piątek, 31 stycznia 2025

O nienawiści z biało-czerwonym serduszkiem

 

      Zdarzyło się to już wiele lat temu, jeszcze zanim na murach Krakowa pojawiły się hasła „Zimny Lech” i „Krwawa Mary”, choć już po tym, jak „Gazeta Wyborcza” przypomniała niegdysiejszy wiersz Wisławy Szymborskiej zatytułowany „Nienawiść”, a nawet po tym, kiedy w roku 2007 Donald Tusk wygłosił swoje słynne trzygodzinne expose, w którym, według starannych wyliczeń, słowa „miłość” użył paręset razy. Gdzieś w tamtym oto właśnie czasie, podczas rozmowy ze znajomym, zapytałem go, kto mu się w polskiej polityce tak naprawdę podoba, a on mi odpowiedział, że jemu, od czasu gdy zeszli ze sceny Władek Frasyniuk, Jerzy Turowicz, Jacek Kuroń, Bronisław Geremek i Tadeusz Mazowiecki, jest doprawdy wszystko jedno, byle by mógł dożyć dnia, w którym zobaczy Jarosława Kaczyńskiego na taborecie ze sznurem na szyi i będzie mógł osobiście kopnąć w ten taboret.

     Od tamtego dnia przeminęło całe pokolenie, a z nim nie tylko pamięć o wyżej wymienionych politykach, ale nawet tamto słynne przemówienie Donalda Tuska o empatii, szacunku do drugiego człowieka i miłości, by nie mówić o ogromnym, postawionym przez Jana Kulczyka na przeciwko Wawelu i reklamującym zimnego Lecha, bilbordzie. Wiele innych rzeczy odeszło w przeszłość, natomiast z całą pewnością pozostała miłość i marzenie o wspomnianym taborecie. No i oczywiście Donald Tusk, który, gdyby nie wrócił do Polski z Brukseli, przepadłby kompletnie, podobnie jak cała reszta, w odmętach zapomnienia. 

      Jest więc zatem miłość, marzenie o taborecie i nad tym wszystkim Donald Tusk i owo niedawne zdjęcie, na którym jego ukochana wnuczka przylepia mu do piersi serduszko WOŚP-u, i odautorski komentarz: „Miłość zawsze będzie silniejsza od nienawiści. Prawda, kochani?”


 

 

       Gapię się w to zdjęcie i myślę sobie o tej miłości i nienawiści. I od razu przypomina mi się ów czas, tuż po smoleńskim zamachu, kiedy to nagle, jakby na rzucone przez kogoś hasło, publiczne media zostały zdominowane przez całą długą serię dotychczas głęboko ukrywanych zdjęć Lecha Kaczyńskiego z żoną, wnuczkami, jeszcze bardzo młodą córką, bratem, na które wielu z nas patrzyło z rozdzawioną twarzą i wołało: „No patrzcie tylko państwo, jaki to był miły człowiek, jacy mili ludzie!” Bardzo dobrze to wciąż pamiętam, jak to ten, dotychczas tak głupi, wiecznie pijany, z chroniczną sraczką, „mamlas” nagle stał się prawdziwie ludzki, wręcz dobroduszny i sympatyczny. Oczywiście, wystarczyło parę dni, kiedy to kard. Dziwisz ogłosił, że zmarły prezydent zostanie pochowany na Wawelu, by pełna dobroci i serdeczności twarz zmieniła się ponownie w obraz nienawiści, a słynna tuskowa empatia w skrzywione w szyderczym uśmiechu dziąsła.

      Kiedy, zakładając swój dobroczynnościowy biznes, Jerzy Owsiak wpadł na pomysł, by jego symbolem uczynić czerwone serce, mieliśmy do czynienia z zagraniem jak najbardziej perfidnym, niemniej nietrudnym do zaakceptowania. W końcu, czymże jest czysta filantropia jak nie odruchem serca? Kiedy po pewnym czasie zaczął Owsiak, przy okazji tych serc, coś bredzić o miłości i rock and rollu – nie w sensie publicznych kopulacji podczas rock’n’rollowych koncertów - całe to przedsięwzięcie zaczęło zwyczajnie cuchnąć, tak że dziś, tak jak oczywiste stało się całe to zepsucie, tak samo oczywistym stała się absurdalność owego obklejania świata czerwonymi sercami, by w ten sposób autoryzować czarną podłość i zło, jako czystą miłość. A dziś, gdy do tego dochodzą znane nam już aż za dobrze biało-czerwone serca Koalicji Obywatelskiej i nieznośna gadka Donalda Tuska, o miłości, która zwycięża nienawiść, to nie sposób dojść do wniosku, że to ich zagranie było najwyższej klasy, na które nie mamy sposobu by skutecznie zareagować, nawet jeśli prezes Kaczyński od dziś zacznie się zwracać do nas nie jak dotąd per „proszę państwa”, ale zwyczajnie, od serca, „kochani”. Choćby i przy tej okazji pokazał to swoje serce na palcach. Ów teren jest już odpowiednio zaznaczony.




