czwartek, 19 czerwca 2025

Uprowadzenie Moniki Kern, czyli o tym, dlaczego jestem tu gdzie jestem

 





       Zanim ostatecznie otworzę dzisiejszy temat, muszę się przyznać do pewnej obsesji. Otóż, jeśli idzie o wszystkie lata III RP, nic mnie chyba tak emocjonalnie nie angażuje, jak, do dziś niewyjaśniona i pozostająca jedną z najczarniejszych historii tego ćwierćwiecza, sprawa uprowadzenia Moniki, córki swego czasu bardzo prominentnego polityka Porozumienia Centrum, oraz wicemarszałka Sejmu, a dziś już nieżyjącego Andrzeja Kerna. Ja oczywiście to wszystko mam cały czas w głowie, ale pewnie bym o tym dziś nie wspominał, gdyby nie to, że parę dni rozmawiałem z bliską bardzo osobą, która sama wspomniała o śp. Andrzeju Kernie, tyle że w kontekście tego, że współczesna Polska pozostawiła nam zaledwie paru autentycznych bohaterów, takich jak Tadeusz Mazowiecki, Bronisław Geremek, czy Jacek Kuroń, ale cała ta reszta zniknęła, jak najsłuszniej zresztą, w odmętach niepamięci, i w tym momencie ów znajomy wymienił nazwisko marszałka Kerna i zapytał, czy ja go pamiętam. Trochę więc powspominaliśmy, ale to co mi z tej rozmowy zostało w głowie, to to, że znajomy nazwał sprawę Moniki Kern, zwykłą głupią „szczenięcą miłością”, jakich każdego dnia mnóstwo i że nie ma o czym gadać. Wspomniałem o tym mojej córce, osobie całym sercem zaangażowanej politycznie i społecznie w to co się dzieje i tu i wszędzie na świecie, i proszę sobie wyobrazić, że ona ani nie znała nazwiska Kern, ani nie słyszała o tamtym uprowadzeniu, ani nawet nie wiedziała o istnieniu filmu Marka Piwowskiego „Uprowadzenie Agaty”. W tym momencie, uznawszy, że takich jak moje dziecko muszą dziś być legiony, tego nie można tak zostawić i postanowiłem na tę okoliczność wrzucić tu tekst, stanowiący swego rodzaju kompilację tego, co już miałem okazję tu powiedzieć przed wielu już laty. Proszę posłuchać.

       Otóż jeszcze w czarnych latach 90., a dokładnie w roku 1992, w sytuacji gdy politykami niezwykle skutecznymi, a przy okazji niezwykle zdeterminowanymi, by, wbrew umowom Okrągłego Stołu, zrobić z Polski państwo prawdziwie demokratyczne, okazali się Jarosław i Lech Kaczyński, System używał wszystkich, jakie miał wówczas w swojej dyspozycji, sił, by obu unicestwić, nawet jeśli nie fizycznie, to przynajmniej politycznie. Jedną z „odpryskowych” ofiar tego ataku okazała się rodzina Andrzeja Kerna. W jaki sposób atak na ową rodzinę został przeprowadzony? Otóż Służby wymyśliły sobie, że jeśli otoczą nieletnią córkę Kernów swoją opieką w taki sposób, by ona najpierw uciekła z domu, a następnie, przy odpowiedniemu zaangażowaniu ogólnopolskich mediów, stała się bohaterką obyczajowego skandalu, ów medialny zgiełk doprowadzi do kompromitacji rodziny Kernów a przy okazji samego Porozumienia Centrum, i, w efekcie, samego Jarosława Kaczyńskiego i jego brata.

       Czym dłużej o tym myślę, tym bardziej to wszystko sobie wyobrażam. Widzę więc jak pewnego dnia, obok 15-letniej wówczas Moniki Kern pojawia się pięć lat od niej starszy   niejaki Maciej Malisiewicz ze swoją mamą, i zaczyna się systematyczna praca nad tym, by to dziecko wyrwać z rodzinnego domu. Ale widzę też ludzi innych. Obcych. Nie będących członkami obu rodzin, którzy wszystko starannie organizują i nadzorują. Widzę też w pewnym momencie już polityków, których każde słowo jest odpowiednio ustawione i jest mu nadana odpowiednia treść, właściwy i ton i dźwięczność. Jakieś nazwiska? Proszę bardzo. – przede wszystkim Malisiewiczowie, a potem Baranowski, szef KLD w Częstochowie, człowiek, u którego Monika ukrywała się, uciekając przed rodzicami, Zbigniew Bujak, człowiek, który namawiał Malesiewiczową, by startowała na senatora, no i pani prokurator Cyrkiewicz, która prowadziła dochodzenie w sprawie zaginięcia. Jeszcze jakieś? No tak, dziennikarze, którzy pisali, ze ojciec to zły i nieuczciwy człowiek, podczas gdy to nieprawda. No i oczywiście twórcy powstałego w ciągu 40 dni na zlecenie filmu „Uprowadzenie Agaty”, z Jerzym Stuhrem, Wojciechem Mannem, Krzysztofem Materną, Januszem Rewińskim… swoją drogą, ciekawe, że ten akurat do końca życia nie puścił pary z ust na temat tego, co tam się działo.

         Jeszcze ktoś? Owszem, osoba najbardziej winna śmierci Andrzeja Kerna. Jak to już po latach w jednym z prasowych wywiadów określiła sama Monika Kern, „panowie Kaczyńscy, a właściwie Jarosław”. To przez niego „ojcu pękło serce”. Dlaczego? No bo Kaczyński postanowił, by w kolejnych wyborach Kern kandydował do Senatu, a nie do Sejmu. Oczywiście, ona była młoda, postąpiła głupio, wyrządziła mamie i tacie krzywdę, ale to przez to, że została zmanipulowana i okłamana. Natomiast tak naprawdę to Prezesowi Tatuś do końca życia nie wybaczył.

