Gdy jeszcze w roku 2014 Prawo i
Sprawiedliwość ogłosiło, że kandydatem zjednoczonej prawicy w wyborach na Prezydenta
RP będzie niemal nikomu wówczas nieznany Andrzej Duda, zamieściłem tu tekst, w
którym napisałem, że to on właśnie obejmie ów urząd, choćby dlatego, że Bronisław
Komorowski to ktoś, kogo jest w stanie pokonać choćby kołek w płocie. A zatem,
kiedy nadszedł ów dzień zwycięstwa, byłem pełen zarówno radości, jak i
satysfakcji. No i nie minęło tych parę miesięcy, jak, jeszcze przed
zaprzysiężeniem, obok nazwiska Prezydenta zaczęło się pojawiać znane mi aż
nazbyt dobrze nazwisko niejakiego Marcina Kędryny, jako rzekomego
przedstawiciela prezydenta elekta do kontaktów z mediami i opisywanego przez
media jako kolega Prezydenta ze szkoły.
Napisałem, że Marcin Kędryna był mi aż nazbyt
znajomy, przede wszystkim przez to, że wcześniej prowadził na Salonie24 bloga,
którego ja osobiście, po pierwszych paru razach, starałem się obchodzić
szerokim łukiem, a dodatkowo przez jego do tego stopnia ekstrawagancki wygląd, że
nie można było o nim myśleć inaczej, jak o człowieku niespełna rozumu. No i
oto, tuż po zaprzysiężeniu, zobaczyłem tego cudaka w najbliższym otoczeniu
Prezydenta RP, tym razem już bez konkretnej informacji, do czego on Prezydentowi
ma służyć. I tak to już było przez kolejne lata i kolejną kadencję, że
gdziekolwiek w kraju czy na świecie, przebywał Prezydent, tak też gdzieś w
kącie można było dojrzeć owego Kędrynę, bez podpisu i bez przydziału.
Jeszcze w lipcu 2015 roku, w odpowiedzi
na owe zamiary Andrzeja Dudy, napisałem kolejny tekst, który zakończyłem w następujący
sposób:
„Do
inauguracji zostało nam 6 dni. 7 sierpnia Andrzej Duda obiecał ogłosić nazwiska
ludzi, którzy będą mu pomagać w jego służbie dla Ojczyzny. Jeśli w tym
towarzystwie, jako specjalista od kontaktów Prezydenta z mediami, znajdzie się
człowiek, którego obecność musi spowodować, że świat zacznie zadawać pytanie:
„Co to za jeden?”, a jedyną odpowiedzią będzie pełna zażenowania informacja, że
to podobno „kolega Dudy ze szkoły” , to, przepraszam bardzo, ale ja już teraz
ogłaszam, że świat, który znaliśmy, w tych dniach się skończył, a ja głupi
nawet tego nie zauważyłem”.
Dziś, po 10 latach prezydentury Andrzeja
Dudy, jeśli możemy potwierdzić fakt, że świat, który znaliśmy się skończył, to
powodów do tego jest oczywiście znacznie więcej niż Marcin Kędryna w Pałacu
Prezydenckim, niemniej w momencie kiedy piszę ten tekst trochę się boję tego,
co się stanie pojutrze i w kolejnych dniach, tygodniach i miesiącach. Tego się oczywiście
boję, ale za to już wiem, co się stało ledwie wczoraj, czy przedwczoraj. Otóż
proszę sobie wyobrazić, że w szale nadawania orderów komu popadnie, zaczynając
od prezydenta Krakowa Majchrowskiego i komendanta głównego Policji, przez braci
Karnowskich, po Magdę Ogórek, prezydent Duda postanowił wyróżnić Krzyżem Wolności
i Solidarności człowieka nazwiskiem Jerzy Gorzelik. Kim jest ów ktoś, ja
akurat, jako urodzony i zamieszkały na Śląsku, wiem bardzo dobrze, a to stąd,
że przez wiele lat mogłem go oglądać i słuchać jego wrzasków, gdy za moimi
oknami prowadził regularne demonstracje na rzecz oderwania Śląska od Polski.
Dla mnie przez wszystkie lata swojej aktywności Gorzelik był symbolem
najbardziej jednoznacznej zdrady i przedstawicielem równie jednoznacznej
niemieckiej agentury. Do dziś pamiętam słynne wystąpienie, kiedy to ogłosił
Gorzelik ni mniej ni więcej tylko:
„Jestem
Ślązakiem, nie Polakiem. Moja ojczyzna to Górny Śląsk. Nic Polsce nie
przyrzekałem, więc jej nie zdradziłem. Państwo, zwane Rzecząpospolitą Polską,
którego jestem obywatelem, odmówiło mi i moim kolegom prawa do samookreślenia.
I dlatego nie czuję się zobowiązany do lojalności wobec tego państwa”.
I oto, jak słyszę, ustępujący prezydent
Andrzej Duda postanowił uhonorować Gorzelika Krzyżem Wolności i Solidarności.
Gorzelika, który w roku 1989 miał zaledwie 18 lat, a jego realne związki z polską
wolnością i polską solidarnością sprowadzają się do tego, że ile razy wchodziły
mu one przed oczy, to odwracał się do nich plecami i składał kolejne
deklarację, alebo po śląsku, albo wręcz po niemiecku.
I oto prezydent Duda zapisuje Gorzelika
do grona najbardziej zasłużonych Polaków, a ja sobie myślę, że spopularyzowane
przez niesławnego Leszka Milera powiedzenie, że nieważne jak mężczyzna zaczyna,
ale jak kończy, w odniesieniu do Andrzeja Dudy można zmodyfikować w taki
sposób, że najgorzej jest jeśli człowiek ani dobrze kończy, ani nawet nie
najlepiej zaczął. Tyle dobrego, że zawsze możemy się pocieszać, że mogło być
znacznie gorzej, no i że za dwa dni nastąpi jednak 10 lat tłustych.