poniedziałek, 27 stycznia 2025

O wielkiej pralni świątecznej pomocy

 

     Pewnie nikogo z nas tu nie zaskoczę, jeśli powiem, że tego co się wczoraj działo w okolicach, gdzie się prowadzał Jerzy Owsiak ze swoją trzódką, ani nie obserwowałem, ani nawet nie ogarniałem myślą. Ktoś tu z nas wprawdzie raz rzucił pomysł, że może władza spróbuje powtórzyć numer z Adamowiczem i – jak zwykle, dla dobra sprawy – tym razem sprzątną nam Jurka, ale i tak nie nastawiałem szczególnie ucha, bo wiedziałem, że i tak się natychmiast wszyscy dowiemy. Choćby przez to, że zniknie nam sygnał Republiki.

     A zatem, jak mówię, wydarzenia nie śledziłem, i dopiero dziś, przy okazji poniedziałku, przypomniałem sobie czas swojej pracy w szkole, kiedy to w ów poniedziałek właśnie po raz pierwszy i ostatni w życiu na własne oczy miałem okazję ujrzeć fizyczny wynik niedzielnej zbiórki, kiedy to podczas kolejnych lekcji moi uczniowie nie byli w stanie i chęciach zainteresować się lekcją, bo wszyscy jak jeden mąż byli skupieni na liczeniu pieniędzy które wykradli z owsiakowych puszek. Siedzieli więc wszyscy oni w swoich zawalonych banknotami ławkach, liczyli je skrupulatnie, licytując się który z nich zgarnął więcej jednorazowo, lub ogólnie.

     Czemu oni to robili przy mnie, nie mam pojęcia, choć biorę pod uwagę, że było to spowodowamne tym, że tak się jakoś ułożyło, że przez wszystkie lata mojej pracy nauczycielskiej szkolna dziatwa traktowała mnie jak swojego człowieka i ci również uznali, że ich nie zdradzę. Inna sprawa, że ta akurat szkoła to była typowa osiedlowa przechowalnia tak zwanego gimnazajalnego elementu, ja tam pracowałem w ramach rocznego zastępstwa, więc może oni w ogóle uznali, że ja jestem kimś niepoważnym, którym nie trzeba się przejmować. Inna sprawa, że byli też wobec mnie dość wylewni, bo kiedy ich zapytałem, w jaki sposób oni wygrzebują pieniądze z tych puszek i jak się z nich rozliczają, to mnie praktycznie wyśmiali.

       Od tego czasu minęło wiele lat, może dziesięć, może więcej, a więc siłą rzeczy pomyślałem sobie, że kto wie, czy to nie było całkiem tak, może nie wszystkie dzieci liczyły te pieniądze, tylko kilkoro z nich, a ja przez ten upływ czasu sobie wszystko tak poukładałem w historię, która mi dziś bardzo pasuje. No ale wspomniałem o tym mojej córce, a ona mi opowiedziała, jak to, będąc jeszcze w podstawówce, zwróciła się do mnie z pytaniem, czy mogłaby pójść z puszką WOŚP-u zbierać pieniądze, a ja jej powiedziałem, że „chyba oszalała”. Ja tego akurat momentu nie pamiętam, ale ona mi dziś mówi, że się tak w to wówczas emocjonalnie zaanagażowała, gdy w poprzednim roku dzieci w jej klasie chwaliły się, ile im się udało wyciągnąć tych banknotów, a jeden z kolegów nawet pokazał całe 200 zł. Ona to widziała i też zapragnęła mieć tyle pieniędzy. No ale tatuś nie pozwolił. Wprawdzie nie przez to, że kraść nie wolno – w końcu Owsiak zbiera na dzieci, prawda? – ale że nie bierzemy udziału w działaniach z gruntu złych i podłych.

        Myślę zatem dziś o tych dzieciach i tych puszkach, które wczoraj widziałem, gdy wychodziliśmy z niedzielnej mszy i zastanawiam się, jaką część całości, tych milionów, którymi się dziś chełpi Jerzy Owsiak i ci wszyscy, którzy angażują swoje serca, dusze i interesy w to szaleństwo, stanowią pieniądze uzyskane z ulicznych zbiórek. I dochodzę do wniosku, że to może być akurat tylko tyle, żeby te dzieci – całe szczęście, że z powodu ocieplenia klimatu, nie muszące kwestować na mrozie – mogły się raz w roku poczuć prawdziwymi milionerami. I niech im będzie na zdrowie.

      Ale myślę sobie o czyms jeszcze. Otóż znalazłem w sieci zdjęcie siędzącego na jakichś schodach ministra Sienkiewicza, a może to był Siemoniak, diabeł jeden wie, który by potwierdzić swoje zaangażowanie w czynienie dobra, wystawił na licytacji ofertę możliwości dołączenia do niego na tych właśnie schodach. Tego już akurat pewien nie jestem – bo jak mówię, to wszystko przelatuje mi przed myślą zbyt szybko – ale jak na dziś, za możliwość posiedzenia z tym nieszczęśniekiem na schodach, ktoś już zapłacił ponad sto tysięcy złotych...

      A to mnie prowadzi do wniosku kolejnego. Otóż, tak na mój rozum, kiedy przeglądam tę, czy wiele innych dziwnych ofert na Allegro, czy gdzie indziej, i patrzę na te ceny, to nie ulega dla mnie wątpliwości, że wszystko to jest niczym innym jak wielką, potężną, sponsorowaną przez polskie państwo i podpięte pod nie interesy pralnią. A jak ktoś mnie zapyta, skąd mi przychodzą do głowy aż tak brzydkie myśli, to odpowiedź mam prostą: A czemu nie? Czemu nie? Ja sam, gdybym był choć odrobinę publicznie rozpoznawalny, a miał coś do wyprania, to ja bym z tymi uświnionymi w błocie ciuchami pędził prosto do Wilekiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. A Wy nie?


     


sobota, 11 stycznia 2025

Jerzy Owsiak, czyli nasza bieda-odpowiedź na Jimmy'ego Saville

 

Na temat Jerrzego Owsiaka i jego biznesu starałem się nie wypowiadać od lat, dziś natomiast, w związku z ewidentną zmianą społecznych nastrojów, która w końcu, wydaje się, musiała nastąpić, chciałbym przypomnieć dwa fragmenty, z dwóch dawnych wpisów na tym blogu, z których pierwszy to rozmowa z nieznanym mi człowiekiem nazwiskiem  Łukasz Fołtyn, a drugi to też fragment jednego z najwcześniejszych moich komentarzy, jeszcze z roku 2008. Publikuję je tu dziś w przekonaniu, że przede wszystkim wypada reagować, a poza tym, jeszcze bardziej wypada powtarzać stare prawdy.

 

 

Pana wpisy sugerują, że daleko panu do WOŚP, bliżej do NFZ. Na kilka tygodni przed finałem WOŚP krytykuje pan tę inicjatywę i Jurka Owsiaka. Jest pan rzecznikiem NFZ, dostał pan posadę w rządzie?

Po pierwsze, to na temat WOŚP piszę od dawna, wręcz od wielu lat, i nie tylko w okolicach finału. Tym razem zrobiło się o tym głośno, bo tematem zainteresowali się dziennikarze.

Cieszę się, że ta sprawa zaistniała w mediach, dotychczas pisałem dla wąskiego grona. Mam też negatywne konsekwencje swoich publikacji, bo jednak atakują mnie hejterzy – a przecież "Prawdziwa cnota krytyki się nie boi". Poza tym, niech mnie przekonają, że nie mam racji.


Czyli to nie jest tak, że jest pan zamknięty na jakąkolwiek dyskusję?

Nie, dziś nawet napisałem, że zmienię o 180 stopni pogląd na WOŚP, jeśli pokażą mi jakiś szpital w Polsce, w którym faktycznie brakuje sprzętu.

Przejrzałam komentarze. Internauci już znaleźli szpital w Białymstoku. W 2012 roku miasto odmówiło zakupu rezonansu. Skontaktowałam się też z prezesem Polskiej Misji Medycznej, ordynatorem Oddziału Ratunkowego w Bochni, lekarzem Jarosławem Gucwą. Zapytałam, jak sprawa sprzętu od WOŚP wygląda z jego perspektywy. Odpowiedział: "Z mojej wiedzy w Polsce nie ma szpitala, który w dowolnym momencie byłby w pełni wyposażony i nie chciał przyjąć np. tomografu".


Taka sytuacja nie mogłaby mieć miejsca. Jeśli w szpitalu brakowałoby sprzętu ratującego życie, to stanowiłoby to zagrożenie życia. Taka placówka nie miałaby prawa wykonywać kontraktu z NFZ, to byłaby sprawa dla prokuratora. A podkreślam, że od WOŚP szpitale najczęściej otrzymują drobny sprzęt, tomografy to rzadkość.

Osiem tomografów WOŚP przekazało polskim szpitalom. Jeden z nich kosztuje około trzy mln zł.

