środa, 18 grudnia 2024

Co mamy z Tomasza Sakiewicza?

 

       Ponieważ nie było akurat piłki nożnej, włączyłem sobie wczoraj wieczorem telewizję Republika i trafiłem na sam początek ichniejszej codziennej propagandowej aydycji zatytułowanej „Piachem w tryby”. Tak się akurat złożyło, że zamiast zwykłej obsługi programu, na ekranie pojawił się sam Ojciec Dyrektor i jedyna osoba, ktora zasługuje na to, by mu towarzyszyć w tak ważnym momencie, czyli red. Danuta Holecka. Na doczepkę, jako tego trzeciego dopuszczono pana, którego nie znam, a który nadawał od siebie z domu i na kolanach trzymał ładnego białego pieska. Zaczęli więc państwo od owego psa i jego właściciel poinformował, że pies jest rzadkiej rasy, która kiedyś była bardzo popularna, a szybcy panowie z reżyserki natychmiast zaczęli wrzucać zdjęcia różnych słynnych aktorów sprzed lat ze swoimi ulubieńcami, tej właśnie rasy. I oto nagle na którymś z kolejnych zdjęć pojawił się sam Clark Gable, a red. Danuta Holecka nie wytrzymala, podskoczyła z emocji, i krzyknęła „O, Clark Gable, piękny Clark Gable”. Może faktycznie było nieco inaczej, czyli „Clark Gable, najpiękniejszy mężczyzna na świecie”, czy „Ale ja go kocham”, nie pamiętam, natomiast to co na mnie zrobiło największe wrażenie, to reakcja red. Sakiewicza. On w jednej chwili spochmurniał i powiedział coś tego w stylu: „Ależ to nic specjalnego, my tu w Republice mamy mężczyzn bardziej przystojnych”. Holecaka natychmiast zesztywniała i zaczęła Sakiewicza przepraszać i potwierdzać, że z jej szefem Gable faktycznie nie ma się co równać, ale mimo to ona prosi, by jej pozwolić kochać Clarka Gable.

        I teraz, jeśi ktoś sądzi, że oni tak sobie tylko wesołkowali, a Sakiewicz tylko tak ironizował, to zapewniam, że nie. On był zdecydowanie niezadowolony, a na potwierdzenie swoich emocji, rzucił tylko – cytuję z pamięci –  Nigdy nie rozumiałem tych wszystkich damskich zachwytów pod adresem tego bawidamka. Owszem, rola w ‘Przeminęło z wiatrem’ była w porządku, on sam był zdolnym aktorem, ale przystojny? No nie”.

      Jak większość z nas pewnie się domyśla, Tomasz Sakiewicz, jako młody człowiek, był szalenie przystojny. Dziś też oczywiście jest nadal ponętny, natomiast jest, owszem, bardzo, gruby. Jest do tego stopnia gruby, że nie mieści się w fotelu, na którym od czasu do czasu, podczas swoich występów w audycji „Piaskiem w tryby” siada, i w związku z tym z tego fotela raczej zwisa. Oczywiście w tym zwisie i ze swoim ciepłym głosem jest nadal, jak mówię, bardzo przystojny, nie zmienia to jednak faktu, że również – powtarzam „również” – dzięki tego typu wybrykom, jak opisany powyżej, telewizja Republika jest dla mnie  estetycznie z trudem do zniesienia.

      Mógłbym tu napisać cały osobny tekst o tym, co sprawia, że z mojego punktu widzenia, to co się tam wyprawia każdego dnia, woła o pomstę do nieba. I wcale nie chodzi mi o tę propagandę, która się tam leje wodospadem. To akurat nie jest i nigdy nie było moim problemem, ani dziś, w przypadku Republiki, ani w latach nieszczęśliwie minionych, kiedy oglądałem głównie TVP Info. Uważam, że w sytuacji jaką mamy w Polsce i na świecie, nikt nie może sobie pozwolić na to, by z propagandy i najlepiej takiej prosto w między oczy, zrezygnować. Ani oni, ani my. Bardzo dobrze wiemy, co by sie stało, gdyby dziś nagle Donald Tusk, z ministrem Bodnarem i Komisją Europejską telewizję Republikę zlikwidowali. W tym samym momencie jest już po nas i to raczej już na zawsze. A więc chwała Sakiewiczowi za to, że prawdopodobnie również dzięki swojemu cwaniactwu i podłemu charakterowi, doprowadził ten swój straszny projekt do tak niebywałego sukcesu, że ci durnie, którzy w grudniu zeszłego roku postanowili przejąć państwowe media, powinni sobie dziś powyrywać wszystkie włosy z łbów.

       I nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia, kto tam w tej telewizji występuje, jak występuje i z jakim bezwstydem te swoje występy prezentuje. Nie ma dla mnie znaczenia to ich nachalne żebranie o pieniądze, te reklamy Mango, od których widoku chce mi się już rzygać; nie ma znaczenia to, że nie ma chwili, by oni nie reklamowali tego swojego wielkiego Sylwestra w Chełmie, czy Zamościu. Nic dla mnie nie ma znaczenia, dopóki choćby wiem, że oni jako jedyni będą aż do maja organizować Karolowi Nawrockiemu medialne wsparcie i to z takim rozmachem, jakiego nie przykryje cały ten cholerny TVN z Onetem i Gazetą Wyborczą.

         I proszę, niech mi nikt nie mówi, że oni bardziej szkodzą Nawrockiemu niż pomagają i gdyby nie oni, polska prawica już by przekraczała większość



konstytucyjną. To jest nieprawda. A poza tym. lepiej nie próbujmy tego sprawdzać, bo będzie nieszczęście.

poniedziałek, 16 grudnia 2024

Domówka na Freta, czyli jak się rodzi patologia

 

       Mimo że kampania się formalnie jeszcze nie rozpoczęła, a Prezydent nawet nie ogłosił terminu wyborów, to wszyscy widzimy wyraźnie jak mało to kogokolwiek obchodzi. I o ile  owo poruszenie nie powinno szczególnie dziwić w przypadku Karola Nawrockiego, który musi nadrabiać stracony czas, choćby po to, byśmy przynajmniej zauważyli jego istnienie i ewentualnie potrafili zapamiętać jego nazwisko, to w przypadku Rafała Trzaskowskiego, który w sposób absolutnie bezczelny nawet jak na jego możliwości, porzucił warszawską robotę i udał się w niekończące się podróże po Polsce, robi wrażenie co najmniej desperacji. Jeżdzą więc obaj panowie po wsiach i miasteczkach, a do nas docierają dwie podstawowe informacje: pierwsza to ta, że Nawrocki to sutener i gangus, a Trzaskowski idiota i syn funkcjonariuszki komunistycznej służby bezpieczeństwa.

        Ponieważ, zakładając, że informacje na temat ciemnej przeszłości Nawrockiego to bajki wyssane z oblepionych kałem paluchów Donalda Tuska, muszę też przyjąć, że jedyne co wiem na temat „obywatelskiego kandydata na prezydenta doktora Karola Nawrockiego”, jak to dziś wszyscy pracownicy telewizji Republika mają napisane w swoich esemesach, to tylko co widzę, słyszę i czuję, obserwując jego wystąpienia. A to tworzy obraz bez zarzutu. Inaczej zupełnie jest, gdy chodzi o Rafała Trzaskowskiego. Jak go oczywiście obserwuję w miarę uważnie od wielu już lat, zdanie na jego temat mam wyrobione w stopniu wykluczającym jakiekolwiek korekty, a mimo to, nie ma praktycznie dnia, bym się nie dał zaskoczyć czymś nowym, wzmacniającym tylko moją żywą niechęć do tego człowieka. Nie dalej jak wczoraj choćby zajrzałem na twitterowy profil pewnego mieszkającego w Polsce i komentującego bieżące sprawy Francuza, który nas zapewnił, że podczas spotkania z prezydentem Macronem, obaj panowie nie rozmawiali po francusku, a nawet gdyby Trzaskowski postanowił zaryzykować, to Macron by go nie zrozumiał. Dotychczas, podziwiając każdego z moich znajomych, którzy potrafią choćby liczyć po francusku do 20, byłem przekonany, że co jak co, ale po francusku Trzaskowski wymiata. Tymczasem dowiaduję się, że to jest taki sam mit, jak słynna bujda o jego wzroście. Mało tego, poinformował nas też wspomniany komentator, że poziom znajomości języka francuskiego obserwowany u Trzaskowskiego oscyluje w okolicach A1.

        Ale nie o tym dziś przede wszystkim chciałem mówić. Otóż również wczoraj, i to też na Twitterze, obejrzałem sobie urywek z konferencji prasowej Rafała Trzaskowskiego, w którym dziennikarz stacji W Polsce24 pyta go, dlaczego, informując o nadchodzących spotkaniach, jego obsługa nigdy nie podaje miejsca i godziny spotkania, i czy przypadkiem nie chodzi o to, by tam się nie pojawiały osoby postronne. Reakcja na to pytanie jest tak poruszająca, że ja do dziś nie potrafię się z niej otrząsnąć. Trzaskowski odpowiada dziennikarzowi, że to wszystko po to, „żeby pana zmylić, ha!!!”, jednak sposób w jaki on ten bon mot podaje, to jest naprawdę coś. Otóż w jego wykonaniu to nie jest zwykły, tyle że zabawny, komunikat, jakiego można by się było w tej sytuacji spodziewać. On go wygłasza w stylu klaunaów w cyrku, w rodzaju Friko i Koko, którzy nie mówią tylko wrzeszczą, rycząc ze śmiechu, zachęcając do tego resztę widzów. Mało tego. On to robi w taki sposób, jakby, gdyby tylko mu wypadało wspiąć się aż na ten poziom schamienia, już za chwilę miał do tego dodać jakiś epitet, typu „głupi ciulu!”. Oczywiście towarzystwo zgromadzone wokół Trzaskowskiego razem z nim ryczy w dzikiej satysfakcji, a ja sobie myśę, że oto się potwierdziło moje coraz silniejsze podejrzenie, że Trzaskowski to najgorsza patologia spod Gieesu. Jeśli ktoś ma dostęp do Twittera i chce to zobaczyć na włąsne oczy, nie polecam.

        I przypominam sobie rozmowę z jazzowym muzykiem Michałem Urbaniakiem, jak ten jeszcze w roku 2020 opowiadał o swojej przyjaźni z rodziną Trzaskowskich, kiedy sam był jeszcze młodym człowiekiem, a Rafał zaledwie dzidziusiem. Posłuchajmy:

Nosiłem go na rękach, jak miał sześć tygodni. [...] Była taka domówka w domu u państwa Trzaskowskich, na Freta. Muzycy, filmowcy, pisarze. No, warszawka. Ja - młody - miałem dwa zadania: biegać po alkohol i inne delicje na dół do delikatesów oraz zająć się dzieckiem Andrzeja. Więc go niańczyłem”.

       Urbaniak jest głupi, jak większość z nich, a zatem opowiada tę historię, licząc na to, że w ten sposób pokaże, w jak fantastycznym otoczeniu wychowywał się obecny prezydent Warszawy, jego dzisiejszy przyjaciel i uwielbiany przez niego polityk. My natomiast widzimy starego Trzaskowskiego i jego żonę, to prawdopodobnie kompletnie nawalone towarzystwo „muzyków, filmowców, pisarzy”, w oparach wódy i papierosów i to wrzeszczące dziecko, którym, w czasie gdy nie musi akurat lecieć na dół do sklepu po alkohol, zajmuje się najmłodszy z nich wszystkich, choć prawie już wtedy 30-letni, Urbaniak.

       To jest wizja tak okrutna, że tu już tylko możemy wrócić do mamy Rafała, tajnej współpracownicy Służby Bezpieczeństwa i jego ojca, trzeciorzędnego jazzowego pianisty. Poczytajmy więc trochę też o Andrzeju Trzaskowskim:

Inteligentny, elokwentny, dowcipny, wykształcony facet, do tego muzykolog. Facet z klasą. A do tego Andrzej zawsze był dobrze ubrany. Elegancik – według najnowszych trendów amerykańskiej i francuskiej mody”.

A skąd on miał te wszystkie eleganckie ubrania, pyta dziennikarz? Urbaniak wyjaśnia:

Przychodziły paczki z Ameryki, ludzie handlowali ciuchami na bazarach. Jeździło się wtedy na warszawską Pragę. Na Grochowie był dobry bazar”.

        Przepraszam bardzo, ale tego czegoś to ja już nie mam siły komentować. Wróćmy więc może zatem do lat 50. To już nie Urbaniak, ale zwykły biogram:

Andrzej Trzaskowski urodził się w 1933 r. w Krakowie. Pierwszy zespół jazzowy założył już w krakowskim gimnazjum. W 1950 r., w wieku 17 lat, został uwięziony na trzy miesiące przez UB za rzekomą przynależność do grupy konspiracyjnej. Z tego powodu, pomimo zdania matury z wyróżnieniem, nie został dopuszczony do egzaminów na studia. Przez rok zarabiał więc na życie jako muzyk w nocnych lokalach Krakowa, Łodzi i Zakopanego, aż dostał się na muzykologię Uniwersytetu Jagiellońskiego”.

Patrzmy dalej:

W czasie studiów był członkiem grupy Melomani, w składzie z Krzysztofem Komedą. Studia ukończył w 1957 r., po napisaniu pracy magisterskiej o muzyce Charliego Parkera. W 1956 r. Trzaskowski uznany został za najlepszego pianistę jazzowego w plebiscycie "Przekroju".

Po przeprowadzce do Warszawy powołał grupę The Wreckers. W 1960 r. na Jazz Jamboree Trio Trzaskowskiego akompaniowało Stanowi Getzowi. Zapisem tamtego koncertu była wspólna płyta. W 1962 r. Trzaskowski otrzymał stypendium American State Department i The Wreckers jako pierwsza polska grupa jazzowa wyjechała do Stanów na koncerty. Po powrocie zmienili nazwę na Andrzej Trzaskowski Quintet.

       Przepraszam bardzo, ale tego to już tym bardziej nie mam siły skomentować. Pozostańmy więc już tylko przy tej zimie roku 1972 i do tamtego mieszkania na Freta w Warszawie i do świadectwa pozostawionego nam przez Michała Urbaniaka. Moim zdaniem, to jest naprawdę świetny sposób, żeby zrozumieć dzisiejsze zachowania tego patusa.

      

 


 

  

niedziela, 8 grudnia 2024

O tym co Żydzi z rąk wypuścili

         Był kiedyś taki dowcip. Spotyka rabin księdza i pyta:

         - Panie ksiądz, czy to prawda, że Jezus był Żydem?

         - Tak, - odpowiada ksiądz.

         - A Matka Boska, Maryja, czy ona też była Żydówką.

         - No tak, - mówi ksiądz.

         - No a ten Józef, cieśla, to on też Żyd?

         - No patrz pan, jaki my to interes z rąk wypuściliśmy.

         Ja ten  żart tak dobrze pamiętam, bo raz, że mnie on rozbawił, a dwa, że to w sumie było nie tak dawno temu. A zatem nie upłynęło wiele lat, jak Żydzi postanowili się jednak, niemal rzutem na taśmę, za temat wziąć. Otóż obejrzałem wczoraj na Netflixie film zatytułowany „Mary” i jestem pod wrażeniem podwójnym. Przede wszystkim uważam, że od strony realizatorskiej, aktorskiej i po prostu filmowej, bardzo dobry. Obejrzałem więc go, jak to mówią, na jednym wdechu. Drugie jednak wrażenie, jakie on na mnie zrobił bierze się stąd, że przez cały ten film widać jak na dłoni, że oni chcą do sprawy wrócić i to z jednoznacznie złymi intencjami. Tam jest bardzo dużo elementów, które warto by było opisać i skomentować, ale ja tu może wymienię kilka tych podstawowych, ktore powinny nam wystarczyć.

