Jak pewnie większość z nas pamięta, epitet
„Rudy Niemiec” zaczął funkcjonować w polskim społeczeństwie już wiele dobrych
lat temu, a mianowicie wtedy gdy Jacek Kurski wspomniał coś o „Dziadku z Wehrmachtu”
i sprawa zaczęła żyć własnym życiem, niemal tak samo jak nie mniej słynny „Kaczy
Fuhrer”, z tą różnicą, że w ujęciu zdecydowanie bardziej merytorycznym.
Nazywamy więc Donalda Tuska „Niemcem”, ewentualnie Niemcem rudym, on i jego
polityczne wsparcie co raz zaprzeczają owym insynuacjom, twierdząc, że Donald,
podobnie jak jego mama, tata, ciocie, wujkowie, babcie i dziadkowie to szczerzy
polscy patrioci, a jeśli nawet którykolwiek z nich miał z niemiectwem coś
wspólnego, to wyłącznie z niemiectwem porządnym i kulturalnym. I tak się ta
zabawa toczy, a my już tak naprawdę powoli zapominamy, jak to naprawdę było i
coraz częściej określenia „Rudy Niemiec” używamy jako czystą złośliwość... taką
jak wspomniena wcześniej „Kaczy Fuhrer”.
I
oto, proszę sobie wyobrazić ledwie co wczoraj trafiłem na iksie u Elona Muska na wpis
człowieka podpisującego się jako John Bingham, który wspomniał o wydanej w roku
2003 roku książce zatytułowanej „Fotografie z tłem. Gdańszczanie po 1945 roku”
i zacytował z nich kilka fragmentów. Pozwolę sobie je tutaj zamieścić, bez
słowa komentarza. Bardzo proszę:
„Oma Anna
to był fenomen. Nigdy nie ruszyła się poza Gdańsk. Dla niej wszystko się wokół
Gdańska kręciło. To był jej die ganze Welt. Do końca życia, a dożyła ponad 90
lat, mówiła wyłącznie po niemiecku, w gdańskim żargonie. Mimo że zmarła dopiero
3 lata temu, polskiego nie nauczyła się nigdy".
„Donald
rozmawiał z nią po niemiecku, albo pytał po polsku (rozumiała świetnie), a ona
odpowiadała po niemiecku. Trochę tak jakby bojkotowała otaczającą
rzeczywistość. Zakupy robiła używając łamanej polszczyzny”.
„Bowke,
obiad! - wołała mama wychyliwszy się ze strychowego okna. Bowke, kolacja! -
nawoływał ojciec donośnym głosem. Przez całe dzieciństwo, kiedy biegałem po
podwórku, byłem chłopakiem bowke. A kiedy narozrabiałem, byłem Pomuchelkopf
(dosłownie głowa dorsza)”.
„A jak w
odwiedziny przychodziła babcia Anna, z niemiecka nazywała mnie zdrobniale
Krümel - kruszynka. Tak, jakby nic się nie zmieniło i 3 Maja nadal była
Nordpromenade”.
„Mamę
brało wówczas na wspomnienia. Opowiadała o Sopocie swojego dzieciństwa - o
sklepach i restauracjach na Seestraße, o Blumenkorso - kwietnej defiladzie, w
której uczestniczyła”.
„Jak
sięgnąć pamięcią, w rodzinie zdarzały się imiona ze smaczkiem przedwojennego
Gdańska: Beatrix, Sigrid, Jürgen, Raimund. Język niemiecki znam z domu na tyle,
że wychwytuję twardy dialekt gdański”.
„Podczas
rodzinnych spotkań u Tusków wśród starych i młodych panowała pełna swoboda
przechodzenia z polskiego na 'gdański'”.
„Pamiętam,
że kiedy Omie Annie powiedziałem, że cała nasza rodzina to Kaszubi, znowuż
obraziła się na mnie na śmierć i życie. Kaszubskość to było jak szpecące znamię”.
„Babcia
Dawidowska miała silniejsze poczucie niemieckości niż polskości. Kiedy co jakiś
czas pojawiała się szansa dostania paszportu i możliwość wyjazdu na tak zwane
niemieckie papiery - Oma Anna pakowała walizki”.
„Podczas
II wojny światowej zginął Artur (brat babci Anny), który był w Wehrmachcie.
Babcia Anna przechowywała kondolencyjne listy wysłane przez dowódców w imieniu
Kaisera i Führera po śmierci ojca i brata”.
„[Stryj] Buni
urodził się w 1935 roku przy Ludolf Königsweg (obecnie Legnicka). Jako chłopiec
miał kłopoty z językiem polskim, bo przez całą wojnę, dzięki jakimś koneksjom
rodzinnym, wychowywał się w Berlinie”.
I to tyle, co nam przekazał
nieoceniony John Bingham, a za co ja mu serdecznie dziękuję. A jeśli tu
postanowiłem się nim aż w taki sposób wspomóc, to tylko po to, by prawda – a,
jak wiemy, zawsze chodziło nam o prawdę, prawdę i tylko prawdę – dotarła do jak
najszerszego grona. I tak, jak wcześniej wspomniałem, żadnego komentarza już
nie będzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.