W opowiadaniu Roalda Dahla „Parson’s
Pleasure” jest scena, w której pan Boggis, cwany oszust, zachodzi do pewnej
wiejskiej chaty i orientując się, że gospodyni ma jednoznaczne antylewicowe
obsesje, wie też, że ten dzień będzie dla niego bardzo udany, bo doświadczenie
mu mówi, że nikogo nie da się tak łatwo wystawić do wiatru, jak zaangażowanego konserwatystę.
Wystarczy wrzucić mu parę prymitywnych i odpowiednio radykalnych haseł i ma się
go w kieszeni. Czytam to opowiadanie niekiedy z uczniami i za każdym razem
zwracam uwagę na ten fragment w kontekście naszej tzw. podzielonej Polski, w
której często czujemy się tak bardzo samotni w tłumie agresywnego anty PiS-u,
że wystarczy nam raz na jakiś czas spotkać kogoś „swojego”, by mu wręcz nieba
przychylić. Rozmawiałem o tym wczoraj z pewną panią z Mazowsza i proszę sobie
wyobrazić, że powiedziała mi ona, że jej doświadczenia są wręcz odwrotne, bo
tam gdzie ona mieszka, większość ludzi głosuje właśnie na prawicę i ona wcale
nie jest jakoś szczególnie spragniona solidarności ze strony jakiegoś pana
Boggisa.
Czy mnie owo wyznanie zaskoczyło. W
pewnym sensie tak, bo mieszkając na co dzień w dużym mieście, niemal
automatycznie zakładam, że tak jak ja, mają wszyscy moi znajomi zamieszkujący
nasz piękny kraj. Z drugiej jednak strony, wiem bardzo dobrze, że tak zwana
„inteligencja z dużych miast” wraz z całą kupą jej aspirujących,
zakompleksionych przyjaciół, to nie cała Polska, a wręcz zaledwie jej niewielka
część. Wystarczy przecież rzucić okiem na publikowane na fali minionych wyborów
mapy pokazujące, jak głosowaliśmy nie w miastach, ale w gminach, by wiedzieć,
że to co nam się od lat wbija do głowy, to wyłącznie kłamliwa propaganda. Gdy
chodzi o mnie akurat, to ja nawet nie muszę studiować tych map i wypytywać
znajomych, jak się ma sytuacja na Mazowszu. Mnie akurat wystarczyło przyjechać
na kilka dni do mojego ukochanego Przemyśla i kupić sobie gazetę „Życie Podkarpackie” i
rzucić okiem na tytułową stronę:
Patrzę więc na te liczby, wyruszam na
spacer wzdłuż Sanu, patrzę na mijanych ludzi, rzucam okiem na górujące nad
miastem zielone wzgórze z wyrastającymi z tej zieleni pięknymi, często bardzo
drogimi willami i wracam myślami do powtarzanej mi z każdej strony o
podzielonej na pół Polsce, o dzikim Wschodzie i cywilizowanym Zachodzie, a
potem znów patrzę na wspomnianą wcześniej mapę głosujących gmin i dochodzę do
wniosku, że cała ta gadka o podzielonej na pół Polsce to zwykłe zawracanie
głowy. Owszem, jest podzielony – choć akurat nie na pół – Przemyśl, jest
podzielona niemal na pół Włodawa, jest jakoś tam podzielona Kielecczyzna,
Małopolska, Śląsk, są wyraźnie podzielone Katowice, Wrocław, Warszawa, Gdańsk,
Szczecin, czy Lublin i Białystok. Rzecz natomiast w tym, że akurat Polska nie
jest podzielona w żaden sposób. Jak spojrzeć na wspominaną po raz kolejny mapę,
Polska jest w swojej ogromnej większości tradycyjna, katolicka, politycznie
prawicowa, natomiast faktyczny podział ma miejsce wyłącznie lokalnie.