      Otóż mamy okrutnego Heroda, zdziadziałego psychopatę i sadystę, który jest tak psychopatyczny i okrutny, że chyba aż trzy razy słyszymy opinię, że on nie może być Żyden, ale zwyczajnie Rzymianinem. I to by się zresztą zgadzało. Ta sugestia wprawdzie nie pada, ale ze strojów w jakie jest ubrane jego wojsko wynika bardzo wyraźnie, że ci żołnierze, to ewidentni Rzymianie, a on nimi kręci, jak tylko chce. Wygląda na to, że – to już tak pewnie na wszelki wypadek – gdyby się miało okazać, że Herod to jednak Żyd, on tych dzieci nie każe wymordować, ale zaledwie odebrać matkom i przynieś ich w koszykach do poałacu, a on tam już sprawdzi, który to ten niby Mesjasz. W tym filmie praktycznie nie ma złych Żydów, czy to w świątyni i w jej okolicach, czy to w Betlejem, gdy Maryja z Józefem i Dzieckiem przyjeżdżają i proszą o nocleg. Oczywiście, jest tam tłum ludzi, wszystkie drzwi zamknięte, ale to wyłącznie przez to, że gruchnęła wieś, że ma się narodzić Mesjasz Zbawiciel i wszyscy ci ludzie tłoczą się tam, czuwając i wypatrując zapowiedzianej gwiazdy na niebie. W ogóle jest tak, że kiedy już Jezus się rodzi, to na miejsce nie przychodzi tylko trzech króli plus paru pastuszków, ale cały tłum Żydów, żeby „powitać Pana”. Mamy tę grotę, w środku jednego konia, na którym przyjechała Święta Rodzina, a wokół groty tłum, jakby całe Betlejem przybiegło. No i wreszcie końcówka. Kiedy już jest po wszystkim, Maryja z Józefem i z Dzieckiem wracają triumfalnie do Jerozolimy, tam zostają przyjęci przez kapłanów i wszystko kończy się jak najbardziej szczęśliwie. Zupełnie jak w Ewangeliach. Przynajmniej na tym etapie, bo aneksu autorzy filmu nie dokręcili.

      Ale jest jeszcze coś, co robi naprawdę wrażenie potężne. Otóż jest Lucyfer, który jest tak straszny, niemal jak pamiętny Diabeł z „Pasji” Gibsona. I tego akurat nie potrafię zrozumieć. Ciekawe co Żyd miał na myśli. Bardzo ciekawe.



środa, 4 grudnia 2024

Co możemy mieć z Ameryki Południowej?

 

         Ze względów oczywistych, na portal bliźniaków Karnowskich WPolityce nie zaglądam, a skoro tak, to tym bardziej nie słucham stacji TOK FM. Spędzam natomiast stosunkowo dużo czasu w Internecie i tą właśnie drogą dotarła do mnie wiadomość, że panowie Karnowscy poinformowali o tym, że w trakcie radiowej rozmowy, poseł Michał Kobosko, zapytany o swój i Szymona Hołowni udział w skandalu związanym z dyplomami Collegoium Humanum powiedział co następuje:

Ja mogę mówić o sobie, ale nasze przypadki były podobne, tożsame. Złożyliśmy podanie o przyjęcie na studia w roku 2020, kiedy stan wiedzy na temat tej tak zwanej uczelni Collegium Humanum był kompletnie inny niż jest dzisiaj. (…) Dzisiaj wiele osób się wypowiada, uznając, że to było od początku wszystko wiadomo. Nie, nie było nic wiadomo. To była jedna z wielu uczelni prywatnych.

[...] Wniosek został złożony, ja tutaj można powiedzieć na zasadzie koleżeńskiej, czy wręcz przyjacielskiej, dostarczyłem dokumenty również pana marszałka Hołowni na uczelnię. (…) Zaraz po dostarczeniu tych dokumentów, kiedy zaczęliśmy słyszeć więcej rzeczy politycznych nas niepokojące, że dominujące były wpływy PiS, partii Ziobry i partii Gowina. Uznaliśmy, że z przyczyn politycznych byłoby niewłaściwe, gdybyśmy znaleźli się w gronie studiujących. Mogę mieć do siebie pretensje, że nie dopełniłem jednej istotnej formalności: nie zadbałem o skreślenie z listy studentów.

[...] W normalnych uczelniach jest tak, że jak się nie podejmuje studiów, nic się nie płaci, nie uczestniczy w zajęciach, nie zdaje, nie zalicza się przedmiotów, to następuje bardzo szybko skreślenie z listy studentów. (…) Nawet zapomniałem o tych studiach i uznałem, że trudno, nie dopełniłem formalności.

I to jest wiadomość podstawowa, natomiast na koniec tej części, przysłowiowa wisienka na torcie. Oto na uwagę, że w uczelnianym systemie Sokrates widnieją stopnie zarówno Koboski, jak i Hołowni, Kobosko odpowiedział:

Nic mi nie wiadomo, żeby zarówno w moim przypadku, czy marszałka Hołowni, jakieś oceny były za naszą wiedzą, zgodą i udziałem wystawiane.

