niedziela, 11 lipca 2021

Czy Jerzy Urban czytał Dostojewskiego?

 

     Jak już tu parokrotnie wspomniałem, książki przestałem praktycznie czytać jakieś 30 lat temu i dziś pewnie na palcach jednej ręki mógłbym policzyć tytuły, którym przez te wszystkie lata uległem. Czemu tak? Nie mam pewności, jak to wyjaśnienie zostanie tu akurat odebrane, ale w pewnym momencie uznałem, że – podobnie zresztą jak film, który mnie kiedyś fascynował znacznie bardziej – ten rodzaj złudzeń nie jest mi do niczego potrzebny i jeśli już mam się wzruszać czymkolwiek poza życiem realnym, to wystarczy mi muzyka. I proszę sobie wyobrazić, że kiedy wydawało się, że tak jak jest, zostanie już do końca i te książki tak sobie będą stały aż ktoś je wreszcie wyrzuci do śmieci, syn mój wręcz zażądał bym przeczytal powieść Dostojewskiego zatytułowaną „Bracia Karamazow”, jego zdaniem najwspanialszą powieść, jaką on czytał w całym swoim życiu. Ponieważ wybieraliśmy się akurat pociągiem nad morze, pomyślałem sobie, że te 10 godzin z małym hakiem mi wystarczą, no i przyznaję, że – pierwszy raz w życiu, swoją drogą – zabrałem się za tego Dostojewskiego. Dopiero dziś owych „Braci Karamazow” skończyłem i pragnę podzielić się tutaj pewnym odkryciem, co ciekawe, nie do końca związanym z samą literaturą. Owszem, uważam że Dostojewskiego czyta się równie dobrze jak Bułhakowa, Gogola, czy innych Rosjan i jeśli miałbym wrócić do tego typu wzruszeń, to niechby to nawet i był wspomniany on. Gdyby jednak ktoś nie wiedział o co tam chodzi, to bohaterem jest stary Karamazow, człowiek karykaturalnie podły, głupi i cyniczny – gdybyśmy mieli szukać porównań, to taki trochę Jerzy Urban – i jego trzech synów. Najstarszy Mitia, trochę w typie ojca, średni Iwan, taki bardziej intelektualista, no i najmłodszy Alosza, bardzo pobożny i nieskończenie dobry człowiek. Cała historia praktycznie opiera się na nigdy nie kończących się różnego rodzaju debatach na temat Wiary, sensu i bezsensu życia, miłości, nienawiści, dobra i podłości, a wszystko to wypełnione nieustanną, taką typowo rosyjską, egzaltacją ze łzami i tłuczonymi kieliszkami... i oczywiście dziesiątkami najczęściej kompletnie szlonych kobiet. I oto w pewnym momencie nadchodzi rozdział, gdzie Iwan – pierwszej klasy ateista – robi nadzwyczaj pobożnemu Aloszy niezwykle głęboki i kompletny wykład na temat oszustwa, jakie jego zdaniem stanowi Kościół, a czyni to w formie przypowieści zatytułowanej „Wielki Inkwizytor”. Tu również muszę przedstawić parę słów streszczenia. Jest XV wiek, w Hiszpanii szaleje papieska inkwizycja, niewinni ludzie jeden po drugim płoną na stosach, a tymczasem wierny lud wciąż daremnie wyczekuje powtórnego przyjścia Jezusa, nie chcąc uwierzyć, że został przez Boga oszukany i poza zepsutym do szpiku kości Kościołem nie ma już nic. Pewnego jednak dnia, trochę na zasadzie kaprysu, do Sewilli wpada na moment sam Jezus. Ludzie natychmiast padają na kolana, wielbią Boga, błagają o cuda, no a Jezus oczywiście to tu to tam daję im to o co proszą. I na to pojawia się tytułowy Wielki Inkwizytor, bezwzględny 90-letni już starzec, każe Jezusa aresztować i wtrąca go do więzienia. Nadchodzi wieczór, ów Inkwizytor odwiedza Jezusa w celi i przedstawia mu sytuację, która w jego ujeciu wygląda tak, że Bóg przegrał już na samym początku, kiedy Jezus odrzucił bardzo dobry deal, jaki mu zaproponował Szatan na pustyni. Popełnił On ten błąd, uwierzył w człowieka, dał mu wolność, i w efekcie tego cały ów religijny interes przejął wraz z Szatanem założony przez Niego Kościół. A zatem, 15 wieków po Ukrzyżowaniu Bóg jest grzesznemu i skorumpowanemu kompletnie światu niepotrzebny, bo owemu światu do tego by się poczuł komfortowo wystarczy ów, kierowany przez Szatana i służący mu kler, Kościół. Wygłaszany przez Inkwizytora tekst jest bardzo długi, a zarówno pisarski, jak i intelektualny talent Dostojewskiego sprawia, że on faktycznie może robić wrażenie.