Ja oczywiście wiem, że zaraz przyjdzie
ktoś, kto mi przedstawi obiektywne liczby, z których wynika, że tu mamy
faktycznie do czynienia z podziałem pół na pół, że Nawrocki otrzymał zaledwie
300 tys. głosów więcej od Trzaskowskiego i że w dodatku, gdyby przyjrzeć się
temu wszystkiemu uważniej, to kto wie, jak by ów podział wyglądał. A ja na tę
okoliczność ułożyłem sobie w głowie pewien, przyznaję, że bardzo abstrakcyjny,
model. Otóż wyobraźmy sobie kraj wielkości naszej Polski, gdzie jest tylko
jedno miasto, o wielkości i populacji takiego Londynu, zamieszkałe w ogromnej
większości przez pierwszej klasy intelektualistów, artystów, literatów,
naukowców, a cała reszta to wsie i małe miasta i miasteczka, zalegane przez
ludzi, których tamci traktują z najwyższą pogardą. I wyobraźmy sobie, że
wyborach prezydenckich 71,02 procent mieszkańców tego wielkiego miasta głosuje
na kandydata liberalnego, natomiast cała reszta kraju, też z tą samą przewagą
wybiera kandydata konserwatywnego, w efekcie czego jeden albo drugi kandydat
wygrywa, uzyskując o 300 tys. głosów więcej. I zastanówmy się teraz, rozważając
ową jakże abstrakcyjną sytuację, jakie mamy prawo mówić, że ten abstrakcyjny
kraj jest podzielony na pół. Otóż, moim zdaniem, żadnego. Dlaczego, bo to nie
kraj jest podzielony. Podzielone jest owo miasto, z ogromną przewagą ludzi
kulturalnych, wykształconych, inteligentnych, zamożnych i płacących podatki na
całą tę zbieraninę nie wiadomo kogo, która jeśli się pojawia w owymi mieście,
to tylko po to, by zwiedzić jakieś muzeum, czy pójść do teatru i zobaczyć na
żywo twarz znaną jej tylko z telewizji. No i oczywiście podzielone są też
wioski i miasteczka, na tych, którym jest tam gdzie są dobrze i na tych, co by
bardzo chcieli kiedyś zamieszkać w tamtym dziesięciomilionowym mieście. I to
jest cały podział. Reszta pozostaje jasna i błyszcząca jak złoto.
To jest jednak tylko model, my tymczasem żyjemy w realnym świecie, wśród prawdziwych ludzi i dobrze by było się zastanowić, na czym tak naprawdę polega problem i gdzie on tak naprawdę leży. Wszechobecna propaganda próbuje nam już od wielu, wielu lat tłumaczyć nam, że problemem są ludzie starzy, niewykształceni, nieucywilizowani, rolnicy, nie znająca języków obcych małomiasteczkowa hołota, nieradząca sobie z życiem miejska biedota, zapijaczeni wiejscy durnie, wciąż pełni nieuzasadnionych żądań robotnicy, no i Kościół, Kościół przede wszystkim; problemem w ogóle jest oczywiście tzw. ściana wschodnia, która z niewyjaśnionych przyczyn nie zechciała się przyłączyć do nowego świata, gdy była ku temu okazja i teraz się już tylko prosi, by kulturalna Polska ją w swoich cywilizacyjnych planach pomijała. Tymczasem to jest najbardziej bezczelne kłamstwo wyprodukowane przez tych, którzy tak naprawdę są tu w Polsce w potężnej mniejszości, czyli przez ową miejską inteligencję, kiedyś głównie młodą, a dziś już mocno podstarzałą i w znacznej części spauperyzowaną, i zarządzane przez nią media. To oni są tu największym problemem. To Gdańsk, Kraków, Katowice, Wrocław, Poznań, Szczecin się tu nagle postanowili szarogęsić, a dziś muszą nam za to co się w Polsce dziś dzieje odpowiedzieć. I dopóki tego nie zrobią, to będą musieli się z nami, ale też i z sobą, męczyć, patrząc na ten świat i nie rozumiejąc go za cholerę i ostatecznie dając się razem z tą zagadką zapakować do trumny.
Moje przemyślenia są identyczne, mam sporo znajomych, których bardzo lubię, z wzajemnością, ale się z nimi nie zgadzam, Wałęsa jest ich bohaterem a Karol Nawrocki sutenerem i z powodu drastycznie odmiennych poglądów postanowiliśmy nie rozmawiać o polityce. Po prostu się szanujemy. Nie chcemy by jakikolwiek polityk zburzył naszą wieloletnią przyjaźń. Oni są z Wybrzeża, więc nie dziwi nic. U nas w powiecie pan Karol wygrał zdecydowanie, ale nie aż tak jak na Podkarpaciu. Pozdrawiam i dużo zdrowia życzę całej rodzinie Osiejuków :)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń