sobota, 13 grudnia 2025

Stare są hycle od moralności socjalistycznej

 

W sytuację naprawdę krytyczną zostałem wrzucony zaledwie raz w życiu, kiedy spędziłem całą noc z bandą doktorantów związanych z czymś co nosiło nazwę chyba Instytutu Badań Literackich i do dziś uważam za swój sukces, że w pewnym momencie tego konwentyklu nie zacząłem wrzeszczeć. Nie zmienia to jednak faktu, że, owszem, znaczną część życia spędziłem ocierając się łokciami z ludźmi tak zwanymi wykształconymi. Oczywiście dzięki swojemu rozsądkowi i stałej czujności, nawet na tej glebie potrafiłem oddzielać ziarno od plew, co sprawiło, że wypadek z IBL był w moim życiu wyjątkiem i dziś praktycznie wszyscy moi znajomi, to ludzie z krwi i kości, poważni, roztropni i szanujący się.

Co zatem ze wspomnianymi plewami? Otóż za każdym razem gdy przyszło mi wchodzić z nimi w jakikolwiek kontakt, nie mogłem nie zauważyć, że oni wszyscy niezmiennie deklarowali umiłowanie do Europy i wszystkiego co ona wnosi do naszej cywilizacji, ze szczególnym uwzględnieniem literatury, muzyki, filmu, a nawet kuchni, a jednocześnie szyderczą niechęć do Ameryki. Od swoich najmłodszych lat, a więc jeszcze w PRL-u, dużo zanim rozpoczęła się budowa Stanów Zjednoczonych Europy, spotykałem ludzi, dla których jedyne wartościowe kino tworzone było we Francji, Włoszech, Niemczech, Szwecji, na Węgrzech, a czasem nawet gdzieś dalej, ale na pewno nie w Stanach Zjednoczonych. Stany, ze swoją kulturą – jeśli w ogóle tego słowa ktoś w stosunku do nich zechciał użyć – były niezmiennie łączone z coca-colą i hamburgerami, i wszystko się kończyło z pogardliwym wzruszeniem ramion i określeniem „kultura coca-coli i McDonalda”, ciekawe przy tym to, że ja ów epitet słyszałem jeszcze w czasie, gdy ogromna większość z nas na oczy nie widziała ani jednego ani drugiego.

Ale to jeszcze nie było wszystko. Otóż nawet w czasach głębokiej komuny tzw. środowiska uniwersyteckie żyły w głębokim przekonaniu, i owemu przekonaniu dawało wyraz przy okazji każdej politycznej rozmowy, że wszyscy kolejni prezydenci Stanów Zjednoczonych to durnie. I nie chodzi mi tylko o Nixona, czy Reagana. Z wyjątkiem może Kennedy’ego i w najnowszych czasach Obamy, każdy kolejny prezydent był przez wspomniane środowiska traktowany jak dureń właśnie, i to niezależnie od tego czy był on republikaninem, czy demokratą. Na nawet najgłupszego polityka europejskiego żaden intelektualista nie śmiał podnieść ręki, natomiast gdy chodzi o Amerykę, czy to Johnson, czy Ford, czy Carter, czy obaj Bushowie, czy nawet Clinton, wystarczyło wymienić ich nazwisko, by usłyszeć coś na temat „głupka”, „durnia”, czy „idioty”. Taki był i do dziś tak naprawdę się utrzymuje ów nastrój.

Dziwiło mnie to bardzo z dwóch powodów. Przede wszystkim przez to, że dla mnie, jako kogoś kto swój antykomunizm wypił najprawdopodobniej z mlekiem matki, Ameryka stanowiła to coś, co dawało nadzieję i pozwalało wierzyć, że tak Amerykanie, jak i ich kolejni prezydenci utrzymują ze mną swoisty sojusz. Ja wiem, że to moje przekonanie było w dużym stopniu naiwne, ale tak z mojego punktu widzenia wyglądał ów podział: tu Rosja, tam Ameryka i ja wybieram Amerykę. Nie Niemcy, nie Francję, Nie Holandię, czy Belgię, ale Amerykę właśnie. Drugi z tych powodów to ten że ja nie byłem w stanie pojąć, według jakiego logicznego wzoru osoby uważające się za intelektualnie się wyróżniające mogły dojść do wniosku, że akurat Amerykanie, którzy pokazali i dali światu, to co każdy z nas widzi, to naród głupków. Lata 70 i 80 to czas moich studiów na uniwersytecie, wszyscy moi znajomi i nauczyciele wiedzieli na temat Stanów Zjednoczonych znacznie więcej niż tak zwani zwykli ludzie, znali ich niezwykłą historię, sztukę, naukę, kulturę, a mimo to uważali za punkt honoru o Ameryce myśleć co najmniej z pobłażaniem. A gdy chodzi o geopolitykę, to oni byli raczej skłonni twierdzić, że Ameryka i Rosja to dwie strony tego samego medalu. Tyle że jedna z nich jest bardziej błyszcząca.

Tak to było i tak to pamiętam, natomiast jakoś sobie nie przypominam, by kiedy ludzie wykształceni mówili, że prezydent Carter to tępy wieśniak znający się jedynie na uprawie orzeszków ziemnych, a amerykańskie filmy są tak samo głupie jak ruskie, to dodawali do tego sugestie, że kolejni prezydenci USA to ruscy agenci. Choć bardzo się staram sięgnąć pamięcią do lat sprzed Donalda Trumpa, wygląda mi na to, że o sprzyjanie Rosji, że już nie wspomnę o jakiejś agenturze, nie był oskarżany nawet regularnie wyszydzany przez nich Reagan, czy któryś z Bushów.

Napisałem, że na to mi wygląda, ale powinienem był raczej napisać, że jeszcze niedawno na to mi wyglądało. Bo oto, proszę sobie wyobrazić, robiliśmy sobie z żoną wczoraj wstępne przedświąteczne porządki i podczas przekopywania szuflad w celu wywalenia starych, zakurzonych już papierów, trafiłem na kartkę pocztową, którą na początku lat 90 otrzymałem wraz z listem od znajomych ze Stanów Zjednoczonych. Proszę rzucić okiem.


Czy Państwo widzą to co ja widzę? Oto mamy nie stąd ni z owąd dowód na to, że owa najświeższa antyprawicowa propaganda, i to niezależnie od tego czy tu u nas w Polsce, czy w Ameryce, czy w Europie, zarzucająca nam realizowanie ruskiej polityki, a naszych polityków przedstawiająca jako pachołka Putina, to nic nowego. Ja nie wiem, oczywiście, czy gdzieś tam w Stanach, czy w Zachodniej Europie drukowane są kartki pokazujące jak Trump to tak naprawdę Putin, tylko odpowiednio podmalowany, ale nie zdziwiłbym się, gdyby tak było. I dziś, po tym jak zobaczyłem tego mema z Georgem Bushem, nie zdziwię się, że podobne powstawały z Reaganem, Fordem, czy Nixonem, a dzisiejsza propaganda, to wyłącznie odgrzebywanie starych szuflad. Można zatem machnąć na tę nędzę ręką i brać się za mycie okien.

środa, 10 grudnia 2025

Merry Christmas and fuck off

 

Dziś z rana, swoją drogą mocno niesławny, dziennik „Rzeczpospolita” gruchnął wieścią, że serwis Politico opublikował listę 28 najbardziej wpływowych osób w Europie i wśród nich zdecydował się umieścić jednego Polaka, a mianowicie prezydenta Karola Nawrockiego. Wyjaśniając metodę wyboru oraz sam wybór, Politico pisze tak:

Jeśli władza to zdolność do sprawiania, by coś się wydarzyło – lub do zapobiegania temu – pto bogactwo, popularność i oficjalna władza mają znaczenie. Jednak tak samo jak odwaga polityczna, jasność wizji, gotowość do kwestionowania konwencji i zdolność inspirowania innych. A w dzisiejszej Europie tych składników brakuje”. I dalej: „Ranking powstał jako efekt wielomiesięcznej pracy dziennikarzy Politico z całej Europy, na podstawie reportaży i rozmówA opracowano listę, które następnie została zrewidowana pod kątem nie tylko wizerunku, ale też zdolności umieszczonych na niej polityków, biznesmenów, naukowców i innych osób publicznych do wpływania na decyzje w nadchodzącym roku”. Odnośnie Karola Nawrockiego Politico wyjaśnia: „Polski premier Donald Tusk miał nadzieję, że ten rok będzie momentem, w którym przejmie pełną kontrolę nad krajem i zdecydowanie przeniesie go do centrum europejskiej polityki. Karol Nawrocki zadbał o to, by tak się nie stało”. Dalej pisze Politico, że pojawienie się na scenie politycznej Nawrockiego i stworzenie przez niego nowego ośrodka władzy, dla Europy nie jest dobrym rozwiązaniem, bo wprowadza niebezpieczny chaos i „pozostawia wschodnią flankę UE bardziej podzieloną niż kiedykolwiek”. Ale jest jak jest i na fakty nie ma się co obrażać.