To było osiem tomografów w całej historii WOŚP. Natomiast zwykle zakupują kilkaset sztuk kardiomonitorów, jeden kosztuje dwa tysiące złotych. I chce mi pani powiedzieć, że jak brakuje dwóch tysięcy, to mimo że życie pacjenta jest zagrożone, to szpital czeka na pomoc od WOŚP, a nie che mu pomóc np. samorząd czy Ministerstwo Zdrowia?

Szpitalny sprzęt najczęściej jest marnej jakości. Lekarz tłumaczył mi, że tomograf średnio zużywa się po dziesięciu latach, a firmy nawet nie produkują do tego sprzętu części zamiennych.

To możliwe, że tych osiem tomografów od WOŚP pewnie już w ogóle nie pracuje.

To oznacza, że nawet jeśli w szpitalach jest sprzęt, to kiepskiej jakości, uszkodzony. Tomografy są łatane gumą arabską, karetki mają przebieg po ponad 900 tys. km.

Nie neguję tego, że szpitale potrzebują więcej sprzętu, zwłaszcza lepszego. Neguję natomiast to, że brakuje sprzętu. To subtelna, ale zasadnicza różnica.
Chodzi mi o to, że nie ma takiej sytuacji, że szpital nie może zdobyć sprzętu, bo – wbrew pozorom – ma po pierwsze własne środki, wiele szpitali ma nadwyżki finansowe. Po drugie – dyrekcja ma możliwość zaciągnięcia kredytu, który i tak koniec końców spłaci państwo, a nie WOŚP.
Po trzecie, to same samorządy robią zakupy, przekazując dotacje, po czwarte – Ministerstwo Zdrowia udziela szpitalom wsparcia i po piąte – Unia Europejska – z tego co wiem – sfinansowała zakupy sprzętu wielokrotnie większe niż WOŚP, a niewspółmiernie mniej się o tym mówi...
Sam WOŚP nie działa tak, że szpital dzwoni i informuje, że na jutro potrzebuje sprzęt, tylko raz na pół roku robi przetargi i rozsyła te sprzęty. One są dodatkiem i nie ratują sytuacji szpitala. Może pozwolą trochę pieniędzy zaoszczędzić szpitalowi, ale może je przeznaczyć np. na premie dla dyrekcji.

Czyli pana boli to, że rodzice np. dzieci często powtarzają, że "sprzęt WOŚP uratował im życie"?

No właśnie, weźmy to zdanie "Sprzęt WOŚP uratował życie". To jest manipulacja. Po pierwsze to sam sprzęt nie leczy, więc jeżeli już, to trzeba powiedzieć: "Sprzęt WOŚP razem z lekarzami".
Ostatnio czytałem wywiad z dyrektorem szpitala i mówił, że koszty płac personelu to 80 proc. jego działalności. Czyli życie ratuje nie tylko sam sprzęt. Inna sprawa, zasadnicza – to trzeba by udowodnić, czy faktycznie szpital nie mógł tego sprzętu zakupić sam, ani nie chciały mu w tym pomóc organy do tego zobowiązane, samorządowe i Ministerstwo Zdrowia. Trudno sobie taką sytuację wyobrazić…

Wolałby pan, żeby środki, które zbiera Jurek Owsiak, były przeznaczane np. na płace dla pielęgniarek czy lekarzy?

Nie, to też byłby absurd. Uważam, że jeżeli ktoś chce pomagać, to niech pomaga tym, którzy wołają o pomoc. Przecież takich apeli ludzi w potrzebie jest wiele. Np. na leki, których NFZ faktycznie nie refunduje. A żadnych apeli szpitali o sprzęt nie widziałem.
To byłby wstyd dla samorządu i państwa, i afera na całą Polskę – że rząd nie chce zakupić sprzętu ratującego życie, dlatego do takich sytuacji nie dochodzi. A słyszała pani o sprzęcie wartym kilkadziesiąt milionów, który stoi nieużywany?

Czyli pana zdaniem WOŚP powinien wspierać ludzi, którzy na przykład apelują o pomoc na Pomagam.pl czy Zrzutka.pl?

Na przykład. Jest bardzo wielu pacjentów w Polsce, których się nie leczy, ale nie dlatego że brakuje sprzętu, ale nowoczesnych leków. I to rzeczywiście byłoby pomaganie komuś, kto potrzebuje pomocy, a nie ma zapewnionego leku.
W pewnym sensie WOŚP nie pomaga ludziom, tylko państwu. To, co robi Orkiestra nie podlega działalności charytatywnej, bo ta definiowana jest jako pomoc osobom w potrzebie.

Chciałby pan, żeby WOŚP nie wspierał NFZ-tu?