       Ja świetnie do dziś pamiętam tamtą publiczną atmosferę, przypominam sobie dobrze wszystkie pojedyncze głosy, ale dziś też próbuję sobie wyobrazić – i udaje mi się to bardzo skutecznie – atmosferę w domu państwa Kernów, kiedy to któregoś dnia znika ich córka, tak by oni przez kolejne półtora roku nie znali nawet miejsca jej pobytu, a cała publiczna przestrzeń widząc ich rozpacz, wyłącznie rży i mówi im jedno: „Wiemy, gdzie ona jest, ale nie powiemy. I mamy nadzieję, że w tej swej rozpaczy zdechniesz”. Kiedy mówię „przestrzeń publiczna”, nie mam na myśli niszy. Nie mówię o plotkarskich magazynach. Chodzi mi jak najbardziej o przestrzeń publiczną, o osoby publiczne, o ludzi, których nazwiska znamy, równie dobrze, jak nazwisko Malisiewicz. O wciąż aktywnych polskich polityków i wciąż znanych powszechnie dziennikarzy „Gazety Wyborczej”  i innych ogólnopolskich dzienników. O nieświętej pamięci Jerzym Urbanie, który, jako jeden z oczywistych animatorów tamtej akcji, został świadkiem na ślubie Moniki i Malisiewicza, a potem tańczył z nią na ich weselu, a zdjęcia z owej uroczystości fruwały po wszystkich mediach.

     A dziś już tylko widzę, że jeśli ktoś jeszcze o tym co się wtedy działo pamięta, to tylko o jakichś głupich nastolatkach, którzy się w sobie zakochali i poszli w długą.

      Swego czasu napisałem tu parę tekstów, gdzie mój gniew był tak wielki, że w tej swojej bezradności, zacząłem się już odwoływać do Psalmów i tego wszystkiego co w nich jest formułowane przeciwko drugiemu człowiekowi. Nasza wiara i w ogóle nasza cywilizacja każe nam wybaczać, ale też – może przede wszystkim – nie złorzeczyć i nie nienawidzić. Szczególny dziś mam kłopot z owym złorzeczeniem, które robi przecież wrażenie czegoś bardzo jednoznacznego i nie znoszącego wyjątków. A zatem nie wolno złorzeczyć. Z tego punktu widzenia, popełniam chyba grzech, powtarzając wciąż za Psalmistą: „Wracają wieczorem, warczą jak psy i krążą po mieście. Włóczą się, szukając żeru”. „Wytrać ich”. Panie, wytrać ich.

       Czy ja grzeszę? Jaki mam wybór, kiedy patrzę dziś na to, co oni chcą zrobić kolejnym rodzinom, a w głowie już tylko mam tamten dom sprzed lat, gdzie któregoś dnia zabrakło jednej osoby, i wszędzie wokół zapanował tylko strach i zimna bezradność. A oni wracali wieczorem, warczeli jak psy, krążyli po mieście i włóczyli się, szukając żeru. Czy ja grzeszę, gdy mówię że są jak psy? Że ich trzeba rwać zębami i wywlekać z nich serca. Czy ja może już przestałem kochać bliźniego? Bardzo chciałbym to wiedzieć.

 


 

piątek, 13 czerwca 2025

Podzielona Polska, czyli o tym, co Radosław Markowski musi nosić na swoim spracowanym karku

 

       W opowiadaniu Roalda Dahla „Parson’s Pleasure” jest scena, w której pan Boggis, cwany oszust, zachodzi do pewnej wiejskiej chaty i orientując się, że gospodyni ma jednoznaczne antylewicowe obsesje, wie też, że ten dzień będzie dla niego bardzo udany, bo doświadczenie mu mówi, że nikogo nie da się tak łatwo wystawić do wiatru, jak zaangażowanego konserwatystę. Wystarczy wrzucić mu parę prymitywnych i odpowiednio radykalnych haseł i ma się go w kieszeni. Czytam to opowiadanie niekiedy z uczniami i za każdym razem zwracam uwagę na ten fragment w kontekście naszej tzw. podzielonej Polski, w której często czujemy się tak bardzo samotni w tłumie agresywnego anty PiS-u, że wystarczy nam raz na jakiś czas spotkać kogoś „swojego”, by mu wręcz nieba przychylić. Rozmawiałem o tym wczoraj z pewną panią z Mazowsza i proszę sobie wyobrazić, że powiedziała mi ona, że jej doświadczenia są wręcz odwrotne, bo tam gdzie ona mieszka, większość ludzi głosuje właśnie na prawicę i ona wcale nie jest jakoś szczególnie spragniona solidarności ze strony jakiegoś pana Boggisa.

      Czy mnie owo wyznanie zaskoczyło. W pewnym sensie tak, bo mieszkając na co dzień w dużym mieście, niemal automatycznie zakładam, że tak jak ja, mają wszyscy moi znajomi zamieszkujący nasz piękny kraj. Z drugiej jednak strony, wiem bardzo dobrze, że tak zwana „inteligencja z dużych miast” wraz z całą kupą jej aspirujących, zakompleksionych przyjaciół, to nie cała Polska, a wręcz zaledwie jej niewielka część. Wystarczy przecież rzucić okiem na publikowane na fali minionych wyborów mapy pokazujące, jak głosowaliśmy nie w miastach, ale w gminach, by wiedzieć, że to co nam się od lat wbija do głowy, to wyłącznie kłamliwa propaganda. Gdy chodzi o mnie akurat, to ja nawet nie muszę studiować tych map i wypytywać znajomych, jak się ma sytuacja na Mazowszu. Mnie akurat wystarczyło przyjechać na kilka dni do mojego ukochanego Przemyśla i  kupić sobie gazetę „Życie Podkarpackie” i rzucić okiem na tytułową stronę:

 


      Patrzę więc na te liczby, wyruszam na spacer wzdłuż Sanu, patrzę na mijanych ludzi, rzucam okiem na górujące nad miastem zielone wzgórze z wyrastającymi z tej zieleni pięknymi, często bardzo drogimi willami i wracam myślami do powtarzanej mi z każdej strony o podzielonej na pół Polsce, o dzikim Wschodzie i cywilizowanym Zachodzie, a potem znów patrzę na wspomnianą wcześniej mapę głosujących gmin i dochodzę do wniosku, że cała ta gadka o podzielonej na pół Polsce to zwykłe zawracanie głowy. Owszem, jest podzielony – choć akurat nie na pół – Przemyśl, jest podzielona niemal na pół Włodawa, jest jakoś tam podzielona Kielecczyzna, Małopolska, Śląsk, są wyraźnie podzielone Katowice, Wrocław, Warszawa, Gdańsk, Szczecin, czy Lublin i Białystok. Rzecz natomiast w tym, że akurat Polska nie jest podzielona w żaden sposób. Jak spojrzeć na wspominaną po raz kolejny mapę, Polska jest w swojej ogromnej większości tradycyjna, katolicka, politycznie prawicowa, natomiast faktyczny podział ma miejsce wyłącznie lokalnie.