Pod informacją „Rzeczpospolitej” zamieszczoną na Facebooku pojawiły się naturalnie, w liczbie grubo ponad tysiąca komentarze internautów i co ciekawe, choć nie zaskakujące, o treści niemal identycznej, z niewielkimi tylko zmianami. Oto kilka przykładów:

Rezydent Batyr to może sobie wpływać na to co i ile dzisiaj przyćpa”;

Chyba w półświatku”;

A listę sporządzał Nawrocki czy Przydacz?”;

Lista układana pod Grandem, w kawalerce pana Jerzego, w lesie podczas ustawki i po kilku snusach”;

Napisał ten ranking pod pseudonimem Batyr?”;

Wpływać to on może na swojego klocka w kiblu”;

On ma wpływ na sutenerów”;

Kto stworzył tę listę?”;

Lista z Białorusi?”;

Wpływ to on ma ale na to skąd snusa kupi”;

On jest najlepszy w ćpaniu i sutenerstwie”;

Ćpun nie może nawet wpłynąć na swoje ćpanie”;

Snus robi swoje”;

Czyja to lista?”;

Lista powstała w Tworkach?”;

Chyba ruskie boty głosowały”;

W kiblu miejskim”;

Chodzi zapewne o wpływy w półświatku. No przecież jakiś towar musi sobie ogarniać. Ja bym proponował Monar, zdrowszy na umyśle by się zrobił”…

I tak dalej i tak dalej, bez końca. Setki komentarzy sugerujących, że lista Politico powstała na albo na Białorusi, albo w kiblu, gdzie Nawrocki wciągał snusa, albo w Grandzie, gdzie ten sam Nawrocki organizował kurwy dla kolegów gangsterów.

Ktoś powie, że ogromna większość z komentujących nie przeczytała artykułu „Rzeczpospolitej” lecz zaledwie jego tytuł i żę to jest dziś absolutny standard, któremu nawet nie powinniśmy się dziwić. I ja w rzeczy samej się temu nie dziwię, natomiast owszem, nie jestem w stanie uwierzyć w to, że jakiś ranking jakiegoś Politico, nawet jeśli umieszczający na swojej liście akurat Karola Nawrockiego, a nie Donalda Tuska, potrafił aż tak wzburzyć aż tyle osób. To jest zwyczajnie niemożliwe. I proszę zwrócić uwagę, że publikując ową listę, oni przede wszystkim zaznaczają bardzo wyraźnie, że ona nie ma charakteru ocennego w tym sensie, że ktoś jest lepszy lub gorszy, lecz im chodzi o faktyczny wpływ na losy Europy w nadchodzącym roku, a poza tym wyraźnie deklarują – co już zresztą robili wcześniej – że Nawrocki jako prezydent to zagrożenie dla Europy, a nie jej zbawienie. Tyle że to dla komentujących nie ma znaczenia. To co się liczy to to, że Nawrocki się tam w ogóle znalazł; nie Nawrocki prezydent, ale Nawrocki – ćpun, kolega gangsterów i sutener, no i oczywiście rozkaz, że trzeba natychmiast na ten skandal zareagować, i to zareagować możliwie najradykalniej.

Skąd się bierze ten kompletnie szalony odruch? Otóż moim zdaniem to jest wynik wieloletniego chowania, uprawianego przez polityków, ale głównie przez media. Popularne jest przeświadczenie, że wcześniej TVP Info, a dziś TV Republika tak strasznie korumpuje ludzkie mózgi, że ludzie wsłuchujący się w ich przekaz już nie muszą nawet myśleć, tylko reagują jak niesławny pies Pawłowa. A mnie ciekawi dlaczego wśród tego grubo ponad tysiąca komentarzy pod informację „Rzeczpospolitej” nie ma praktycznie głosów osób zachwyconych tym, że prezydent Nawrocki osiągnął tak spektakularny sukces, a „ryży Niemiec” został po raz kolejny równie spektakularnie spuszczony? Odpowiedź jest moim zdaniem prosta. Zwolenników Karola Nawrockiego jeśli owa lista interesuje, to tylko w tym sensie, że ona w przestrzeni europejskiej potwierdza tylko to, co oni już dawno sami wiedzieli, no i to ich jakoś tam cieszy. Podobnie by było zresztą wtedy, gdyby Politico zamiast Nawrockiego umieściło tam Donalda Tuska, czy nawet Radka Sikorskiego. Cała ta informacja to niewiele znaczący szczegół.

Owa wściekła piana, tak jak ewentualnie wyszczerzone dziką satysfakcją zęby, to domena tamtej strony. Tak zwanej uśmiechniętej Polski.

Przedwczoraj senator Szejnfeld opublikował na platformie X zdjęcie makreli w folii z informacją, że taka właśnie makrela parę lat temu kosztowała 25 zł., potem 35, jeszcze później 40, a dziś on idzie do sklepu kupić sobie swoją ulubioną rybkę, a ona tymczasem kosztuje już ponad 50 zł. Tyle. żadnego komentarza. Makrela, cena i podpis Szejnfelda. I oto, proszę sobie wyobrazić, tego samego dnia nieszczęsnym przypadkiem zasiadłem przed włączonym telewizorem, a tam właśnie skończyły się tak zwane „Fakty po Południu” i w studio pojawił się wezwany na rozmowę rzeczony senator Szejnfeld i odbyło się przesłuchanie, pod tytułem, o co mu chodziło z tą makrelą. Ja jeszcze w życiu nie widziałem Szejnfelda tak zaszczutego. On autentycznie rozwścieczonemu dziennikarzowi tłumaczył, że on nie miał nic złego na myśli, ale lubi makrele i okazało się, że ona nagle jest dwa razy droższa niż parę lat temu. Ale po cholerę mu makrela w święta? Przecież jeszcze dwa tygodnie do świąt. Nie szkodzi, w święta się je karpia. No ale Szejnfeld jeszcze nie je karpia, on chciał makrelę. A kogo obchodzi cena makreli, jeśli większość osób nastawia się na karpia? Ale on miał ochotę na makrelę... Wszystko na nic. I jeśli ta rozmowa się w ogóle skończyła, to chyba tylko dzięki temu, że tefauenowski redaktor się bał, że mu pęknie potężna czerwona opryszczka na wardze, którą ten przez całą rozmowę próbował nieudolnie zasłaniać dłonią, i która to niewykluczone że była pierwszym powodem jego wściekłości.

Ale to akurat nieważne. To co ważne, to to, że ja doskonale zobaczyłem to, co nastąpiło dwa dni później na Facebooku. Szejnfeld pokazuje makrelę z ceną, a w Ministerstwie Prawdy ogłaszają alarm: „Wołać tu  tego skurwysyna! Tego nie wolno tak zostawić”. I to jest ten mechanizm. Każdego dnia, na każdym kroku, w każdym miejscu. I tam się nie bierze jeńców.

Zaraz po rozmowie z Szejnfeldem ten sam redaktor zaprosił do studia dwoje psychologów, żeby w związku ze zbliżającymi się Świętami porozmawiać na temat tego, jakie to nieszczęście, że w ostatnich dwóch latach społeczeństwo jest tak podzielone, że wyłącznie z powodu różnych poglądów, ludzie potrafią się tak głęboko nienawidzić, że nawet ci, których jeszcze niedawno kochaliśmy, stają się z dnia na dzień najgorszymi wrogami. 

Cała trójka była prawdziwie zatroskana.


sobota, 6 grudnia 2025

Czy Donald Tusk zakaże działalności w Polsce telezakupów Mango?

 

Głowy nie dam, ale wydaje mi się, że po raz pierwszy w życiu usłyszałem o tak zwanych bitcoinach kilka lat temu, gdy czy to na Facebooku, czy na Twitterze regularnie pojawiały się niemal jednobrzmiące teksty, sygnowane przez Gazetę Wyborczą, TVN, ewentualnie Onet, z których można się było dowiedzieć, że któraś z popularnych gwiazd mediów, estrady, czy sportu właśnie wystąpiła publicznie i opowiedziała, jak w ciągu zaledwie paru dni, nie ruszając wręcz palcem, zarobiła grube miliony. Każdemu z tych tekstów towarzyszyło zdjęcie danego bohatera, a często owa sensacyjna informacja była przekazana w formie wywiadu. Co ciekawe, każdy z tych wpisów był graficznie przygotowany w taki sposób, by do złudzenia przypominać oryginalny profil Onetu, Wyborczej, czy TVN-u.

Ponieważ jednocześnie w każdym z tych przypadków zamieszczony na spodzie link prowadził niezmiennie do nieznanego kompletnie adresu, który równie niezmiennie zachęcał – już bez udziału Kuby Wojewódzkiego, Krystyny Jandy, czy Roberta Lewandowskiego – do inwestowania we wspomniane bitcoiny, uznałem, że za tym biznesem stoi poważne oszustwo, w dodatku oszustwo bezczelne w swojej bezkarności. No bo przyznajmy, jak można z wysoko podniesioną głową w taki sposób łamać wszelkie zasady związane z ochroną wizerunku choćby, nie wspominając już o kradzieży firmowych znaków. No ale tak to się właśnie regularnie odbywało, bez jakiejkolwiek reakcji ze strony jak się wydawało pokrzywdzonych osób i instytucji, w związku z czym nie mogłem w końcu nie dojść do przekonania, że to wszystko było solidnie zabezpieczone z każdej możliwej strony, a wspomniana bezkarność była czymś absolutnie oczywistym.

I to właściwie wszystko jeśli chodzi o moje ówczesne odczucia wobec tego kłamstwa, odczucia, tak jak to się dzieje w przypadku kłamstwa właśnie, absolutnie negatywne i pełne wrogości. Później te reklamy stopniowo zaczęły znikać, natomiast temat bitcoinów pojawiał się regularnie to tu to tam, i nie tylko w osobie Sławomira Menzena, który rzekomo cały swój wielki majątek zdobył na bitcoinowym rynku, tyle że to już mnie kompletnie nie interesowało, i pewnie do dziś miałbym z tą zarazą święty spokój, gdyby nie to, że w pewnym momencie gruchnęła wieść, że telewizja Republika, z której usług korzystam, jest w głównej mierze sponsorowana przez którąś z większych światowych firm zajmujących się emisją tych całych bitcoinów. Mało tego, przyszedł wkrótce moment, kiedy to TV Republika zorganizowała w Jesionce pod Rzeszowem wielką konferencję z udziałem amerykańskich konserwatystów, a w organizacji owego przedsięwzięcia udział jej głównego sponsora był tak wielki, że jego prezes odgrywał tam jedną z podstawowych ról. Potem zresztą wszystko poszło jak z płatka i dziś nie ma chwili, bym oglądając wieczorne wydanie Republiki nie trafiał na wrzucone w którymś z punktów na ekranie logo tego czegoś, albo wciąż tej samej reklamy zachęcającej do bitcoinowych inwestycji. Zabawne przy tym jest to, że każda z owych reklam jednoznacznie i zupełnie otwartym tekstem zachęca do udziału w tej zabawie, a z drugiej strony maleńkim drukiem na dole strony ostrzega, że owa gra jest niebezpieczna, grozi ciężką ruiną i – tak, tak – że oni absolutnie nie zachęcają do kupowania i inwestowania na ich rynku.

No i w momencie gdy zobaczyłem jak Tomasz Sakiewicz wszedł właśnie w układ ze zwykłymi oszustami, znalazłem się niemal na granicy rezygnacji z oglądania tej jego telewizji i pewnie bym tak zrobił, gdyby nie to, że przy okazji nie mogłem nie zauważyć, że ów rynek stał się nieodłączną częścią świata w którym żyjemy, podobnie jak rynki loteryjny, farmaceutyczny, bankowy i już tylko diabeł jeden wie, który jeszcze. A już zupełnie machnąłem na tych oszustów ręką, kiedy na scenie pojawił się Donald Tusk i ni z gruszki ni z pietruszki ogłosił, że te całe bitcoiny to ruska inicjatywa, mająca na celu dokonanie zamachu na cały demokratyczno-liberalny porządek, a najbliższym nam przykładem owej agresji jest przejęcie przez jeden z najpotężniejszych rynków w branży telewizji Republika.

Dziś, jak wszyscy widzimy, jest tak, że koalicja rządowa przedstawia Prezydentowi do zatwierdzenia ustawę, której praktycznym celem jest likwidacja TV Republika, Prezydent ustawę skutecznie wetuje, a cała propaganda rządowa rwie włosy z głowy, że oto już ostatecznie Prezydent pokazał, że został wystrugany na Kremlu i że jeśli ktoś go natychmiast nie zmusi do opamiętania, to już za chwili wszystkie tory kolejowe w Polsce zostaną wysadzone w powietrze i nawet ministrowie Kierwiński z Siemoniakiem nie będą mogli temu zapobiec. Premier wprawdzie tego jeszcze nie powiedział, ale już i tak pojawiła się sugestia, że pamiętny dwutygodniowy rząd Mateusza Morawieckiego z grudnia 2023 roku miał na celu przygotowanie gruntu pod te ruskie bitcoiny.

A zatem, proszę mi powiedzieć, co ja mam w tej sytuacji powiedzieć? Mam uwierzyć, że ktoś taki jak Donald Tusk naprawdę uznał, że trzeba ratować jego ukochaną Polskę przed kacapską agresją i zniszczyć rynek bitcoinów? Nie żartujmy. A może mam w tym momencie posłuchać przekazu nadawanego od rana do wieczora przez Republikę o tym jak to cała przyszłość nowoczesnego świata stoi na bitcoinach i że w tej chwili już każdy kraj na świecie opiera swoją gospodarkę finansową na kryptowalutach, a z każdym dniem coraz więcej banków państwowych wchodzi w ów rynek, wsłuchać się w głos red. Holeckiej i uznać, że się jednak myliłem i być może nawet kupić sobie coś tam z tej oferty? Oczywiście nie zrobię ani jednego, ani drugiego, natomiast chciałbym wspomnieć pewną dawną bardzo już historię, Otóż miałem okazję rozmawiać z pewnym starszym panem, który opowiedział mi, jak to on od najmłodszych swoich lat gra w totolotka i robi to ze stałą regularnością, czyli, że od chyba dwudziestego roku życia nie opuścił ani jednego tygodnia. On nie opuścił ani jednego tygodnia, wywalił na tę zabawę całą kupę pieniędzy i zaledwie trzy razy skreślił trójkę, czy czwórkę, zarabiając paręset złotych. Poza tym, jak to mówią nowojorscy Żydzi – zilch. I co ja mam z tym totolotkiem zrobić? No co?

No ale co ja mówię – totolotek? Weźmy wspomniane wcześniej lekarstwa i reklamy, którymi biedni głupcy są zasypywani od rana do wieczora w telewizji. Człowiek czuje, że go coś boli w plecach, czy w piersi i się dowiaduje, że to może być trzustka, ale na to jest oczywiście rada, bo oto pojawiły się cudowne tabletki, po których cały ból minie, a ów człowiek – co zresztą jest wyraźnie pokazane na załączonym filmie – może w jednej chwili jeść, co mu się żywnie podoba i w dowolnych ilościach. Widzimy starszego pana, który chce podnieść wnuczka, ale nagle coś mu przeskakuje w plecach i klapa. Nic nie szkodzi. Wystarczy posmarować plecy rewelacyjną maścią i to dziecko nie dość, że można podnieść, to jeszcze je popodrzucać i się z nim gonić po ogródku. Oto ktoś traci siły i coraz częściej się zadysza. Ależ to nic, wystarczy skorzystać z suplementu diety. I kogo to obchodzi, że on za chwilę dostanie zawału i umrze? W końcu było napisane na ekranie, że ma się skonsultować z lekarzem. Przepraszam bardzo, ale jaka jest różnica między inwestowaniem w kryptowaluty, a zażywaniem tabletek na zapalenie trzustki, czy grą w totolotka? Chyba tylko taka, że totolotek i lekarstwa są nam dostarczane z Niemiec, a bitcoiny, jak twierdzi władza, z Rosji. No i że od kryptowalut i totolotka człowiek nie umiera, co najwyżej popełni samobójstwo.

Rzecz w tym, że czas w którym żyjemy to generalnie rzecz biorąc epoka kłamstwa, kłamstwa totalnego, kompletnego, bezczelnego i bezwzględnego. Nie dajmy się więc oszukać. Nawet wtedy, gdy jak już Tuskowi nie wyjdzie z tymi bitcoinami i postanowi zakazać działalności w Polsce firmy telezakupowej Mango, z reklam której Tomasz Sakiewicz również dobrze żyje, spuśćmy zasłonę milczenia nad faktem, że to są nie gorsi oszuści od Zondacrypto.




