gentelmana kardynała Newmana: ,,gentelman to ten, kto nigdy nie zadaje bólu". I o humaniźmie chrześcijańskim pięknie napisałaś.
Dziękuję.
My Polacy kochamy sobie pomarudzić, ponarzekać. O byle co. Tworzyć nawet sztuczne sytuacje, wyolbrzymiać żeby tylko o coś się pomartwić. Anglicy przeciwnie. W szkole/pracy nie idzie, w miłości źle, z kasą ciężko itd. to i tak powiedzą "I'm fine", podobnie jak Amerykanie. Czy to jest lepsze? Sam nie wiem. Na pytanie o przykładowo wakacje, my jakoś chociaż w skrócie opiszemy co i jak. Oni na pytanie "How's the summer?" odpowiedzą "Yeah, alright" i koniec rozmowy.
OdpowiedzUsuńKiedyś byłem zakochany w Anglii i Londynie. Podobała mi się ta maniera w ich języku. Dziś mi się to odwidziało i zdecydowanie bardziej urzeka mnie Ameryka.
@Toyah
OdpowiedzUsuńJa może nie o Londyńczykach, bo nie byłem i zasadniczo nie znam, wiem tylko że niektóre angielskie dziewczyny nie trzymają fasonu. Podobno widok naprutej dziewczyny leżącej gdzieś na drodze koło pubu to w noce weekendowe standard... Więc u Nas nie jest źle. Piękniejsza część Polski nadal daje nam lekcję szyku...
Ale to tak na marginesie
Autorze,
OdpowiedzUsuńpięknie napisane.Muszę kiedyś też do tego Londyniszcza. Mają tam parę zacnych muzeów, a ja lubię.
Anglików tylko paru znałem, ale żołnierzy, więc się chyba nie liczy.
I jednego Walijczyka. Ten, "money" wymawiał "młoni" - nie potrafię być bardziej dźwiękonaśladowczy. Jego lengłicz jeszcze mniej rozumiałem, niż tamtych.
PS
Chciałem pytać, o co z tym piwem chodzi. Ale w google się dowiedziałem. Ale bym strzelił gafę. Tak, od tego skurwysyństwa trzymamy się z daleka.
@Toyah
OdpowiedzUsuńJeszcze chciałem nadmienić, że bardzo mi się taka rzecz brytyjska podoba. Syn następcy tronu służył w Afganistanie jakoś nie dawno. Jakaś gazeta popularna to wywąchała, było z tego zamieszanie, i musiał wracać.
Bo wiadomo - polowanie talibanu na niego, i cały jego oddział - murowane.
Chciałbym zobaczyć, jak syn któregoś z naszych wielmożów, jedzie do A. na wojnę. Taki Michał Tusk, albo Wałęsy syn, na przykład. Albo chociaż, odbywa służbę wojskową, przed pójściem na salony. Tak normalnie, jak wszyscy.
@tayfal
OdpowiedzUsuńAlbo któryś z Komorowskich. Tatuś tak kocha wojsko, a syna nie poświęcił służbie?
@All
OdpowiedzUsuńWiem, że wszyscy już śpicie, więc podaję miłą wiadomość na rano:
http://tbochwic.salon24.pl/250615,stowarzyszenie-polska-jest-najwazniejsza-zalozyl-kto-inny
@Marylka
OdpowiedzUsuńDzisiaj rano w Radiu Wnet Jakubiak powiedziała, że to się da załatwić.....
Przy okazji wyjaśniła, że ich działania podytktowane są tym, że JK postanowił, ulegając szantażowi (sic!), że najważnieszy jest stołek prezydenta w 2015 dla ......... Ziobry!
Z całego wywiadu wynika, że maja ogromny żal, że po wyborach prezydeckich nie stanowią orszaku JK i wręcz maniakalna nienawiść do Ziobry, który wg. niej przejął kontrolę nad Kaczyńskim!
@Cmentarny Dech
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że tu nie ma reguły. W metrze obok nas siedziały trzy takie właśnie naprute dziewczyny. Były głośne, mało przytomne i... bardzo sympatyczne.
W dodatku mówiły 'dziękuję' i 'przepraszam'. A więc jednak humanizm bez dwóch zdań.
@tayfal
OdpowiedzUsuńŻołnierze liczą się jak najbardziej. Znasz żołnierzy, to i znasz tego staruszka w pubie. I tego faceta z psem. I tych kibiców wracających z meczu.
@Marylka
OdpowiedzUsuńJa ich wczoraj widziałem w telewizji. Wyglądali mniej więcej tak jak kiedyś Zawisza wsiadający do windy z kolegami. A to że wzięli sobie tę nazwę, nawet nie sprawdziwszy sytuacji, bardzo do tego widoku pasuje,
@JJSZ
OdpowiedzUsuńTak powiedziała? Że to się da załatwić? Pięknie. To znaczy, że tam już jest pełna desperacja.