        Ja oczywiście wiem, że zaraz przyjdzie ktoś, kto mi przedstawi obiektywne liczby, z których wynika, że tu mamy faktycznie do czynienia z podziałem pół na pół, że Nawrocki otrzymał zaledwie 300 tys. głosów więcej od Trzaskowskiego i że w dodatku, gdyby przyjrzeć się temu wszystkiemu uważniej, to kto wie, jak by ów podział wyglądał. A ja na tę okoliczność ułożyłem sobie w głowie pewien, przyznaję, że bardzo abstrakcyjny, model. Otóż wyobraźmy sobie kraj wielkości naszej Polski, gdzie jest tylko jedno miasto, o wielkości i populacji takiego Londynu, zamieszkałe w ogromnej większości przez pierwszej klasy intelektualistów, artystów, literatów, naukowców, a cała reszta to wsie i małe miasta i miasteczka, zalegane przez ludzi, których tamci traktują z najwyższą pogardą. I wyobraźmy sobie, że wyborach prezydenckich 71,02 procent mieszkańców tego wielkiego miasta głosuje na kandydata liberalnego, natomiast cała reszta kraju, też z tą samą przewagą wybiera kandydata konserwatywnego, w efekcie czego jeden albo drugi kandydat wygrywa, uzyskując o 300 tys. głosów więcej. I zastanówmy się teraz, rozważając ową jakże abstrakcyjną sytuację, jakie mamy prawo mówić, że ten abstrakcyjny kraj jest podzielony na pół. Otóż, moim zdaniem, żadnego. Dlaczego, bo to nie kraj jest podzielony. Podzielone jest owo miasto, z ogromną przewagą ludzi kulturalnych, wykształconych, inteligentnych, zamożnych i płacących podatki na całą tę zbieraninę nie wiadomo kogo, która jeśli się pojawia w owymi mieście, to tylko po to, by zwiedzić jakieś muzeum, czy pójść do teatru i zobaczyć na żywo twarz znaną jej tylko z telewizji. No i oczywiście podzielone są też wioski i miasteczka, na tych, którym jest tam gdzie są dobrze i na tych, co by bardzo chcieli kiedyś zamieszkać w tamtym dziesięciomilionowym mieście. I to jest cały podział. Reszta pozostaje jasna i błyszcząca jak złoto.

         To jest jednak tylko model, my tymczasem żyjemy w realnym świecie, wśród prawdziwych ludzi i dobrze by było się zastanowić, na czym tak naprawdę polega problem i gdzie on tak naprawdę leży. Wszechobecna propaganda próbuje nam już od wielu, wielu lat tłumaczyć nam, że problemem są ludzie starzy, niewykształceni, nieucywilizowani, rolnicy, nie znająca języków obcych małomiasteczkowa hołota, nieradząca sobie z życiem miejska biedota, zapijaczeni wiejscy durnie, wciąż pełni nieuzasadnionych żądań robotnicy, no i Kościół, Kościół przede wszystkim; problemem w ogóle jest oczywiście  tzw. ściana wschodnia, która z niewyjaśnionych przyczyn nie zechciała się przyłączyć do nowego świata, gdy była ku temu okazja i teraz się już tylko prosi, by kulturalna Polska ją w swoich cywilizacyjnych planach pomijała. Tymczasem to jest najbardziej bezczelne kłamstwo wyprodukowane przez tych, którzy tak naprawdę są tu w Polsce w potężnej mniejszości, czyli przez ową miejską inteligencję, kiedyś głównie młodą, a dziś już mocno podstarzałą i w znacznej części spauperyzowaną, i zarządzane przez nią media. To oni są tu największym problemem. To Gdańsk, Kraków, Katowice, Wrocław, Poznań, Szczecin się tu nagle postanowili szarogęsić, a dziś muszą nam za to co się w Polsce dziś dzieje odpowiedzieć. I dopóki tego nie zrobią, to będą musieli się z nami, ale też i z sobą, męczyć, patrząc na ten świat i nie rozumiejąc go za cholerę i ostatecznie dając się razem z tą zagadką zapakować do trumny. 




czwartek, 5 czerwca 2025

O ludziach głodnych porażki

 

         Jednym z bardzo moim zdaniem interesujących skutków wyborczego zwycięstwa Karola Nawrockiego jest gwałtowny wzrost ego wyborców Sławomira Mentzena i Grzegorza Brauna, którzy przez to, że ostatecznie poszli po rozum do głowy i zagłosowali przeciwko Rafałowi Trzaskowskiemu, doprowadzając tym samym do jego porażki, uznali, że to im w tej chwili należą się od nas podziękowania, za ów polski sukces. Najbardziej drastycznym przejawem tego wariactwa było niedawne wystąpienie wspomnianego Mentzena, który ni mniej ni więcej, jak zaprosił Jarosława Kaczyńskiego na spotkanie, w celu omówienia sytuacji i zakreślenia wspólnych planów. Prezes naturalnie Mentzena postawił do kąta, grzecznie mu tłumacząc, że oczywista różnica pokoleń jaka obu dzieli z jednej strony może wprawdzie usprawiedliwiać jego brak ogłady, niemniej  jednak nie wypada zapominać, kto tu jest Donem, a kto w najlepszym wypadku specem od brudnej roboty. To jest oczywiście tylko – i aż – Mentzen, ale z tego co widzę wynika, że ów nastrój triumfalizmu panuje wśród znacznej części aktywnych w Sieci wyborców Konfederacji i Brauna, którzy do znudzenia, jak jakąś mantrę, powtarzają w kółko: Gdyby nie my, gdyby nie my, gdyby nie my…

        Słucham tego zgiełku i zastanawiam się, czemu nie słyszę nigdzie tych samych słów ze strony działaczy Solidarności, rolników, Kół Gospodyń Wiejskich, mieszkańców wiosek i małych miejscowości, górali z Jackowa i z Greenpointu, tych wszystkich byłych wyborców PSL-u, którzy machnęli ręką na Kosiniaka Kamysza i wsparli w tych wyborach Polskę, ale też tych wszystkich wyborców Konfederacji i Brauna, którzy do tego by głosować na Nawrockiego nie potrzebowali ani zachęty, ani tym bardziej zgody z czyjejkolwiek strony. I wiem oczywiście czemu. Otóż powód jest taki, że wszyscy oni wiedzą bardzo dobrze, że Polska ma dziś swojego prezydenta przede wszystkim dzięki niebywałym talentom i wielkiej pracy Karola Nawrockiego i jego sztabu, dzięki mądrości tych ponad 10 milionów Polaków, dzięki oczywiście niezwykłej przenikliwości Jarosława Kaczyńskiego, ale może też przede wszystkim wsparciu św. Andrzeja Boboli, który, jak widać, dotrzymuje obietnic. Oni to wiedzą, i w odróżnieniu od tej części elektoratu Konfederacji i Brauna, dla której liczy się przede wszystkim dobro swojego politycznego projektu, wiedzą też, że wybory wygrała Polska, a nie łaskawy gest, Metzena, Brauna, czy Korwina-Mikke.

        Chciałbym tu jednak parę uwag poświęcić temu, o czym już tu pisałem kilka dni temu, a co w zamieszaniu przedwyborczym mogło nam umknąć. Otóż jest coś jeszcze co zapewne wiedzieli ci wyborcy tak zwanej „prawdziwej prawicy”, którzy dziś nie oczekują braw pod swoim adresem, bo swoją decyzję podjęli nie na gwizdek ze strony swojego kandydata, ale przez własną roztropność. Otóż – pomijając fakt, że oni faktycznie mogli bardzo nie chcieć, by prezydentem Polski został Rafał Trzaskowski – musieli też mieć świadomość, że jeśli wybory wygrają Niemcy z Brukselą, to istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że Jarosław Kaczyński z całym kierownictwem Prawa i Sprawiedliwości wylądują w więzieniu, partia zostanie zdelegalizowana i na scenie pozostaną tylko nowa i stara lewica, Koalicja Obywatelska i po prawej stronie, tzw. faszyści, czy Mentzen i Braun z kolegami. I wtedy, ponieważ połowa zwykłej, że tak to ujmę, polskiej Polski nie będzie miała politycznego projektu, z którym będzie mogła się identyfikować i może, owszem, z braku wyboru zagłosuje na Konfederację, czy jak to się będzie wtedy nazywało, albo ulegnie powszechnej propagandzie i uzna, że skoro nie może być inaczej, niech już będzie ta Europa. I wtedy Mentzen i cała reszta znajdzie się w sytuacji rodziny Le Pen, AfD, czy tych pozostałych europejskich prawicowych partii od Szwecji po Portugalię, które choćby nie wiadomo jak bardzo chciały udowodnić, że chodzi im tylko o rodzinę, tradycję i wartości, w powszechnym odbiorze będą zawsze traktowane jako faszyści. I nigdy przenigdy nie zdobędą władzy.

           Wszyscy ci wyborcy Mentzena i Brauna, którzy głosowali na Nawrockiego z własnej nieprzymuszonej woli, wiedzą bardzo dobrze, że tylko zwycięstwo Nawrockiego, a wraz z nim powodzenie Prawa i Sprawiedliwości daje ich marzeniom i popieranym przez nich projektom szansę na to, że one, na ile to jest możliwe, będą miały szansę na realizację. Ci wszyscy z kolei, którzy dziś pomstują na nas za to, że nie chcemy uznać przywództwa Sławomira Mentzena i zapowiadają, że już za dwa lata zagłosują przeciwko Prawu i Sprawiedliwości, już dziś kopią sobie swój grób.



sobota, 31 maja 2025

Błogosławiony Stanisław Streich, czyli opowieść o niezwykłej zwykłości.

Wchodzimy w ciszę wyborczą, a tu tymczasem nasz wierny i kochany Don Paddington, czyli samozwańczy duszpasterz tego bloga, ksiądz Rafał Krakowiak, wysłał mi tekst wraz z piosenką zaśpiewaną przez niego osobiście. Bardzo polecam i mam nadzieję, że te skurwysyny nie złapią nas za gardło za naruszenie wspomnianej na początku ciszy. Jedyna nadzieja, że, jak to oni, gówno z tego zrozumieją.


Dzisiaj, w Braniewie, odbędzie się uroczystość beatyfikacyjna 15 sióstr ze Zgromadzenia

Świętej Katarzyny, Dziewicy i Męczennicy (tzw. katarzynek), warmińskich męczennic, które

zostały zamordowane przez żołdaków Armii Czerwonej pod koniec II wojny światowej.

Tydzień temu, w sobotę 24 maja, odbyła się w Poznaniu beatyfikacja ks. Stanisława Streicha,

którego możemy odtąd czcić jako męczennika.

Mamy więc w osobach tych Błogosławionych nowych Orędowników przed Bogiem i – jak

sądzę – nic nie stoi na przeszkodzie, by zachęcić stałych bywalców tego bloga, aby za

przyczyną tych Męczennic i tego Męczennika modlić się o potrzebne każdemu z nas Boże

dary, a także o dobry wynik prezydenckich wyborów.