      

            I teraz tak. Gdyby ten tekst był adresowany do wyborców Szymona Hołowni, czy Michała Koboski, a ogólnie rzecz ujmując Koalicji Obywatelskiej, to ja bym może się postarał i przy pomocy odpowiedniego komentarza wyjaśnił w czym rzecz. Ponieważ jednak doświadczenie mi mówi, że tego rodzaju ludzi należy nie zaczepiać, bo i tak nic z mojej gadaniny do nich nie dotrze i oni tym bardziej utrzymają się w przekonaniu, że zarówno jeden jak i drugi to super goście, komentarza nie będzie. Chciałbym natomiast zwrócić uwagę na pewien z jednej strony dość ponury, a z drugiej jednak niosący powiew optymizmu fakt. Otóż kiedy patrzymy na Szymona Hołownię, studiujemy jego oczy i usta, i wsłuchujemy się w jego słowa, zwłaszcza wtedy gdy on się popisuje swoim charakterystycznym poczuciem humoru, może nam się wydać, że on jest w wybornej kondycji i nawet mu nie przejdzie przez myśl, że wokół niego dzieją się rzeczy obiektywnie rzecz biorąc straszne. I nawet nie chodzi o to, że jego kumpel Kobosko zapisał go na te nieszczęsne studia; w końcu nie on jeden. Rzecz w tym, że z tego co opowiada w radiu TOK FM Kobosko, wynika, że on za te studia i kto wie, czy nie dyplom, zapłacił pod stołem, a jeśli z tego dziś nie korzysta, to wyłącznie przez to, że sprawa się, proszę mi wybaczyć, rypła. Z tego co mówi Kobosko, można domniemywać, że ten zawiózł rektorowi owej śmiesznej uczelni pieniądze i faktycznie o sprawie zapomniał, wiedząc, że całą resztą zajmie się rektor i jego służby. A skoro tak, to ja bym się po Hołowni spodziewał, że on jednak w tych dniach wykaże choćby ślady jakiegoś stresu. A tu nic. On fika swoje fikołki jak fikał i robi wrażenie albo kompletnego głupka, albo kutego na cztery nogi cwaniaka, który wie, że cokolwiek się stanie, to absolutnie nic mu nie grozi.I to by była wiadomoś ponura. Ale może być jeszcze coś. Może się mianowicie okazać, że on jest tak już wciągnięty w te swoje codzienne kłamstwa, tak do nich przyzwyczajony, że one stały się jego drugą naturą i on nawet gdy już po niego przyjdą, założą mu te kajdanki i będą go prowadzić do radiowozu, to on dalej z tą samą bezczelną miną i z kolejnymi bonmotami na ustach będzie do nas wesoło machał.

        I to jest moim zdaniem perspektywa optymistyczna, bo ona by nam wyjaśniała, dlaczego nie tylko on, ale oni wszyscy, od Tuska i Bodnara, przez Kierwińskiego i posłankę Kluzik, po Kosiniaka Kamysza i Trzaskowskiego zachowują się jakby im nic nie zakłócało ani dnia ani nawet nocy. Oni wszyscy absolutnie nie wyglądają na kogoś, kto przed sobą widzi ciemność i do ciemność czarną jak Senegal. I teraz pojawia się kwestia: czy rzeczywiście nie widzą, a to byłaby wiadomość zła, czy widzą, tyle że to ich wieloletnie taplanie się w kłamstwie pozwala im się tak świetnie kamuflować. Dziś w Sejmie, jak czytam w Sieci, niesławny poseł Rutnicki ruszył na prezesa Kaczyńskiego, chcąc mu wcisnąć tzw. raport na temat rzekomych kontaktów kandydata Nawrockiego z sutenerami, gangsterami i prostytutkami. Kiedy znajdujący się obok posłowie PiS-u próbowali Rutnickiego od ewidentnie rozbawionego Prezesa przegonić, do akcji ruszył Szymon i zaczął popisywać się swoją marszałkowską władzą. Otóż, moim zdaniem, oni tak będą już do końca. W końcu przyjdzie maj, Karol Nawrocki zostanie wybrany prezydentem i wtedy dopiero ta porażka częśc z nich zetrze z twarzy to cwaniactwo, a jeśli nie to przynajmniej zmusi ich do tego, by spieprzyć stąd do Ameryki Południowej, starym dobrze, przygotowanym szlakiem.



wtorek, 3 grudnia 2024

17 mgnień wiosny, czyli o funkcji dupy i pieniądza w życiu człowieka pobożnego

 

       W ostatnich dniach prawa strona internetu wzburzyła się niezmiernie na wieść, że Tomasz Terlikowski wraz ze swoją małżonką Małgorzatą podpisali deklarację wspierającą Misterstwo Edukacji w jego planach indoktrynowania naszej dzieciarni w kwestii onanizmu, bezpiecznej kopulacji, a jeśli coś nie pójdzie tak jak trzeba, to i równie bezpiecznej aborcji. Ludzie się wzburzyli, a ja sobie pomyślałem, ile lat muszą wyżej wymienieni państwo jeszcze poświęcić na niekończące się ględzenie na temat wartości śluzu i spermy w życiu pobożnej rodziny, zanim przynajmniej część z nas nie zrozumie, że gdy chodzi akurat o tych dwoje, powinniśmy porzucić wszelkie nadzieje i uznać, że mamy do czynienia z klasycznymi opętanymi seksem wariatami i jeśi tam kiedykolwiek dojdzie do jakiejś refleksji, to ona wyprowadzi ich na jeszcze bardziej uświnione tereny.

      Ja siłą rzeczy obserwuję publiczną działalność Terlikowskiego, a od pewnego też czasu, jego żony, od pewnie z 15 już lat i jeśli z owej działalności uznałem za stosowne coś zapamiętać na zawsze, to wspomniany śluz pani Małgosi, spermę pana Tomasza w buteleczce, no i pewne niezwykłe wspomnienie zrelacjonowane w „Gazecie Wyborczej”, jak oni oboje, jeszcze gdy byli dziećmi i wspólnie chodzili w pobożnych pielgrzymkach, któregoś dnia Tomek dostał takiego wzwodu, że nie wytrzymał i rozprawiczył Małgosię. Oni się oczywiście natychmiast z tego wyspowiadali, no ale było jak było i pani Małgosia zechciała nam się owym wspomnieniem podzielić. Przypomniałem sobie tamtą rozmowę, skonfrontowałem ją z dzisiejszą aktywnością Terlikowskich w odniesieniu do zapowiedzi minister Nowackiej wprowadzenia do szkół nowego przedmiotu i pomyślałem sobie,  że może napiszę na ten temat tekst pod tytułem „Czego się Tomek nie nauczył, Tomasz nie będzie wiedział”, o tym jak to braki w edukacji seksualnej doprowadziły jego i jego przyszłą żonę do grzechu nieczystości, i w ten sposób wskażę na to, jak bardzo ich dzisiejszy entuzjazm w stosunku do planów Ministerstwa jest czymś absolutnie naturalnym i w gruncie rzeczy jedynie logiczną kontynuacją dawnych kompleksów i obsesji.

        Już sie miałem za to brać, gdy przypomniałem sobie, że bardzo podobne teksty pisałem jeszcze w dawnych bardzo latach, a ostatnio w roku 2018, no i postanowiłem, że najlepiej będzie go tu powtórzyć w dokłądnym brzmieniu, z apelem o opamiętanie, co ciekawe, nie ich.

 

      Jak słusznie zauważył we wczorajszej notce Coryllus, zajmowanie się małżeństwem Terlikowskich to zajęcie na tyle kłopotliwe, że pomijając sytuacje zupełnie wyjątkowe, lepiej już jest pisać o bieżącej polityce Ministerstwa Kultury. Wygląda jednak na to, że do wspomnianych wyjątkowych sytuacji należy poczyniona przez Tomasz Terlikowskiego uwaga na temat  cudu jakiego na aktorce Figurskiej rzekomo uczynił Sługa Boży Wenanty Katarzyniec, zsyłając na nią deszcz pieniędzy, za który ona i jej mąż mogli sobie kupić większy samochód. Najpierw więc sprawą zająłem się ja, dalej pociągnął ją Coryllus, no a teraz ja czuję, że są jeszcze kwestie, które przed ostatecznym zamknięciem tematu, należy poruszyć.

      Oto pisze Coryllus, że z tekstów Terlikowskiego płynie prosty komunikat: „Jeśli sami udacie się do błogosławionego Wenantego, albo innego jakiegoś świętego i nie dostaniecie pieniędzy od razu, to znaczy, że musicie jeszcze długo nad sobą pracować. Ja nie muszę, bo zbliżam się do doskonałości”. I to, moim zdaniem, jest komunikat, który płynie nie tylko z tekstów Terlikowskiego, ale w ogóle z całej „duszpasterskiej” działalności owego dziwnego małżeństwa. Tomasz Terlikowski, jak się domyślam, dzięki życzliwości zaprzyjaźnionych proboszczów, wydaje po pięć książek rocznie, głównie o sobie i swojej nadzwyczajniej pobożności, podczas gdy Małgorzata Terlikowska opanowała rynek elektronicznych i papierowych mediów, od „Gościa Niedzielnego”, przez TVN, po ‘Wysokie Obcasy”, gdzie od lat już opowiada o tym, jak wygląda życie prawdziwie katolickiej rodziny, ze szczególnym uwzględnieniem problemu masturbacji, seksualnego podniecenia, orgazmu, konsystencji kobiecego śluzu, oraz oralnego seksu. Rozmawialiśmy tu już kiedyś o owym śluzie, odwołując się do wywiadu, jakiego Terlikowska udzieliła wspomnianym „Wysokim Obcasom”, a ja, zainspirowany uwagą Coryllusa na temat owej rzekomej wyjątkowości katolicyzmu u ludzi takich jak Terlikowscy, zajrzałem raz jeszcze do tej rozmowy, przeczytałem ją od deski do deski i proszę popatrzeć, jakie informacje do nas z niej docierają. Kolejno:

1.      Kiedy Małgorzata ma płodny okres, a Tomasz pragnie seksu, to oni siadają na kanapie i się przytulają. Czasem to przytulanie sprawia, że Tomasz dostaje jeszcze większego wzwodu, no ale wtedy oboje tłumaczą sobie, że nie są zwierzętami i jakoś dają radę;

2.      Małgorzata nie chce mieć piątego dziecka, bo i tak już jest zarobiona po łokcie prasowaniem koszul Tomasza, a poza tym nie chce znów się narażać na zaczepki na ulicy, że się nie potrafi zabezpieczać, oraz pytania ze strony nieznajomych: „Czy te wszystkie dzieci były planowane?”

