środa, 7 maja 2025

Kto spalił Jolantą Brzeską?

 

Jak wiele innych poprzednio, prokurowanych przez służby i powiązanych z nimi dziennikarzami, tak i najświeższa, tak zwana ‘Afera Pana Jerzego”, powoli schodzi w niesławie ze sceny, ale przy okazji mieliśmy szczęśliwą okazję przypomnieć sobie, nawet jeśli nie sprawę, to przynajmniej nazwisko śp. Jolanty Brzeskiej i jej męczeńskiej śmierci, zadanej jej przez krwiożerczy system i ludzi, których ten umieścił w organach ścigania i w samorządowych władzach Warszawy.

Jak mówię, to co jeszcze wczoraj robiło wrażenie czegoś stosunkowo poważnego, najwidoczniej zwyczajnie zdechło, natomiast, jak widzę, nazwisko Jolanty Brzeskiej żyje i oświetla nasze drogi. A ja uznałem, że nie zaszkodzi, jeśli przypomnę co nieco z tego co wiedzieć należy, a do tego będę potrzebował swój tekst jeszcze sprzed siedmiu lat plus pewną piosenkę, która właściwie starczy za wszystko.



Dziś będzie coś zupełnie wyjątkowego. Nie w sensie, że nikt wcześniej sprawy nie poruszał – bo tu akurat nie mamy najmniejszego powodu do narzekania – rzecz natomiast w tym, że to co poruszono, jakimś niepojętym dla mnie cudem, zostało pozbawione jądra. Autentycznego jądra. Krótko powiem, o co chodzi. Otóż przed sejmową komisją do sprawy wyjaśnienia – nie dajmy się zwieść pozorom – okrutnego zabójstwa Jolanty Brzeskiej stanął niejaki Kobylarz, powszechnie uważany za głównego cyngla Marka Mossakowskiego, handlarza warszawskimi nieruchomościami. Jak już pewnie część z nas wie, na 90 procent zadanych pytań ów Kobylarz – człowiek o nazwisku i wyglądzie klasycznego dworcowego kieszonkowca – odmawiał odpowiedzi, co spowodowało, że dziś jego opiekunowie będą musieli się zrzucić na karę 40 tysięcy złotych, jaką Komisja na niego nałożyła.

         Obejrzałem sobie całość tego fascynującego wręcz przesłuchania i Bogu za tę możliwość dziękuję, bo bez tego nie miałbym nawet ćwierć tej wiedzy, którą mam teraz. Otóż pośród tego nieustannego powtarzania „nie wiem”, „nie pamiętam”, „nie przypominam sobie”, czy wreszcie „a co to ma wspólnego”, w pewnym momencie Kobylarz bardzo wyraźnie i jednoznacznie oświadczył, że nigdy w życiu nie spotkał Jolanty Brzeskiej i nigdy w życiu nie był u niej w mieszkaniu. I tu mamy dwie kwestie. Pierwsza to ta, że nikt z członków Komisji nie zapytał Kobylarza, jak to jest, że on praktycznie nic nie wie i nic nie pamięta, natomiast to, że on nigdy nie miał bezpośredniego kontaktu z Jolantą Brzeską i nigdy nie był w jej mieszkaniu, pamięta znakomicie. Druga rzecz to ta, że czemu on, mając świadomość, że za skladanie fałszywych zeznań grozi mu osiem lat więzienia, notorycznie udziela odpowiedzi „nie przypominam sobie”, lub „nie pamiętam”, zachowując się takjakby te 8 lat, by już ie wspomnieć o 40 tysiącach, to było naprawdę nic?

       Ale jest jeszcze coś, na co te kompletnie już zgnuśniałe media nie zareagowały. Otóż w pewnym momencie Patryk Jaki – chwała mu za to – pyta Kobylarza: „Co pan robił 1 marca 2011 roku?” i to jest jedyny moment kiedy Kobylarz się ani nie poci, ani nie wyciera sobie nerwowo rąk w spodnie, ale dostaje prawdziwej cholery i niemal krzyczy, że na to pytanie nie odpowie, bo „nie chce by takie informacje nieprawdziwe były rozpowszechniane”.

      No i tu dostajemy to na co czekaliśmy od lat. Jaki pyta Kobylarza: „Czy był pan kiedykolwiek w Lesie Kabackim”. I tu znów, Kobylarz, który nic nie pamięta, nic nie wie, i nic sobie nie przypomina, nagle nie mówi: „nie pamiętam”, „nie wiem”, „nie przypominam sobie”, ale „Nie, nie byłem nigdy”.

      Pisałem tu kiedyś o tej biednej, naiwnej kobiecie, którą źli ludzie wywieźli do lasu i ją tam spalili i o Polskim Państwie, które stawało na głowie, by sprawa nigdy się nie wyjaśniła. Zamieściłem tam też klip z naprawdę niezwykłą piosenką pod tytułem „Kto zabił Jolantę Brzeską?”. Dziś już odpowiedź na to pytanie znamy. Nawet znamy twarz mordercy. Ciekawe tylko, cholera jasna, kto się będzie zajmować poważnymi rzeczami, kiedy nam się zdarzy odejść?






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Błogosławiony Stanisław Streich, czyli opowieść o niezwykłej zwykłości.

Wchodzimy w ciszę wyborczą, a tu tymczasem nasz wierny i kochany Don Paddington, czyli samozwańczy duszpasterz tego bloga, ksiądz R...