Ponieważ jestem Wielkopolaninem, bliższy memu sercu jest ks. Stanisław Streich i dlatego

postaram się skupić waszą uwagę właśnie na jego postaci, ale bardzo Was proszę, byście

poszukali informacji o błogosławionych siostrach katarzynkach. Opowieść o nich jest

wstrząsająca, a przy tym bardzo piękna.

Przechodząc do adremu:

W okresie Wielkiego Postu głosiłem rekolekcje w parafii p.w. Najświętszej Maryi Panny

Matki Pięknej Miłości w Warszawie. Czwartego dnia, już na zakończenie tychże rekolekcji,

opowiedziałem warszawiakom o ks. Streichu. Opowieść ta była oparta o anonimowy utwór,

który kiedyś wpadł w moje ręce, noszący tytuł: „Ballada o męczeńskiej śmierci ks. Stanisława

Streicha.” Tę balladę można (a może nawet trzeba) śpiewać, co też uczyniliśmy podczas

wspomnianych wyżej rekolekcji. W trakcie owego śpiewu komentowałem to, co ballada

opisuje i można się z tym zapoznać wchodząc na stronę parafii (link poniżej).

Oczywiście nie mam nic przeciwko temu, byście odsłuchali te rekolekcje w całości. Kto wie,

może się to komuś do czegoś przyda…


Ballada o męczeńskiej śmierci ks. Stanisława Streicha


Posłuchajcie, proszę, ciekawej nowiny,

Która dziś z-smuciła niejedne rodziny.

W pięknej okolicy, bo koło Poznania,

Jest tam parafija Luboniem nazwana.

A w niej kapłan młody gorliwie pracuje –

Nie przewidział czynu, jaki się szykuje.

Gdy kapłan ukończył Mszę Świętą w kościele,

Spieszy ku ambonie odważnie i śmiele.

Tu bezbożny człowiek z bronią zaczajony,

Oddał strzał hukliwy – a ksiądz ugodzony.


Kapłan w krwi kałuży na posadzce leży;

A że tu kościelny z pomocą mu bieży.

I padał strzał drugi: kościelny raniony…

Tak z ręki bezbożnej kościół jest zhańbiony.

Echem błyskawicznym wieść się rozegnała,

A ludność zbrodniarza w swe ręce schwytała.

Otoczony wkoło od tłumu wielkiego,

Bo nikt nie pamięta czynu tak strasznego.

Oczy zapłakane człowieka każdego,

Gdy popatrzy na śmierć księdza tak młodego.

Cała parafija smutek wielki miała,

Że swego pasterza tak się postradała.

Smutek zapanował w całej okolicy,

Po wioskach i miastach, na każdej dzielnicy.

Gdy kondukt żałobny został ogłoszony,

Tłumy się gromadzą z tej i z owej strony.

I z miasta Poznania wyżsi dostojnicy,

Panie i panowie i z wiosek rolnicy.

Także duchowieństwo licznie się zjechało,

Ostatnią usługę kapłańską oddało.

Za gorliwą pracę, którą głosił śmiele,

I że zginął śmiercią tragiczną w kościele.

Smutne echo dzwonu i ludzi szlochanie –

Tak prowadzą zwłoki na odpoczywanie.

Dziś nad tą mogiłą smutny wiatr powiewa,

A w niej młody kapłan w spokoju spoczewa,

Który zginął śmiercią jak Stanisław święty,

Na Skałce w kościele przy Mszy świętej ścięty.

Modły przebłagalne przyjmij o tym, Panie,

Które Ci zanosim o Twe zmiłowanie.

Za zniewagę Boga od człeka grzesznego,

Który się dopuścił czynu tak strasznego.

Dokonał idei ludu bezbożnego –

Zapłatę otrzyma z sądu najwyższego.

Rachunek zdać musi z włodarstwa swojego,

Gdy stanie na sądzie Boga Najwyższego.


Niewiara, bezbożność – jego godło było

I to do więzienia dziś go wprowadziło.

Żyjąc po Bożemu, wiedzieć to potrzeba,

Że wiara człowieka prowadzi do nieba.

Szczęśliwy ten człowiek, szczęśliwego rodu,

Który swoim życiem służy Panu Bogu.

Żyjmy wszyscy w zgodzie, choć dzieci Adama,

To będzie zapłata nam od Boga dana.

Błogosławił będzie żyjącym na ziemi,

Po śmierci umieści razem ze świętemi.

Daj, Panie, ludowi łaską poznać wiarę,

Za bezbożne czyny oddal od nas karę.

Nie wypuść człowieka ze swojej opieki

Teraz na tej ziemi, a później na wieki.





środa, 28 maja 2025

Do czego Europie potrzeba nazistów?

 

Wybory już tuż-tuż, a świadomość tego mają już chyba wszyscy, z wyjątkiem być może tej części elektoratu Rafała Trzaskowskiego, która nie wie nic. Ich akurat trzeba będzie w najbliższą niedzielę zaciągnąć do najbliższej urny i pokazać palcem, który krzyżyk mają zakreślić, ja natomiast tymczasem z zainteresowaniem zauważam, że propagandowy przekaz Berlina i jego przedstawicielstwa w Polsce, został w tych dniach uzupełniony przez skierowany do wyborców Konfederacji apel, by dla swojego najlepiej pojętego interesu zagłosowali przeciwko Karolowi Nawrockiemu. Tempo w jakim owa sugestia się rozwija i rozprzestrzenia wskazuje być może na to, że skoro trick pod tytułem „gangus-sutener-narkoman” najwyraźniej nie wypalił, od jutra już będziemy słyszeć tylko to jedno: „Porażka Nawrockiego doprowadzi do ostatecznego upadku PiS-u i wówczas dominującą siłą na polskiej prawicy będzie Konfederacja. Nie chcecie tego? Chcijcie”.