środa, 3 grudnia 2025

Biedni chrześcijanie patrzą na Pałac Kultury

 

Choć pewne ryzyko oczywiście jest, myślę sobie, że czytających ten tekst mieszkańców Warszawy ani szczególnie nie oburzy, ani zwłaszcza nie zdziwi – najwyżej uznają, że jest głupi i będący wynikiem wyłącznie prowincjonalnych kompleksów – jako że oni doskonale wiedzą co polski zaścianek o nich myśli. Tymczasem ja nawet nie zamierzam z tego miasta i tych którym przyszło tam mieszkać ani szydzić, ani ich obrażać, a jedynie porozpaczać nad stanem naszych polskich umysłów, który to stan akurat Warszawa doskonale wyraża.

A powód do tego mam dwojaki, jeden dość już stary, a drugi całkiem świeży. Stary to ten wynikający z politycznych wyborów znacznej części z nas, które wskazują na to, że choćby Donald Tusk wraz z Kosiniakiem-Kamyszem i Włodzimierzem Czarzastym ogłosili nagle, że ze względu na ośmioletnie złodziejstwo Prawa i Sprawiedliwości i kryzys do którego ich rządy doprowadziły Polskę, państwo przejmuje wszystkie nasze oszczędności i przekazuje je Niemcom z prośbą o to, żeby ci łaskawie zechcieli za nie wyprowadzić kraj z upadku, to bardzo wielu z nas zareagowałoby na to wyłącznie zawołaniem „Jebać PiS!”, a następnie grzecznie położyło uszy po sobie i ogłosiło swoje niewzruszane poparcie dla Koalicji Obywatelskiej, dawniej Koalicji Obywatelskiej. Świadomość tego jest dla mnie czymś tak bolesnym, że ja już się nawet przestałem przejmować kolejnymi wybrykami premiera Tuska, włącznie z niedawną obietnicą, jaką ten złożył Niemcom w kwestii zapłaty za ich zbrodnie z lat 1939-1945. Nie ma bowiem słów i gestów, czy to ze strony Donalda Tuska, czy kogokolwiek z jego szajki, które przebiłyby ból jaki odczuwam, widząc jak wielkie poparcie zachowują oni wszyscy w polskim społeczeństwie. I ból ów nie zmniejszy się nawet jeśli się szczęśliwie okaże, że tych obłąkańców z każdym dniem coraz mniej.

No ale jest też drugi powód, dla którego postanowiłem napisać ten tekst i jest to powód, jak już wspomniałem, bardzo świeży. Otóż, jak wiemy, gdzieniegdzie w Europie już chyba miesiąc temu, a u nas dopiero przed tygodniem czy dwoma, branża handlowa ruszyła z przedświąteczną histerią i z tej okazji porozstawiała w miastach tak zwane „świąteczne jarmarki”. Osobiście jestem do tego szaleństwa odpowiednio przyzwyczajony i zwyczajnie przez te kilka tygodni omijam rynek Katowic, nie mówiąc o rynkach innych miast, szerokim łukiem, zarówno ciałem jak i duszą. Zdarzyło się jednak, że najpierw w telewizji Republika usłyszałem, że Warszawa w temacie Świąt Bożego Narodzenia postanowiła wybić się do europejskiej czołówki i pod Pałacem Kultury zorganizowała „jarmark jakiego jeszcze nie było”, a następnie wpadłem na artykuł w Wirtualnej Polsce, który mi sprawę naświetlił z bliska. Tu może się na chwilę zamknę i zostawię Państwa z fragmentami wspomnianego artykułu:


Ze względu na liczbę odwiedzających już samo wejście na teren jarmarku było problematyczne. Ciasne przesmyki między zewnętrznymi krańcami stoisk z trudem przyjmowały napierający z miasta tłum. Zbita masa ludzi formowała się w wąskich przestrzeniach między straganami w naciskające na siebie z każdej strony skupiska. Turyści ocierali się o siebie, prąc na ślepo naprzód. „Litości”; „Ani do przodu, ani do tyłu”; „Korek jak na autostradzie”; „Boże, ile ludzi. Dramat”; „Wyjdźmy stąd”; „Trzymaj mnie, bo mnie ktoś zaraz ukradnie” – majaczyli zdezorientowani warszawiacy i turyści. Z tłumu padało co chwila to samo pytanie: „Którędy do grzanego wina”? Zarówno billboardy i sklepowe neony z ul. Marszałkowskiej, jak i agresywnie wyrastające zza świątecznych stoisk biurowce czy neonowe odcienie diabelskiego młyna i podświetlonego wściekłą zielenią Pałacu Kultury i Nauki powodowały jeszcze większy wizualny chaos. W efekcie znaleźliśmy się w świątecznej „cepelii”, zamkniętej w neonowym akwarium.