Tak. WOŚP dokładając swoją jedną tysięczną przejmuje wszystkie niemalże "zasługi" za to, co robi NFZ. I później powtarza się, że to WOŚP ratuje życie. Nikt nie mówi, że to NFZ uratował mu życie.

Dlaczego tak panu przeszkadza WOŚP?

Dlatego, że wokół WOŚP jest wielki i fałszywy rozgłos. Jest to przechwalanie tej organizacji, kosztem tego, co robi tutejszy system. Jest to wręcz ośmieszanie nas, płacących składki. A ja płacę składki i nie chcę, żeby ktoś mnie ośmieszał, że to nic nie daje. Głosi się, że dopiero WOŚP ratuje życie – chociażby z tego względu.

Brytyjski fundusz zdrowia reklamuje się np. podczas Igrzysk Olimpijskich. Oni z dumą pokazywali, że mają system publicznej ochrony zdrowia.
A u nas nie ma żadnej reklamy. A w pewnym sensie NFZ potrzebuje takiej kampanii PR-owej, żeby też pokazali, ile operacji robią, ile żyć ratuje np. pogotowie ratunkowe. To kosztuje olbrzymie pieniądze, setki razy większe niż zbiórki WOŚP, ale tego się nie widzi... Albo to też "zasługa WOŚP".

Upewnię się tylko raz jeszcze – na pewno nie pracuje pan dla NFZ? Bo robi pan czarny PR WOŚP a promuje NFZ.

Nie. Uważam, że interes publiczny wymaga tego, żeby przedstawić prawdę.

A nie uważa pan, że pisanie takich komunikatów o WOŚP szkodzi nam wszystkim?

Sformułowanie, że "WOŚP jest szkodnikiem służby zdrowia" – jest wyrwane z kontekstu. Napisałem, że ludziom miesza się w głowach, sądzą oni, że składki nic nie dają. Większość osób pisze, że "NFZ nic nie daje" i "moje dzieci uratował WOŚP". Jeśli tak dzieciom mówimy, to WOŚP przyczynił się do tego, że mamy jedne z najniższych nakładów na służbę zdrowia.

Niech pan rozwinie.

Politycy zamiast dbać o to, by zwiększyć budżet na służbę zdrowia, to wolą się pokazać na finale WOŚP-u.


No nie wszyscy politycy. Prawica krytykuje Owsiaka.


Nie, wszyscy politycy wspierają WOŚP. Prezydent Duda przekazuje rzeczy do licytacji. Premier Szydło także wsparła zbiórkę, minister Radziwiłł wystawił na aukcji spotkanie ze swoją osobą itp.
Żaden polityk w Polsce nie śmie krytykować WOŚP czy Owsiaka, a przecież on ich ośmiesza. Robi z nich… złodziei, skoro składki na NFZ nie dają nic, a WOŚP dokładając 1/1000 robi wszystko…

A pan dorzuca się do skarbonki WOŚP?

Daję, bo muszę. Nie da się w dniu finału przejść przez ulicę nie dając nic do puszki WOŚP.

Nie, przecież może pan powiedzieć wolontariuszom to, co napisał pan na Facebooku. Myślę, że nikt pana siłą do puszki nie zagoni.

Jest to szantaż moralny. Nie życzę sobie, żeby WOŚP dla mnie kupował sprzęt, wolę wymóc to na NFZ. Ale nie ma wyboru. To jest tak, jakby jakaś firma wysłała pani towar, a później kazała za niego zapłacić.
Owsiak wyświadcza nam usługę, dokłada swoją malutką cegiełkę i ja już nie mam wyboru. Skoro mogę kiedyś potrzebować sprzętu, to muszę dawać. I większość ludzi wychodzi z takiego założenia.

Pan się naprawdę czuje zaszantażowany przez Jurka Owsiaka? Przecież nie musi pan wrzucając na WOŚP dorzucać kartki: "Ja, niżej podpisany wsparłem WOŚPi w razie gdy znajdę się w szpitalu....".

Ale czuję się zobowiązany moralnie. I myślę, że tak samo czuje się większość osób. Skoro Owsiak dla nas robi zbiórkę i pomaga szpitalom, to my musimy się do tego dołożyć. Wyświadcza usługę – chcąc nie chcąc – my z tego korzystamy.

Czyli jest pan osobą honorową. Mógłby pan nie dać, a później w szpitalu korzystać ze sprzętu oznaczonego czerwonym serduszkiem.

Jestem honorowy jak większość. Poza tym najcześciej wolontariuszami są dzieci i trudno byłoby im tłumaczyć całą tę sytuację.

W sieci piszą o panu: "nie ma serca, dołączył do prawicy, która hejtuje Owsiaka i WOŚP, nie potrafi komunikować się z ludźmi".