Subtelność tej zagrywki jest moim zdaniem tak grubo szyta, że pewnie bym się nawet nad nią nie pochylał, gdyby nie fakt, że – a wiem to z całą pewnością – wśród osób głosujących w pierwszej turze na Sławomira Menzena jest tak dużo naiwnych głuptasów, że oni tego typu analizę gotowi są kupić bez mrugnięcia okiem. No bo cóż bardziej oczywistego: PiS przegrywa wybory prezydenckie, Donald Tusk z ferajną uzyskują pełnię władzy, pisowskie psy prezesa Kaczyńskiego zagryzają, partia się rozpada, staje się jasne, że na tzw. prawicy pojawia się miejsce dla czegoś nowego, w tę lukę jak w masło wchodzą narodowcy i wówczas bez jakiejkolwiek konkurencji mogą rozpocząć kampanię do wyborów parlamentarnych w roku 2027. Tak to widzę i czuję się w obowiązku przynajmniej części z nich wytłumaczyć, jak bardzo się mylą.

Proszę posłuchać. Przede wszystkim uważam, że nawet jeśli Karol Nawrocki te wybory przegra i nawet jeśli w Prawie i Sprawiedliwości dojdzie do kryzysu, to partia to przetrwa, przynajmniej przez ten czas do kolejnych wyborów. No ale mogę się mylić i może się okazać, że berlińscy analitycy kombinują jednak bardzo dobrze. Może się okazać, że już chwilę po wyborach dojdzie do nieszczęścia i era Jarosława Kaczyńskiego się zakończy, a nawet może się zdarzyć, że wtedy wreszcie Donald Tusk z Bodnarem zaczną nas po kolei zamykać. No ale co zostanie? Zostanie oczywiście Koalicja Obywatelska z komunistami po lewej i „nazistami” – tak, tak – po prawej stronie. Czy oni również zostaną zutylizowani? Otóż nie. Nie będzie takiej potrzeby, bo szkoda sił i środków na przedsięwzięcie skierowane przeciwko zagrożeniu, którego praktycznie nie ma. A poza tym, bez przesady. Budowanie w środku Europy państwa o systemie jednopartyjnym nie wychodzi w grę. Pozory muszą być zachowane. Popatrzmy na Niemcy, czy Francję. Tam, poza rozbudowanym centrum, które raz na parę lat przekazuje władzę raz to w prawą, raz w lewą stronę, nie ma nic, a jeśli wziąć pod uwagę wspomnianych wcześniej komunistów czy faszystów, to oni pełnią wyłącznie funkcję alibi i władzy wystarczy od czasu do czasu przejechać prętem po klatce, by oni zawsze zareagowali tak, by ogłupiałe społeczeństwo pomyślało sobie o nich z najwyższym obrzydzeniem, ewentualnie zwykłym strachem.

Gdy chodzi o Polskę, której zabraknie zwykłej, tradycyjnie zorientowanej, patriotycznej, politycznej reprezentacji, to ona skończy jak wspomniani Niemcy ze swoim AfD, czy Francja z rodziną Le Pen, którzy nigdy nie obejmą władzy, bo raz że przeciw sobie będą mieli zawsze koalicję wszystkich, a dwa że ludzie przez te wszystkie lata nowoczesnej Europy zostali odpowiednio i skutecznie nimi postraszeni. Tak też się stanie u nas. Konfederacja może rzeczywiście zdominować prawą część sceny, może nawet ją uzyskać wyłącznie dla siebie, ale oni nigdy w życiu nie uzyskają takiego społecznego poparcia, które choćby zbliży ich do objęcia władzy. Dlaczego? Bo na „nazistów” i „antysemitów” głosować nie wolno, a przede wszystkim nie wypada. Zwłaszcza na tych, co zaledwie i wiecznie tylko aspirują.

Ktoś powie, że Jarosławowi Kaczyńskiemu, a przed zamachem z roku 2010 również jego bratu zarzucano i jedno i drugie. Jednemu i drugiemu regularnie dorysowywano hitlerowski wąsik, swastykę, czy co tam jeszcze, a mimo to połowa Polski wciąż stoi za nimi murem. To prawda, jednak Porozumienie Centrum w roku 1990 startowało z zupełnie innego poziomu, niż dziś to ma miejsce w przypadku Konfederacji, polska scena polityczna się dopiero kształtowała, a dzięki absolutnie unikalnym politycznym talentom Jarosława Kaczyńskiego, po ciężkich latach 90., gdzie System jeńców czasami dosłownie wręcz likwidował, ów projekt się odrodził i to odrodził z absolutnym sukcesem. Coś takiego się już nie powtórzy ani w Polsce, ani w Europie.

Dlatego mam apel do tej części wyborców Sławomira Mentzena, którzy marzą o potędze. Nawet nie próbujcie. Nic z tego nie będzie. Jeśli po prawej stronie polskiej polityki pozostanie tylko Konfederacja, wieczna władza przejdzie w ręce najpierw Koalicji Obywatelskiej, a potem już tylko Brukseli, czy co tam w jej miejsce powstanie. A nam pozostaną już tylko modlitwy.

O zdrowie nasze, naszych rodzin i ostateczne zbawienie.




wtorek, 20 maja 2025

Czy Piotr Gliński, podobnie jak większość z nas, jest nazistą?

 

Popularny niegdyś piosenkarz Bruce Springsteen, jak wielu z jego pokolenia, postanowił odświeżyć pamięć o sobie i udał się w trasę koncertową po Europie, gdzie nigdy zresztą nie był jakoś szczególnie hołubiony, i w trakcie występu w Niemczech uznał, że akurat tam nic tak nie poruszy publiczności, jak kilka odpowiednio obraźliwych gestów pod adresem prezydenta Trumpa, no a przy okazji da mu odpowiednią promocję w mediach, tak by jak najwięcej osób zorientowało się, że faktycznie kiedyś jakiś Springsteen faktycznie kręcił się po muzycznej scenie.