       A ja teraz właśnie chciałbym opowiedzieć, dlaczego on również i mnie poruszył. Otóż stało się tak jednak wcale nie przez ową sofistykę, ale przez fakt, że, jak się zdążyłem zorientować, ów w sumie zabawny dość fragment stanowi wręcz Biblię dla wszelkiego autoramentu ateistów, racjonalistów, humanistów i Diabeł jeden, nomen omen, wie kogo jeszcze. Kiedy od pewnego już czasu spotykam się z owymi tyradami skierowanymi przeciwko Kościołowi, duchowieństwu i w ogóle ludziom wiernym, nagle sobie uświadamiam, że dosłownie wszystko co oni mają do powiedzenia, zostało już od początku do końca sformułowane przez Dostojewskiego w jego znakomitej powieści. Daję słowo, że to co nam opowiada ów Iwan, to naprawdę wszystko. Choćbyśmy szukali po całym świecie, nie znajdziemy nic więcej. Proszę sobie wyobrazić, że grzebiąc w Internecie, trafiłem nawet na niesławny portal racjonalista.pl, a tam oczywiście jakieś nadzwyczaj poważne francuskie czy niemieckie opracowanie objaśniające niezwykłą wręcz celność słów owego Wielkiego Inkwizytora przytaczanych przez Iwana i  cytowanych przez Dostojewskiego. Mało tego, gdzie indziej znalazłem też typowy bryk z przeznaczeniem dla maturzystów chyba, gdzie autor z najwyższą powagą potwierdza prawdziwość owych argumentów, zapewniając przy tym, że Dostojewski w rzeczy samej stworzył postać Iwana na swoje podobieństwo.

       Ciekawe jest też zakończenie owego rozdziału. Wysłuchawszy opowieści swojego brata, Alosza wybucha dobrodusznym śmiechem, informuje Iwana, że cała ta historia jest beznadziejnie głupia, bardzo konkretnie tłumaczy mu dlaczego, ale jednocześnie prosi go, by doprowadził ją jednak do końca. Iwan opowiada więc jak to już na sam koniec Inkwizytor, widząc że Jezus nie dość że w żaden sposób nie okazuje ani złości, ani zniecierpliwienia, ani zdenerwowania, ani nawet niepokoju, to jeszcze się w ogóle nie odzywa, tylko patrzy mu z dobrocią prosto w oczy, traci panowanie i krzyczy do Niego, by może się wreszcie odezwał, na co Jezus wstaje i bez słowa całuje tego satanistę w usta. A sam Iwan nagle się uśmiecha i mówi do Aloszy, by o tej całej historii zapomniał, bo to są tylko takie głupie popisy jeszcze jednego głupca.

       A ja wciąż przeglądam te internetowe stroniczki i wciąż trafiam na kolejne opracowania na temat słuszności rzekomej ekspertyzy samego Dostojewskiego. I tu właśnie nagle odnajduję sens czytania książek. Otóż moim zdaniem, on polega na tym, że właśnie dzięki owej wielkiej literaturze – w większości kompletnej fikcji i jedynie czystej zabawie zdolnych autorów – możemy się przestać dziwić. Znając te wszystkie dzieła, możemy się bardzo łatwo przekonać, jak bardzo wszystko to z czym mamy dziś do czynienia w publicznej przestrzeni już było, i to było nie raz. Jak bardzo te wszystkie madrości, te wszytkie tak bardzo inteligentne popisy, one wszystkie zostały wzięte z tego, co ktoś tam kiedyś wymyślił, czy to Szekspir, Tołstoj, Proust, Mann, czy którykolwiek jeszcze z nich, których zresztą tak naprawdę nikt z nich nawet nie czytał, a to co oni podają jako swoje, to też tylko zasłyszane gdzieś cytaty lub streszczenia. A to wszystko jest tak oczywiste, a jednocześnie trywialne, że ten tym tle nawet wspomniany wcześniej Jerzy Urban okazuje się być kiepską bardzo podróbką.

       A zatem, chciałbym dziś, z tej oto okazji, że przeczytałem wreszcie książkę i to książkę nie byle jaką, przyznać, że chyba było warto. Kto wie, ile tego jeszcze czeka na mnie za rogiem.