3.      Małgorzata przez lata nie mogła zajść w ciążę, przez co wciąż była molestowana przez znajomych, czy to jest świadoma decyzja, czy wynik bezpłodności (Polacy są tacy niedelikatni), jednak lekarze ustalili, że ma za mało prolatyny, przepisali jej tabletki, ona w ciążę zaszła, tyle że w jej wypadku to nie przez tabletki, ale za sprawą cudu, jakiego dla Terlikowskich uczynił święty ksiądz Escriva;

4.      Choć dla katolika przedmałżeńska czystość to sprawa nadzwyczaj ważna, Terlikowskim nie udało się jej dotrzymać, ale, jak wiemy, człowiek jest człowiekiem, a nie zwierzęciem i kiedy upada, to zawsze powstaje;

5.       Kiedy Małgorzata ma bolesny okres, Tomek jest bardzo opiekuńczy i zawsze pyta, czy ona nie chce odpocząć a czasem nawet zrobi jej kanapkę;

6.      Katolickie małżeństwo różni się od niekatolickiego tym, że wie, iż jest na siebie skazane do śmierci;

7.      Terlikowscy są sobie wierni, bo bardzo się pilnują, by nie skoczyć w bok, i kiedy któreś z nich zauważy, że ma ochotę na kogoś innego, zrywa znajomosć;

8.      Tomasz książkę o Harrym Potterze postawił na najwyższej półce, żeby jego dzieci po nią nie sięgnęły i nie dały się zwieść Złemu;

9.      Terlikowscy wysłali dzieci do szkoły katolickiej, bo do szkół katolickich chodzą wyłącznie dzieci takie jak dzieci Terlikowskich i tam nie ma zagrożeń pedalstwem i satanizmem;

10.  Małgorzata ma ogromny problem z wytłumaczeniem dzieciom, że homoseksualizm jest zły, bo choć on jest faktycznie zły, to jednak wiadomo, że szacunek należy się nawet pedałom i lesbijkom;

11.  Jeśli Marysia zostanie lesbijką, Małgorzata jej powie: „Marysiu, kocham cię jak dotąd, ale nie zgadzam się, byś przychodziła na Wigilię z partnerką”;

12.  Jeśli Marysia zobaczy prezerwatywę i zapyta, co to jest, Małgorzata jej powie, że „chłopak zakłada to na siusiaka, żeby nie mieć dzieci, ale my tego nie akceptujemy”;

13.  Kiedy czteroletni syn Terlikowskich bawił się siusiakiem, Terlikowscy odwracali jego uwagę książeczką;

14.  „Dupa, czyli seksualność, jest integralną sferą życia. Niesamowicie ważną. To nie są głupie szczegóły. To są fundamenty”;

15.  Życie jest ciężkie i pełne wyczerpujących zajęć, jednak mimo to, nie było jeszcze takiego miesiąca, żeby Terlikowscy musieli zrezygnowac z seksu;

16.  Terlikowski jest o Małgorzatę chorobliwie zazdrosny, ale kiedy go za bardzo poniesie, kupuje jej kwiaty i mówi „przepraszam”;

17.  Terlikowski jest chorobliwie zazdrosny, bo jest osobą bardzo znaną i dla niego to byłby wielki kłopot, gdyby się okazało, że w jego małżeństwie nastąpił kryzys.

 

      W swoim wczorajszym tekście Coryllus napisał coś takiego: „Wyobraźmy sobie, że człowiek, który przez całe życie karmił się treściami z GW i TVN, nagle stwierdził, iż są one niekompatybilne z jego codziennym, praktycznym doświadczeniem, a także obserwacjami czynionymi na bardzo podstawowych poziomach. Zrezygnował więc z pochłaniania tych treści i rozpoczął poszukiwanie nowych. Zamyślił się i powiedział sam do siebie – a może w tym całym Kościele mają coś interesującego? No i sięgnął po pierwszą rzecz z zakresu publicystyki katolickiej jaka mu się w sieci nawinęła. Była to recenzja książki Terlikowskiego o Wenantym Katarzyńcu umieszczona na stronach portalu prowadzonego przez Targalskiego, kolejnego tuza myśli prawicowej. Koniec. Nasz hipotetyczny poszukujący prawdy czytelnik, dokończył lekturę, po czym ze spokojem powrócił do GW i TVN, bo uznał, że to jest jednak jakiś poziom, nawet jeśli go oszukują, to czynią to w sposób nie ubliżający zarówno inteligencji, jak i emocjom. No może czasem, ale to jest doprawdy nic, w porównaniu z tym co robi Terlikowski”.

      Moim zdaniem Zarząd Agory ma pełną świadomość słuszności tego, co pisze Coryllus i dlatego właśnie zlecili red. Sroczyńskiemu przeprowadzenie rozmowy z Małgorzatą Terlikowską. Nie oszukujmy się. Oni doskonale wiedzą, że przeciętne polskie katolickie małżeństwo, starannie praktykujące swoją wiarę, modlące się wspólnie z dziećmi przed zaśnięciem, chroniące dzieci przed tym co złe i wychowujące je na ludzi uczciwych i porządnych, tą są dokładnie tacy sami ludzie jak oni, tylko znacznie, znacznie lepsi, a przede wszystkim szczęśliwsi i w najmniejszym stopniu nie przypominające tej parki freaków. I oni zrobią wszystko, by świat się tej prawdy nie poznał. I dlatego do skutecznej realizacji tego swojego poplątanego planu potrzebują kogoś, kto ten styl życia skutecznie światu obrzydzi, a do tego potrzebują ludzi takich jak Terlikowscy, którzy dostarczą mu zaledwie dwóch informacji. Pierwszej takiej, że typowy polski katolik modli się głównie o to, by Bóg im zesłał pieniądze na nowy samochód, ewentulanie większy telewizor, a kiedy już się to uda załatwić, żeby pozwolił mu na czysto rozwiązać dylematy związane z integralną i jakże fundamentalną sferą życia, jaką jest dupa. Wystarczy.