Zakomunikował więc Springsteen co zakomunikował, a szum jaki się podniósł zaskoczył nawet mnie, który od tak zwanych artystów sceny wymaga dokładnie tyle samo co od wszelkich innych artystów, czy to stolarstwa, krawiectwa, ciastkarstwa, czy ślusarstwa, a wśród owych wymagań absolutnie nie ma tego, by oni mieli, a w dodatku jeszcze artykułowali, poglądy na tematy nie związane z wykonywanym przez nich zawodem. A zatem też, kiedy dowiedziałem się, co Bruce Springsteen sądzi na temat Donalda Trumpa i współczesnej Ameryki, nawet nie uznałbym za stosowne wzruszyć ramionami, gdyby nie fakt, że, owszem ramionami wzruszył Donald Trump i Springsteenowi odpowiedział, no i zaczął się armagedon. Dziwne? Owszem, bardzo, no ale co ja mogę na to poradzić?

Ponieważ nałogowo słucham muzyki i gdziekolwiek pojawia się jakikolwiek muzyczny temat, to i ja tam przybiegam, obserwuję na Facebooku profil pod nazwą Far Out Magazine, no i zawsze zostawiam tam jakiś swój ślad. Nie inaczej było wczoraj, kiedy to redakcja zainicjowała debatę na temat awantury między Donaldem Trumpem, a artystami wszystkich krajów złączonymi w nienawiści do Ameryki pod aktualnym przywództwem. Napisałem więc tam komentarz, w którym zwróciłem uwagę na oczywisty fakt, że Bruce Springsteen jest zaledwie mocno już wyblakłym odpryskiem zlewaczałego środowiska, a Trump pozostaje wciąż „one and only”, więc to co tysiące piosenkarzy, muzyków, pisarzy, aktorów, malarzy i tzw. intelektualistów mają na jego temat do powiedzenia nie ma najmniejszej wagi. I proszę sobie wyobrazić, że mój komentarz wywołał falę pełnych oburzenia reakcji, gdzie na jedną zwróciłem szczególną uwagę. Otóż pewna pani napisała do mnie, żebym sobie przypomniał, bo najwidoczniej już zapomniałem, że był kiedyś człowiek o nazwisku Hitler i że ów Hitler to był wypisz wymaluj Trump, a ja sobie od razu pomyślałem, że gdyby to miało jakikolwiek sens, to bym jej napisał, że takich Hitlerów to my tu w Polsce mamy pod dostatkiem, i to od lat: Kaczyński, Macierewicz, Kamiński, Czarnek, a ostatnio nawet pojawił się Hitler w trzech osobach, czyli Nawrocki, Menzen i Braun. No ale sensu nie było, więc się zamknąłem.

Nie trzeba było jednak długo czekać, by dostrzec, że tu już problemem nie są pojedyncze osoby, nawet jeśli w nazistowskiej trójcy, ale cały kraj. Popularny wśród widzów telewizji TVN komik Kuba Wojewódzki zamieścił na swoim instagramowym profilu następujący rysunek.





Jak widać, nie przedstawia on Jarosława Kaczyńskiego z hitlerowskim wąsikiem, ani też unoszącego dłoń w nazistowskim pozdrowieniu Karola Nawrockego, ale Polskę, spod której, jak pająk spod brudnej, śmierdzącej szmaty, wyłazi czarna swastyka. A zatem, jak widzimy, nasi artyści poszli krok dalej w stosunku do artystów amerykańskich, czy jakichkolwiek innych. Im już nie wystarczy ogłosić, że oto nazistowski element próbuje atakować Polskę; dziś sytuacja jest ich zdaniem taka, że owym elementem nazistowskim stała się sama Polska. Jak to się stało? Ano tak, że ponad połowa z nas to naziści, którzy swój nazizm zadeklarowali w niedzielnych wyborach, nie głosując na Rafała Trzaskowskiego, Szymona Hołownię i Magdę Biejat. A nie Zandberga? Nie. Okazuje się, a poinformował o tym ze swojego łoża boleści Tomasz Lis, że Zandberg, odmawiając przekazania swoich głosów na Rafała Trzaskowskiego, postąpił jak niemieccy komuniści, którzy tak naprawdę mieli bezpośredni udział w doprowadzeniu do władzy Adolfa Hitlera.

Tak wygląda więc dziś sytuacja przed drugą turą wyborów prezydenckich i dobrzy, wrażliwi, inteligentni, pełni miłości i empatii ludzie zastanawiają się czy znajdzie się wystarczająca większość, która zdepcze tego pająka i wyrwie Polskę z owej nazistowskiej sieci. My tu natomiast pewnie jesteśmy ciekawi, kto to taki – no bo przecież nie Kuba Wojewódzki – zaprojektował i wykonał wspomniany wyżej rysunek. Otóż jego autorem jest poznański plastyk, niejaki Szymon Szymankiewicz, który jest wprawdzie jeszcze mniej publicznie rozpoznawalny od Bruce’a Springsteena, ale okazuje się, że w antypolskiej i antycywilizacyjnej branży zajmuje pozycję wystarczająco istotną, by swego czasu nawet nasz minister kultury Piotr Gliński uznał za stosowne wspomóc go w jego działalności finansowo. Zapoznałem się z człowiekiem i jego twórczością i wszystko, co chciałem wiedzieć, już wiem. Otóż Szymankiewicz wygląda jak przeciętny utatuowany od góry do dołu libek, gada jak oni wszyscy, a nagrodzona przez Piotra Glińskiego sztuka dzieli się na trzy części. Otóż są to przede wszystkim antykatolickie karykatury, gdzie mamy albo pomalowanego na żółto Jana Pawła II, albo krzyż z nałożoną na jego podstawę prezerwatywę, czy znów krzyż, gdzie zamiast tabliczki z napisem INRI umieszczona jest tabliczka z akronimem LGBT; dalej Szymon Szymankiewicz prezentuje plakaty typowo antypolskie, czyli orła przemielonego w maszynce do mięsa, pisany gotykiem napis „Nur Fur Polen”, znak Polski Walczącej stylizowany na logo sieci McDonald’s, Polską zawieszoną na proaborcyjnym wieszaku; a na końcu, jak rozumiem w celu uzupełnienia swojej oferty elementem pozytywnym, szereg rysunków z tryzubem oraz z niebiesko-żółtą flagą. I to na to wszystko Szymon Szymankiewicz poprosił ministra Glińskiego o pieniądze i je dostał.