@All
OdpowiedzUsuńA ja właśnie na WP przeczytałem wywiad Olejnik z Gronkiewicz. Ten kto wymyślił dla niej ksywę 'Bufetowa' powinien dostać Nobla.
@toyah
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że u nich dziękuję i przepraszam nie ma takiej mocy jak u nas. Podobnie jak kochać. Oni tam wszystko, najmniejszą pierdołę "love it". Chyba łatwiej im to przechodzi przez gardło jak nam.
tobiasz11 pisze:
OdpowiedzUsuń"...W moim miescie koscioly sa pelne,zarowno katolickie jak i anglikanskie.
Pelne nie tylko emigrantow lecz glownie rdzennych brytyjczykow..."
----------------------------------
Nie wiem Tobiaszu które z miast Ciebie gości, ale potwierdzam. Również w Londynie (piszę o KK w Kingston) sytuacja jest analogiczna. Od najmłodszych, po najstarszych. Ujmuje mnie osobiste pożegnanie po mszy, każdego z wiernych) przez księdza celebranta. I dla każdego jakaś ciepła uwaga. Toyah znalazł puszkę po piwie. A ja w jednym z parków 1.15 gr To się nazywa mieć szczęście :-)
@orjan-tu następuje ukłon i sypie się złoto milczenia
OdpowiedzUsuń@toyah
OdpowiedzUsuń"Ten kto wymyślił dla niej ksywę 'Bufetowa' powinien dostać Nobla."
To to jest ksywa??
@Toyah
OdpowiedzUsuńTak powiedziała....
Natomiast dzisiaj w Radiu Wnet była rozmowa z Teresą Bochwic z tego pierwszego Stowarzyszenia, która powiedziała, że Jakubiak doskonale wie o ich projekcie, bo w październiku użyczała im biura poselskiego PiS-u i była na pierwszym zebraniu.......
@halfopen
OdpowiedzUsuńWłaśnie o to chodzi, że to ksywa. Jej zawód wuyczony i wykonywany jest zupełnie inny.
to jest ten Londyn. I ta Anglia
OdpowiedzUsuńAle Toyahu, przyznasz się, że Londyn to nei jest Anglia... Stolica być może, ale ostoja Anglii, jej tradycji i kultury jest wieś, nie miasto, małe, zadbane, bogate wioski, gdzie nie widać migrantów (chyba że Polkę za barem lokalnego pubu).
Z Londynu się wynoszą zamożniejsi ludzie, przenoszą swoje dzieci do szkół w uroczych miasteczkach w Buckinghamshire czy Norfolk, gdzie nie ma nożowników i narkotyków, i tej całej chołoty.
@Michael Dembinski
OdpowiedzUsuńNo tak. To prawda. Byliśmy z Grahamem w pubie u niego na wsi i tam był już ten zupelnie inny wymiar, o kóry trącasz. Długo opowiadać.
Natomiast dla kogoś z zewnątrz, takich jak my, zawsze znajdzie się coś smakowitego nawet w samym Londynie. Weź taki Hampstead Heath. ALe przecież nie tylko.
Ni i co ja poradzę, że piszesz do mnie (tak samo jak Mona Lisa patrzy tylko na mnie)i ciągle zachwycam się jak to wszystko do mnie trafia!
OdpowiedzUsuńDziękuję i wszystkiego dobrego!
Co do piwa to w zupełnie się zgadzam. Kiedyś był taki żart na temat jak się robi 'lager' (czyli jasne piwo). Bierze się normalne piwo, pozbywa się go smaku i koloru, chłodzi się i dodaje się gazu. Piwo brytyjskie (czy nawet belgijskie - oni Anglię lubią naśladować) czyli 'ale' lub 'bitter' jest jak wino - piwo jasne jest jak coca cola.
OdpowiedzUsuńCo do Londynu, to pierwsze co mi przyszło do głowy to było stare powiedzenie - Tam gdzie Londyn się kończy zaczyna się prawdziwa Anglia. Czy rozpoznał bym Londyńczyka nie jestem pewien, ale był kiedyś czas, że obcego, zwłaszcza Polaka, to od razu zauważałem. I rzeczywiście Brytyjczycy są tacy jak ich opisałeś. Z powodu swego bardzo ostrego i wnikliwego poczucia humoru uważają się za pępek świata co do podstaw moralnych i naukowych. Natomiast większość to umysłowo dzieci którzy nie odróżniają morderstwa od pomocy humanitarnej ani prawdy od kłamstwa. Niestety.
@atthelad
OdpowiedzUsuńNo właśnie tak słyszałem. Że oni bywają strasznie tępi. Niesamowite jak wspaniale potrafią to ukrywać.