Choć organizatorzy próbowali zbudować atmosferę świątecznego miasteczka, to obecność atrakcji rodem z odpustowego placu – gry losowe, wielkie pluszaki, strzelanie do kaczuszek czy nachalnie migoczące stanowiska z plastikowymi gadżetami – nadawała raczej tej przestrzeni przaśny, momentami wręcz kiczowaty charakter.

A żeby przekonać się osobiście o smaku zachwalanych produktów, trzeba było odstać swoje w gigantycznych kolejkach. Pajda chleba ze smalcem? Godzina. Langosz? Godzina. Grzane wino? Godzina. Przejażdżka kołem widokowym? Półtorej godziny. Wiele osób zajadało się jedzeniem na stojąco, bez stolików, wciśniętych w niewielkie wolne przestrzenie między stoiskami a rzeką ludzi.


Czy Państwo widzą to co ja widzę? Czy widzą Państwo ten tłum obłąkańców, którzy na wieść o tym, że pod ich Pałacem Kultury powstał najpiękniejszy Jarmark Świąteczny rzucili wszelką robotę i ruszyli między te stoiska? Ruszyli żeby co? Żeby postrzelać sobie do kaczuszek? Żeby przejechać się na „diabelskim kole”? Żeby kupić sobie wielkiego pluszowego misia? A może po to, by zjeść kromkę chleba ze smalcem, a kto wie, czy nie jeszcze z ogórkiem? A może tylko po to, by zielonym świetle Pałacu Kultury oddać pokłon swojemu szczęściu z powodu bycia jednym z nielicznych wybranych? Przychodzi sobotnie zimowe popołudnie i dziesiątki, a może nawet setki tysięcy warszawiaków wbijają się w to piekło ludzi i straganów… Po co? W imię czego?

Ja oczywiście na to odpowiedzi nie znam i mogę jedynie z bólem serca spekulować, natomiast swojej odpowiedzi udziela nam autorka tekstu w Wirtualnej Polsce. Proszę o jeszcze chwile uwagi:


Za rekompensatę za długi czas oczekiwania w kolejkach można uznać ceny, które mieszczą się w granicach przyzwoitości. Za grzane wino czy poncz alkoholowy na jarmarku bożonarodzeniowym na placu Defilad w Warszawie zapłacimy 20 zł. Za pajdę chleba ze ze smalcem (z ogórkiem, rzodkiewką, szczypiorkiem i natką pietruszki) czy pieczone kasztany zapłacimy tyle samo. Króla wszystkich jarmarków, czyli węgierskiego langosza, można na jarmarku bożonarodzeniowym kupić za 30 zł. Za ser smażony z żurawiną zapłacimy 9 zł. Uczciwie prezentują się również ceny klasycznych, polskich, świątecznych przysmaków. Za kiełbasę w zestawie z kajzerką, kiszoną kapustą, ogórkiem i sosem zapłacimy 29 zł. Bigos, żurek, grochowa czy gulaszowa również mieszczą się w kwocie 25 zł.


A więc już być może wiemy. Udręka, którą ci biedni ludzie przeżyli jednak się opłaciła. Oni po wszystkich tych przeżyciach mogli spokojnie wrócić do domu, bo za niecałe 50 zł ich pot został godnie zrekompensowany grzańcem pod kiełbasę z kajzerką, kiszoną kapustą, ogórkiem i – uwaga uwaga – sosem. Cóż że na stojąco?

Napełnieni grzańcem i kiełbasą, a kto wie, czy też widokiem z diabelskiego koła, mogli wrócić do domu i może jeszcze zdążyć na Fakty TVN. Żeby się dowiedzieć, co mają robić i jak się zachowywać jutro i w dniach kolejnych, by godnie zasiąść przy światecznych stołach.

Zmiłuj się nad nami Panie, bo zgrzeszyliśmy przeciw Tobie.







Stare są hycle od moralności socjalistycznej

  W sytuację naprawdę krytyczną zostałem wrzucony zaledwie raz w życiu, kiedy spędziłem całą noc z bandą doktorantów związanych z czy...