Służba zdrowia to nie jest kwestia dobrego serca, tylko po prostu odpowiedniej organizacji i finansowania. Dobrym sercem nie uzdrowimy pacjentów. A wielu z nich potrzebuje, żeby służba zdrowia była lepiej opłacona, żeby było więcej etatów. I to ich uleczy. A nie nasze dobre chęci i organizowana raz do roku impreza, która jest głównie dla nas, nie dla chorych.

Chcący czy niechcący robi pan WOŚP i Owsiakowi czarny PR. Nawet jeśli uważa pan, że pieniądze, które zbiera WOŚP nie powinny być przeznaczane na sprzęt, bo pana zdaniem, tego jest w szpitalach w nadmiarze, ale bezpośrednio na osoby potrzebujące, to i tak szkodzi pan WOŚP i zniechęca pewnie jakąś część Polaków, żeby przekazywać pieniądze. Robi pan niedobrą robotę.

Jeszcze raz – sprzętu nie ma w nadmiarze, tylko go nie brakuje. I szpitalom nie zabraknie środków na ich zakup, jeśli naprawdę jest to sprzęt niezbędny do ratowania życia.
Co do mojej krytyki organizacji – to i tak wiele osób daje na WOŚP na przekór. Więc pewnie znowu będzie rekord, chyba że przeszkodzi w tym zakaz handlu w niedzielę i mniej ludzi będzie w centrach handlowych. Na szczęście dla WOŚP nigdy nie zawodzą osoby wychodzące z kościołów.
Po drugie uważam, że dobre będzie i dla służby zdrowia, i dla WOŚP, jeśli powiemy sobie prawdę. Żyjemy wierząc w bajki o tym, że zbiórka organizowana raz w roku uzdrawia służbę zdrowia... Korzyści z tego jednego promila, który dokłada WOŚP, są mniejsze niż straty wynikające z tego, że ludzie błędnie myślą o służbie zdrowia, jej finansowaniu, że uważają, że składki nic nie dają, a WOŚP dużo.

Myśli pan, że to przez WOŚP mamy niskie nakłady na służbę zdrowia, dobrze rozumiem?

Między innymi. Bo ludzie zamiast naciskać na polityków, by zwiększyli środki na służbę zdrowia, uważają, że Owsiak naprawia tę sytuację. I że to załatwia sprawę.
A sądzę, że to negatywne. Prawdziwa cnota krytyki się nie boi. I jeżeli racje ma WOŚP, to sama się obroni. Do tej pory praktycznie żadnej krytyki WOŚP nie było, obowiązywał zbiorowy zachwyt. To niezdrowe z zasady, bo wszystko, co jest poza krytyką z czasem ulega zepsuciu.

 

 

Uczyłem kiedyś w publicznym gimnazjum, obok jednego z wielkich katowickich zespołów osiedli. Kiedy w poniedziałek dzień po owsiakowej akcji, zaczęły się poranne lekcje, zauważyłem, że cała klasa jest absolutnie zdekoncentrowana i zajęta czymś wyjątkowym. Po chwili usłyszałem, że dzieci dyskretnie przekazują sobie informacje o tym, ile udało im się wczoraj zarobić. Ktoś mówił, że ma 70 zł, kto inny, że 120, ktoś jeszcze inny, że tylko 35. Na ławkach pojawiły się banknoty, pomięte, wygniecione i tak już do końca lekcji. Na następnej lekcji - to samo. Podobnie na lekcji kolejnej. Większość moich uczniów, przez ten "poświąteczny" poniedziałek żyła tylko tą jedna rzeczą - pieniędzmi, które zdobyły przy okazji Orkiestry. Ponieważ miałem swoją ‘zaprzyjaźnioną' klasę i ‘zaprzyjaźnionych' uczniów, w końcu udało mi się przeprowadzić odpowiednie badania. Dowiedziałem się, że ta jedna styczniowa niedziela traktowana jest przez wszystkich wyłącznie, jako sposób na zdobycie gotówki. Nikt z moich rozmówców absolutnie nie brał pod uwagę, że to, co robią to jest coś złego. Dla wszystkich, wyciąganie pieniędzy z puszek było czymś tak oczywistym, że aż nie wartym omawiania. Jedyna kwestia godna wzmianki, to - ile? Pytałem, jak te, ich zdaniem, naturalne kradzieże, są możliwe z technicznego punktu widzenia. Wszyscy mi mówili, że to w ogóle nie jest problem. Przepływ pieniędzy nie jest absolutnie kontrolowany, puszki są kompletnie niezabezpieczone i nikt niczego ani nie sprawdza, ani nie liczy. Przynajmniej do czasu, jak dzieci są na miejscu. Chłopak, czy dziewczyna, przychodzą do odpowiedniego punktu, dostają puszkę, pod koniec dnia oddają pustą puszkę i nikt nawet nie ma czasu, żeby cokolwiek sprawdzać i o cokolwiek pytać. Nie trzeba się nigdzie podpisywać, niczego poświadczać. Jedyny kłopot, to taki, że trzeba całą niedzielę spędzić na łażeniu po mieście.