 

niedziela, 1 grudnia 2024

Za co libreałowie szanują George'a Orwella i Margaret Atwood

 

        Jak niektórzy z nas pewnie wiedzą, tuż za naszym oknem, po przeciwnej stronie ulicy stoi sobie piękny kościół, który od wielu, wielu lat jest naszym kościołem. Przez wiele z tych lat, on też był kościołem naszego psa, w tym sensie, że ten, ile razy słyszał bicie jego dzwonów, wył długo i rozpaczliwie, a myśmy mówili mu, że jest wstrętnym esbekiem, libkiem i lewakiem. Od kilku jednak lat dzwony w naszym kościele milczą, bo jak się dowiedziałem od naszego księdza, najpierw pojawiły się jakieś zastrzeżenia od architekta miejskiego w sprawie kościelnej wieży, potem polecenie przeprowadzenia remontu, no a parę dni temu powiedział mi ksiądz, że  dzwony najprawdopodobniej już nie wrócą, bo okoliczni mieszkańcy gremialnie wysyłają do Kurii i do miasta listy protestacyjne z żądaniem wyłączenia dzwonów, bo od tego hałasu oni już tracą zdrowie. Ale nie tylko to. Powiedział mi jeszcze ksiądz, że z tego co mu wiadomo, akcja przeciwko dzwonom kościelnym ma miejsce nie tylko tu w Katowicach, nie tylko na Śląsku, ale w ogóle w całej Polsce i wygląda na to, że niedługo, one zostaną wyłączone już wszędzie, z wyjątkiem może niektórych wiosek na wschodzie.

          A ja, jeszcze w czasie rozmowy z księdzem, przypomniałem sobie jeden z najlepiej przez mnie zapamiętanych fragmentów powieści George’a Orwella „Rok 1984”, gdzie Winston w pewnej chwili przypomina sobie starą dziecięcą piosenkę:

Oranges and lemons,
Say the bells of St. Clement's.

You owe me five farthings,
Say the bells of St. Martin's.

When will you pay me?
Say the bells of Old Bailey.

When I grow rich,
Say the bells of Shoreditch.

When will that be?
Say the bells of Stepney.

I do not know,
Says the great bell of Bow.

Here comes a candle to light you to bed,
And here comes a chopper to chop off your head!

Przypomina sobie tę rymowankę i tak naprawdę nie wie, czy kiedykolwiek w życiu słyszał dzwony kościołów. Proszę posłuchać.

Kiedy rozmawiali, ów w pół zapamiętany wierszyk wwiercał się w umysł Winstona. Pomarańcze I cytryny wołają dzwony Św. Klemensa. Należą się trzy grosiki, wołają dzwony Św. Marcina! Dziwne, ale kiedy powtarzał sobie w myślach tamte słowa, miał wrażenie, że naprawdę słyszy ich dźwięk. Dżwięk dzwonów straconego Londynu, który wciąż gdzieś w jakiś sposób istniał, zakryty jednak i zapomniany. Patrzył na wieże kościołów, wznoszących się jak mroczne duchy to tu to tam, i miał wrażenie, że słyszy tamte dżwięki. Mimo to, z tego co umiał sobie przypomnieć, w realnym życiu nigdy nie słyszał kościelnych dzwonów”.

         Muszę przyznać, że gdy chodzi o Orwella, to mimo całego mojego szacunku dla jego osoby, jego twórczości i zasług, niigdy specjalnie nie lubiłem ani ”Roku 1984”, ani tym bardziej „Farmy zwierzęcej”. Nawet w latach osiemdziesiątych, kiedy obie powieści były w Polsce zakazane i można było je czytać w wydawnictwach przemycanych, one miały dla mnie bardziej wartość publicystyczną. Natomiast, owszem, wiem, że dla wielu z nas, zwłaszcza „Rok 1984”, gdy chodzi o polityczne ekscytacje, związane z PRL-em, komuną, totalitaryzmem, a ostatnio nawet z Jarosławem Kaczyńskim, i tak zwanym „pisizmem”, Orwell jest niemal biblią. Na miarę samego Stanisława Barei.

       I to jest dla mnie bardzo ciekawe, że w moim bardzo mocnym przekonaniu, ludzie, którzy piszą listy, w których apelują o to, by wreszcie te pierdolone dzwony kościelne zamknęły ryje, to bardzo często te same osoby, dla których George Orwell i jego słynna powieść, to autentyczne proroctwo czasu, w którym chrześcijański terror doprowadzi nas do owego „roku 1984”. George Orwell i Margaret Atwood.



 

Czy jebanie PiS-u może się stać passé

        Bardzo mocno ostatnio zaczynam podejrzewać, że dylematy, którymi się tu z nami niekiedy dzieli – ostatnio zaledwie kilka dni...