I teraz na koniec potrzebuję wyjaśnić, po ciężką cholerę napisałem ten w gruncie rzeczy zbedny komoletnie tekst. Otóż ja nie wiem, czy Karol Nawrocki zostanie prezydentem Polski, nie wiem też, czy Bruksela kiedykolwiek wypuści nasz kraj ze swoich brudnych łap, nie wiem też oczywiście, czy Donald Tusk umrze w swoim łóżku, czy w więzieniu, ale wierzę i mam wielką nadzieję, że Piotr Gliński już nigdy nie będzie ministrem w polskim rzadzie, choćby i do spraw sportu.

poniedziałek, 12 maja 2025

Byłem Alfonsem

 

Wprawdzie wszystko wskazuje na to, że przekręt pod tytułem „Alfons Nawrocki” zdechnie jeszcze przed końcem tygodnia, zwłaszcza gdy oto dowiadujemy się, że warszawski ratusz, z zarządzenia Rafała Trzaskowskiego wsparł okrągłym milionem złotych lokalny projekt trudniący się sutenerstwem właśnie, ja bym jednak chciał już niemal rzutem na taśmę, dodać tu swoje trzy grosze, tym razem, bardziej dla zabawy, niż w próbie wyjaśnienia czegokolwiek.

Dla przypomnienia, oryginalnie ów sutenerski element pojawił się na początku kampanii, kiedy to okazało się, że Karol Nawrocki, jako jeszcze młody człowiek pracował w Grand Hotelu w Sopocie, jako ochroniarz, i któryś z tych oszustów przypomniał sobie, że przecież on, czy jego znajomi, ile razy podczas swoich wojaży po świecie potrzebowali kurwy, to szli albo do portiera, albo recepcjonisty, względnie właśnie członka ochrony hotelu, no i uznali, że tę wiedzę można by było z łatwością przenieść na toczącą się prezydencką kampanię.

Otóż ja ani przez chwilę nie wątpiłem w to, że w czasie gdy Karol Nawrocki pracował w Grand Hotelu, w mieście Donalda Tuska, Jacka Karnowskiego i wielu wielu innych niewiele mniej znaczących postaci politycznej bohemy i któryś z hotelowych gości zapytał go o dziewczyny, to ten się nie wykręcał i nie mówił, że nie wie, o co chodzi, tylko pokazywał palcem na bar, czy gdzie tam i tyle wszystkiego. Ktoś zapyta, skąd ja to wiem, a ja już chętnie wyjaśnię.

Jak niektórzy z nas wiedzą, przed wielu laty pracowałem w szkole, a przez to, że uczyłem języka angielskiego, to parę razy zdarzyło mi się pojechać z uczniami na wycieczkę do Wielkiej Brytanii. Za każdym razem odbywało się to tak samo. Wsiadaliśmy w Katowicach do autokaru, a następnie jechaliśmy na graniczne przejście do Słubic, skąd potem już dalej do Londynu. Jednego razu stało się tak, że dość późnym wieczorem już w samych Słubicach, autokar się zepsuł i to tak bardzo, że musieliśmy się zatrzymać na noc w hotelu. Poleźliśmy więc z tymi dziećmi na miejsce, usiedliśmy w holu i czekaliśmy aż pani z recepcji znajdzie dla nas odpowiednią liczbę pokoi. Dzieci jak to dzieci, znalazły sobie mnóstwo okazji, by uznać to co się stało za fantastyczną przygodę, a ja siedziałem, jednym okiem patrzyłem, żeby się za bardzo nie rozszalały, a drugim podziwiałem niezwykłą wprost poetykę słubickiego hotelu. Poza nami, ruchu praktycznie nie było, tylko od czasu do czasu wchodził jakiś świeży tirowiec, a za rogiem w restauracji na barowych stołkach z wielkimi dupami siedziały... tak, nie mylicie się Państwo, kurwy.

Powoli mijał czas, wreszcie dostaliśmy klucze, dzieci porozchodziły się do swoich pokoi, a ja za nimi również. Kiedy jednak zaszedłem już do siebie, nie mogłem nie dostrzec, że, choć w pokoju było dość czysto, a łóżko było prześcielone, to na poduszce jest lekkie wgłębienie i jakieś włosy. Zszedłem więc na dół do recepcji i poinformowałem o tym co zobaczyłem miłą dziewczynę z recepcji, a ona, biedaczka, powiedziała mi, że pań pokojowych już nie ma, ona jest tu zupełnie sama, i nie ma jak zostawić recepcji. Poprosiła mnie jednak, że gdybym zechciał wejść za ladę i przypilnować miejsca, to ona szybciutko pojedzie na górę i mi wszystko ładnie zmieni. A ja oczywiście powiedziałem, że czemu nie, i wlazłem za recepcję.

I oto, proszę sobie wyobrazić, już po chwili do holu wszedł umordowany długą jazdą jakiś kierowca i ruszył prosto na mnie z pytaniem: „Gdzie są dziewczyny?”, a ja, odpowiednio już zorientowany w geografii miejsca, uprzejmie pokazałem palcem za róg, i głośno i wyraźnie, z uśmiechem, powiedziałem: „Tam siedzą”. Pan z ciężarówki podziękował mi i zniknął. Reszta wieczoru, no i cała reszta wycieczki minęła już bez ekscesów.

Po co ja o tym dziś piszę? Odpowiedź, moim zdaniem, jest prosta i oczywista. Chciałem w ten sposób mianowicie wyrazić swoją solidarność z moim kandydatem Karolem Nawrockim, przyszłym prezydentem Polski i wezwać wszystkich ludzi dobrej woli i otwartych głów, do udziału w mojej akcji: Emerytowani Sutenerzy Wszystkich Krajów – Łączmy Się.





Uprowadzenie Moniki Kern, czyli o tym, dlaczego jestem tu gdzie jestem

          Zanim ostatecznie otworzę dzisiejszy temat, muszę się przyznać do pewnej obsesji. Otóż, jeśli idzie o wszystkie lata III RP, nic...