A muszę tu podkreślić, że szkoła, w której pracowałem, to nie była szkoła specjalnego typu, ze specjalnymi dziećmi, o specjalnym charakterze. Zwykła publiczna szkoła, jakich wiele. A, co ciekawe, uczniowie, z którymi rozmawiałem, mówili, że to, co się u nich dzieje, to absolutnie nic wyjątkowego. Że WOŚP to właśnie jest to. Coroczna okazja, żeby coś zarobić.

Więc mamy w Polsce osobę, o której media mówią "Jurek" . I mamy dwa razy do roku – sierpniowy festiwal – okazję obcowania z jego dziełem. Mamy również przykry obowiązek uczestniczenia w zbiorowej afirmacji tego, co ów Jurek stworzył. Każe nam się wierzyć, że w poświąteczną niedzielę i w ciągu trzech sierpniowych dni dochodzi do – jakkolwiek by na to patrzeć – manifestacji czystego dobra. A ja widzę i wiem, że to z czym mamy do czynienia, to nie dość, że nie jest jakimkolwiek dobrem, za to jest najzwyklejszym moralnym złudzeniem. Ta styczniowa niedziela nie przynosi żadnej pomocy; to co dostajemy to najbardziej pokręcone złudzenie pomocy, a jeśli idzie o konkrety, to jedynie parę godzin szaleństwa i niedzielnej przygody.

Te pierwsze dni sierpnia, z kalendarza Jerzego Owsiaka, nie dają nawet tego. Dziś, jutro i pojutrze będą jedynie okazją do pogrążenia się w pustce.



 

czwartek, 9 stycznia 2025

Nienawiść

      Ile razy – a momentów tych od wielu lat jest wiele – w publicznej debacie pojawia się słowo „nienawiść”, a wraz z nim całkiem oczywista kwestia, kto, kiedy i w jakim celu owo kompletnie puste pojęcie wymyślił, ja przynajmniej sięgam pamięcią do roku 1992, kiedy to rząd premiera Olszewskiego postanowił ujawnić listę byłych agentów komunistycznej Służby Bezpieczeństwa, z Lechem Wałęsą na czele. Z tego co pamiętam – a pamięć tu mnie chyba jednak nie zawodzi – to wtedy właśnie, w dniach poprzedzających ową straszną noc, ale też przez dłuższy czas później, słowo to było odmieniane we wszystkich przypadkach i w przeróżnych kontekstach, każdego dnia od rana do nocy. Pamiętam okładki gazet, kolorowych magazynów, ale też pojawiających się jak grzyby po deszczu książek, prezentujących karykaturalnie wykrzywione twarze Jana Olszewskiego na zmianę z Antonim Macierewiczem i wytłuszczone czarnym drukiem owo słowo: „nienawiść”. Ale też pamiętam pierwszą stronę tamtego wydania „Gazety Wyborczej” z wierszem Wisławy Szymborskiej pod tym właśnie tytułem – Nienawiść.

       Osobiście nigdy wcześniej, ani też – i może tym bardziej – nigdy później osobą i twórczością Szymborskiej się nie interesowałem, a oceniając ją po przeczytanych fragmentach jej wierszy, nie traktowałem jak ani jako poetkę, choćby i zaledwie kiepską. Co więcej, po tym jak  dowiedziałem się czegoś więcej o jej publicznej działalności i osobistej postawie w latach PRL-u, to Szymborska pozostawała dla mnie już tylko upadłą alkoholiczką i wariatką. I pewnie dziś bym nie wspominał o niej, a tym bardziej o tym jej głupim wierszu, gdyby nie to, że parę dni temu pewien mój znajomy z Facebooka opublikował go, sugerując jednocześnie, że po raz pierwszy o nim usłyszał. W pierwszej chwili wyjaśniłem owemu koledze, w jakim kontekście ów wiersz się w ogóle pojawił, wyrażając podejrzenie, że został on przez Szymborską napisany na kolanie na zamówienie Michnika i pewnie bym już do sprawy nie wracał gdyby nie to, że postanowiłem dla pewności sprawdzić, kiedy on faktycznie został napisany i czy rzeczywiście dniach czerwcowego zamachu. I proszę sobie wyobrazić, że kiedy wydawało mi się, że owej daty już nigdzie nie znajdę, niemal rzutem na taśmę postanowiłem zapytać ostatnio coraz bardziej rozrywaną sztuczną inteligencję i uzyskałem odpowiedź, że Szymborska napisała go... w roku 1948.

      Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że wchodzę na bardzo cienki lód, ale skoro ten tekst ma faktycznie powstać, to nie mam wyjścia. Musimy go przeczytać, bo bez tego nic nie zrozumiemy. Bardzo proszę.

 

Spójrzcie, jak wciąż sprawna,

Jak dobrze się trzyma

w naszym stuleciu nienawiść.

Jak lekko bierze wysokie przeszkody.

Jakie to łatwe dla niej - skoczyć, dopaść.

Nie jest jak inne uczucia.

Starsza i młodsza od nich równocześnie.

Sama rodzi przyczyny, które ją budzą do życia.

Jeśli zasypia, to nigdy snem wiecznym.

Religia nie religia -

byle przyklęknąć na starcie.

Ojczyzna nie ojczyzna -

byle się zerwać do biegu.

Niezła i sprawiedliwość na początek.

Potem już pędzi sama.

Nienawiść. Nienawiść.

Twarz jej wykrzywia grymas

ekstazy miłosnej.

Ach, te inne uczucia -

cherlawe i ślamazarne.

Od kiedy to braterstwo

może liczyć na tłumy?

Współczucie czy kiedykolwiek

pierwsze dobiło do mety?

Porywa tylko ona, która swoje wie.

Zdolna, pojętna, bardzo pracowita.

Czy trzeba mówić ile ułożyła pieśni.

Ile stronic historii ponumerowała.

Ila dywanów z ludzi porozpościerała

na ilu placach, stadionach.

Nie okłamujmy się:

potrafi tworzyć piękno.

Wspaniałe są jej łuny czarną nocą.

Świetne kłęby wybuchów o różanym świcie.

Trudno odmówić patosu ruinom

i rubasznego humoru

krzepko sterczącej nad nimi kolumnie.

Jest mistrzynią kontrastu

między łoskotem a ciszą,

między czerwoną krwią a białym śniegiem.

A nade wszystko nigdy jej nie nudzi

motyw schludnego oprawcy

nad splugawioną ofiarą.

Do nowych zadań w każdej chwili gotowa.

Jeżeli musi poczekać, poczeka.

Mówią, że ślepa. Ślepa?

Ma bystre oczy snajpera

i śmiało patrzy w przyszłość

- ona jedna.

 

      I proszę bardzo spojrzeć teraz na to, w jakiej sytuacji jesteśmy. Mamy oto czerwiec roku 1992, w propagandzie Systemu owa „nienawiść” krąży jak psychopatyczny morderca z siekierą w dłoniach i wszystkim nam się wydaje, że to co widzimy to wynik poetyckiego talentu i społecznej wrażliwości Wisławy Szymborskiej, a tu tymczasem wygląda na to, że tu w ogóle nie chodziło ani o Olszewskiego, ani Macierewicza, ani braci Kaczyńskich, ani w ogóle ówczesnej postkomunistycznej rzeczywistości, ale o rok 1948. A skoro tak, to ja już bym tylko chciał wiedzieć, o jakiej nienawiści napisała Wisława Szymborska w tamtym strasznym czasie, gdy Polska i Polacy byli terroryzowani, dręczeni i mordowani przez Związek Sowiecki i jego agentów. Jaką nienawiść ona miała na myśli, kierowaną przez kogo i przeciwko komu? Przeciwko Niemcom, sowieckim okupantom, żydowskim funkcjonariuszom z lokalnych urzędów bezpieczeństwa, czy może przeciwko polskim patriotom, którzy nie mogli się pogodzić z tym co jedni, drudzy i trzeci zrobili i nadal robią ich Ojczyźnie?

     I to jest moim zdaniem bardzo ciekawa, choć chyba nadzwyczaj prosta do rozwiązania zagadka. Ale to co w tym jest zdecydowanie jeszcze ciekawsze, to fakt, że „nienawiść” jako niemal podstawa postkomunistycznej propagandy lat 90. ubiegłego wieku, ale też świetnie sobie radząca w latach późniejszych i wciąż bardzo aktywna, została przejęta bezpośrednio ze stalinowskiego języka lat 40. i 50. Wygląda na to zatem, że choć od roku 1948 niedługo już upłynie 80 lat, wróg jest zawsze ten sam, a więc polskie państwo i polski naród, ale też ten sam napastnik – Niemiec, Rosjanin i...  Stefan Michnik, ten ostatni zaledwie jako symbol czegoś równie strasznego.



 

Kto się boi Bronisława Wildsteina?

  Ile razy przypominam sobie swoją książkę „O samotnej wyspie, zapomnianej łodzi i oceanie bez kresu”, w której zamieściłem całą kor...