sobota, 12 marca 2022

A troll in need is a troll indeed

 

         Muszę przyznać, że od dnia w którym w publicznej przestrzeni pojawiła się informacja, że śp. Prezydent Lech Kaczyński jest przekonany, że bramkarz reprezentacji Polski w piłce nożnej ma na nazwisko Borubar, obok oczywistego moralnego wzburzenia wobec owego szatańskiego wręcz planu, praktycznie do dziś zachodziłem w głowę, kim mógł być człowiek, który wspomnianego „Borubara” wymyślił i tym samym uruchomił falę pamiętnej pogardy, która w bardzo znaczącym stopniu przyczyniła się do tragedii 10 kwietnia 2010 roku. Mijały lata, a ja wciąż próbowałem sobie wyobrazić tę twarz, te oczy, ten szyderczy śmiech, no i oczywiście ten straszny zamiar, który za tym wszystkim stał. Wyobrażałem sobie to coś, jak siedzi przed telewizorem, słyszy Prezydenta gdy ten mówi „dobry był Boruc bardzo” i w tym momencie eksploduje diabelską radością i krzyczy: „Mam! To tego skurwysyna zabije!”

        Nigdy nie potrafiłem rozwiązać tej zagadki i gdy już się wydawało, że będę musiał z nią odejść do wieczności, niesławna Wirtualna Polska podała informację, że prezydent Duda, podczas wspólnego wystąpienia z wiceprezydent Kamalą Harris, chcąc się pochwalić znajomością języka angielskiego, słowo „indeed” wymówił jako „in dick”, czym u samej Harris wywołał histeryczny wręcz śmiech, a u wszystkich obecnych już tylko czyste zawstydzenie. A zatem, jak widzimy, historia się powtarza i to w dokładnie tym samym kształcie co przed laty. Podobnie bowiem jak tamten ktoś sprzed lat wiedział, że żadnego „Borubara” ani przez moment nie było, autor dzisiejszej notki w Wirtualnej Polsce również bezczelnie kłamał, informując świat że słyszał wyraźnie jak Andrzej Duda zamiast „indeed” mówi „in dick”. Skąd wiem, że obaj dokonale wiedzieli że kłamią? Przede wszystkim stąd, że jedno i drugie jest tak absurdalne, że zwyczajnie niemożliwe. Po prostu. Cokolwiek bowiem by mówić o Lechu Kaczyńskim, czy Andrzeju Dudzie, niezależnie od tego jak bardzo czyjaś nienawiść do jednego i drugiego mogłaby być uzasadniona, można przyjąć ze stuprocentową pewnością, że ani Lech Kaczyński nie mógł pomyśleć, że ktokolwiek może się nazywać „Borubar”, ani Andrzej Duda, który, co by nie mówić, językiem angielskim posługuje się całkiem przyzwoicie, mógł stworzyć zdanie: „A friend in need is a friend in dick”. Takie rzeczy nie dzieją się nawet na planecie K-Pax.

      A więc to jest jedna rzecz. Druga, dotycząca już tylko samej akcji przeciwko prezydentowi Dudzie, jest taka, że Kamala Harris nie mogła się śmiać z rzekomego „dicka”, bo mając w uszach słuchawki, słyszała wyłącznie głos tłumacza, a nie głos Dudy. I tu też, po trzecie wreszcie, gdyby Duda rzeczywiście powiedział coś na kształt „indijk” –  bo tak to musiałoby ewentualnie w tym wypadku brzmieć – nikomu kto choćby w stopniu podstawowym zna język angielski  nie przyszło by do głowy uznać, że za tym kryje się słowo „dick”, które jak wiadomo wymawia się nie „dijk”, a „di(y)k”. A w tej sytuacji, Kamala Harris, gdyby rzeczywiście śmiała się z Dudy za tę pomyłkę, to zdecydowanie bardziej za to, że on zamiast słowa „indeed” wypowiedział nazwisko piłkarza Liverpoolu FC Van Dijka.

      A zatem owa ruska swołocz z portalu wp.pl, która wyskoczyła jako pierwsza z owym „dickiem” musiała wiedzieć, że jeśli wrzuci tę wiadomośc do Sieci, wywoła autentyczną histerię, i tak się też stało. Dziś jest tak, że już niemal wszystkie antypolskie ośrodki od lewej do prawej wałkują tego „dicka” i nawet kiedy im się jak dziecku wyjaśni – dorzucając w pakiecie informację, że za ten jej idiotyczny chichot Kamala Harris jest dziś wyszydzana jak Ameryka długa i szeroka, a o „dicku” rozprawia już tylko i wyłącznie nasza rodzima trollizna – to oni nadal będą się powoływać na swoją znakomitą rzekomo znajomość języka angielskiego i zapewniać świat cały, że ten „Dudu”, to jednak kompletny przypał.

       No właśnie... „Dudu”. Nie wiem czy Państwo zauważyli, ale jakiś czas temu białoruski prezydent Łukaszenka, w którejś ze swoich wypowiedzi, udając że nie zna nazwiska polskiego prezydenta, używał właśnie imienia „Dudu”. Dziś, jak rozumiem, na cześć interesującego nas „dicka”, cała antypolska masa – obok informowania o tym, że polskie państwo zwekslowało odpowiedzialność za los ukraińskich uchodźców na wiernych Europie Polaków, a poza tym tam żadnej wojny nie ma i to co widzimy to wyłącznie spisek Jarosława Kaczyńskiego z Putinem mający na celu przyłączenie Polski do Rosji – na wszelkich możliwych forach pisze o polskim prezydencie „Dudu”.

       Daję słowo, że nigdy dotychczas nie przyszło mi do głowy że oni się kiedykolwiek aż tak odsłonią.



2 komentarze:

  1. Ręce opadają na tę bezwstydną bezczelność wp/.. onych jajcarzy, jednak:

    a) A.Duda już nie będzie stawał do wyborów prezydenckich, więc zasięg publiczny tego hejtu będzie nijaki. Zabraknie mu wyborczej kumulacji.

    b) Gdyby jednak w jakichś innych wyborach jeszcze startował i wygrał, to niech się już wreszcie nauczy, kogo ma przeciwko sobie.

    Nauka dla wszystkich jest zaś taka, że w razie oficjalnego występowania nie wolno odchodzić od języka polskiego.
    W szczególności Prezydent RP wykonując oficjalne czynności konstytucyjnego organu państwa ma USTAWOWY OBOWIĄZEK używać język polski jako język urzędowy.

    OdpowiedzUsuń
  2. No cóż, trzeba wynająć hakera, który takich geniuszy odszuka.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...