7 komentarzy:

  1. @Toyah
    Dostojewski to moja stara ekscytacja. Gdy byłem w Seminarium Duchownym, przeczytałem chyba wszystko jego autorstwa, o ile było dostępne. Pamiętam, że często powoływał się na niego, wówczas jeszcze tylko ksiądz, Marek Jędraszewski, krótko po rzymskich studiach, wykładający nam historię filozofii i antropologię filozoficzną. Wspominam o ks. Jędraszewskim a propos sedna pańskiej notki dotyczącej owych "bardzo inteligentnych popisów", których tematyką jest kler, Kościół, moralność, Bóg. Jędraszewski już wtedy (lata 80-te) zauważył to, o czym pan pisze, a ilustrował to zjawisko znanym zdaniem Iwana Karamazowa: "Jeśli Boga nie ma, to wszystko wolno" (chyba i obecnie, dziś już arcybiskup Jędraszewski, chętnie owo zdanie przytacza, diagnozując problemy tzw. współczesności). To nie były jakieś bardzo odkrywcze myśli, tylko wskazanie konsekwencji do których prowadzi bezbożność marksizmu i innych tego typu pomysłów.
    Osobiście ponad "Braci Karamazow" przedkładam "Biesy", choć tak jedno, jak i drugie jest - jak na powieść - straszliwie przegadane. Dziś już chyba nie miałbym cierpliwości, by przez to przebrnąć...
    Dzięki za notkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @don Paddington

      Z kolei ja, wychowywany w duchu kresowym, zawsze dużo przy tym czytający, właściwie odrzuciłem Dostojewskiego. Szybko a instynktownie nabrałem bowiem przypuszczenie, a to wkrótce przerodziło się w przekonanie, że z prozą Dostojewskiego jest jak z rosyjską duszą: nie ma w niej głębi, a tylko otchłań (ta w chrześcijańskim pojęciu).

      Właśnie wtedy odrzuciłem.

      Po podobnych literackich treningach Urban nie miał u mnie żadnej szansy. Jego wychów też. Z tym, że ten dawniejszy, "gierkowski" Urban przynajmniej bywał zabawny.

      Usuń
    2. @orjan
      Ale czyż to właśnie nie jest godne uwagi, jak on pięknie pokazał ową rosyjską duszę?

      Usuń
    3. @toyah
      Widzisz, to jest tak, że: "habent sua fata libelli (pro captu lectoris!)".
      Dostojewski rzeczywiście pięknie pokazał ową rosyjską duszę. Lecz, czy ta rosyjska dusza coś więcej z tego zrozumiała, czy też zrozumiała tylko tyle, że "żyzń eta blad' chudaja"?

      Co w rezultacie jest równe podstawie faktycznej tego samego ustalenia, że Boga nie ma więc wszystko wolno. W tym zakresie (w mojej opinii) Dostojewski dla rosyjskiej duszy nic nie uczynił. Ewentualnie uczynił tyle, że wyeliminował kontekst hipotetyczny (JEŚLI) zamieniając w ustalenie, że Boga nie ma.

      Natomiast (tu nadal w mojej opinii) zachodnim środowiskom intelektualnym Dostojewski dostarczył paliwo do sofistyki, tej zupełnie obdartej z etyki. Dostarczył tym środowiskom także odmęt niezdrowej fascynacji i tu 100% rację ma Don Paddington, gdy kojarzy zwłaszcza markiza de Sade.

      W ogóle w dziejach, w tym w literaturze jako w wehikule myślowego dorobku dziejów, takie karamazowe mądrości pojawiały się od zawsze. W tym zakresie i sensie Dostojewski jawi się jako ich wybitny kompilator i tłumacz na atrakcyjny język literatury pięknej. Jest dostarczycielem wehikułu.

      Usuń
    4. @orjan
      A cóż mnie obchodzi to, co rosyjska dusza zrozumiała? Niech spieprzają. Ja zrozumiałem.

      Usuń
    5. @toyah

      Byle nie spieprzali do swoich intelektualnych poputczyków na Zachodzie. No chyba, że spieprzaliby zupełnie obok, tym Nord Stream'em.

      Usuń
  2. @Orjan
    Toyah dobrze kojarzy Urbana z mądrościami Iwana Karamazowa, choć oczywiście sam Dostojewski ostro występował przeciwko wszelkiej maści rewolucjonistom (co widać zwłaszcza we wspomnianych "Biesach"). Urban i jego poputcziki to także Wolter i markiz de Sade, czyli oryginalności trudno tutaj szukać. Tak, tak... To wszystko już było. A że tzw. dusza rosyjska jest jak otchłań, to inna sprawa. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...