Zanim na dobre zacznę pisać te refleksje, muszę przyznać się do tego, że do osoby Zbigniewa Romaszewskiego, ich głównego bohatera, mam stosunek wręcz bałwochwalczy. Jest tak, że słyszę nazwisko Romaszewski i raptownie maleję. Widzę Romaszewskiego w telewizji i odkładam na bok wszystko co akurat mam pod ręką. Słyszę jak Romaszewski mówi – zamieniam się w słuch. Kompleks ten – bo z całą pewnością ma to wymiar kompleksu – towarzyszy mi jeszcze od lat 70-tych, a więc od czasu, gdy o istnieniu i o działalności Romaszewskiego dowiedziałem się po raz pierwszy. Dowiedziałem się o nim, zobaczyłem go, usłyszałem jak i co mówi, i uznałem, że Romaszewski to jest ktoś, kto gdy wchodzi, wszyscy powinni się zamknąć i wstać.
I wcale nie mam na myśli tego, że Romaszewski jest dla mnie jednym z bohaterów polskiej walki o prawdę i wolność, i że na tej liście zajmuje pierwsze miejsce. Kandydatów do tego miejsca wcale nie jest tak mało. Uważam na przykład, że i Antoni Macierewicz i Anna Walentynowicz i Andrzej Gwiazda, nie mówiąc już o Jarosławie Kaczyńskim i tych wielu, dziś kompletnie zapomnianych, ludziach, są dla tej walki zasłużeni w nie mniejszym stopniu niż on, a jeśli ktoś chce, niech będzie, że i w większym. Rzecz w tym, że żaden z nich nigdy nie budził we mnie tak wielkiego, wręcz irracjonalnego, szacunku. Zanim została wbita w tamto smoleńskie błoto, miałem szczęście i zaszczyt poznać Annę Walentynowicz. Miałem szczęście i zaszczyt mieć zapisany w swoim telefonie jej numer telefonu i z tego numeru z odpowiednio skromną częstotliwością korzystać. Miałem też szczęście i zaszczyt zachowywać świadomość, że kiedy do niej dzwonię, ona wie, kto dzwoni. Jednak, rozmawiając z nią, ani nie czułem tremy, ani nie zasychało mi w gardle, ani też nie miałem świadomości, że dzieje się w moim życiu coś rewolucyjnego. Ja w ogóle traktuję ludzi w sposób dość demokratyczny. Wszystkich. Wydaje mi się, że nawet gdyby mi się zdarzyło kiedyś wpaść w ten typ towarzyskiej bliskości z Jarosławem Kaczyńskim, też bym umiał zachować podstawowy spokój. Jak idzie o Romaszewskiego – sytuacja wygląda zupełnie inaczej. I to właśnie mam w głowie, kiedy mówię, że moje myśli na jego temat mają wymiar kompleksu.
Zbigniew Romaszewski był senatorem RP od 1989 roku bez przerwy. To że on jest senatorem, z mojego punktu widzenia, było czymś tak naturalnym, że aż trywialnym. Powiem więcej. Przy wszystkim moich zastrzeżeniach do tego, czym w dzisiejszej Polsce jest Senat i przy świadomości, czym on jest w istocie, ja zawsze miałem poczucie, że nawet gdyby on miał istnieć tylko ze względu na Romaszewskiego, byłby to powód jak najbardziej wystarczający. A gdyby Polska miała to szczęście, by takich senatorów jak Romaszewski mieć więcej, to taki Senat byłby tej Polski dumą i chwałą. I podkreślam to raz jeszcze. Nie chodzi mi tu o to, że senatorowanie Zbigniewa Romaszewskiego miało jakiś walor konkretny, że on, jako senator, dokonał czegoś epokowego. Ani ta epoka ani nawet on sam, ze swoimi możliwościami i swoją historią, nie stworzyły tu większych szans. Cały czas chodzi mi wyłącznie o ów wymiar symboliczny. O Romaszewskiego jako człowieka, który gdy wchodzi do pokoju, wszyscy milkną i wstają z miejsc.
Właśnie patrząc na Romaszewskiego z tej perspektywy, uważam wydarzenie sprzed czterech już lat, kiedy to Platforma Obywatelska, z szatańską wręcz beztroską, nie zgodziła się, by Zbigniew Romaszewski został nawet nie marszałkiem, ale choćby wicemarszałkiem Senatu, za znak czasów i to znak wyjątkowo paskudny. Najpierw moment odrzucenia jego kandydatury, a następnie te wszystkie dyskusje i targi, gdzie z jednej strony mieliśmy owo niezwykłe zdziwienie, że mogło dojść do czegoś tak niepojętego, a z drugiej tę zimną racjonalizację, że niby o co chodzi? Jest demokracja, czy jej nie ma? A w tym wszystkim, sama osoba Romaszewskiego, któremu tak niezręcznie było się choćby odezwać i to co się stało skomentować.
Zbigniew Romaszewski własnie przestał być senatorem. Jak tyle razy wcześniej, wystartował w wyborach i tym razem przegrał. Niektórzy mówią, że nie ma się czym przejmować, bo on dostał naprawdę bardzo dużo głosów i jego społeczna i historyczna pozycja pozostaje niezachwiana. Podobnie jak jego zasługi dla Polski. Mówią niektórzy, że to co się stało, to w gruncie rzeczy wypadek spowodowany nieudanym eksperymentem pod nazwą JOW. Poza tym, w końcu Romaszewski nie przegrał z byle kim, ale z samym Markiem Borowskim – człowiekiem, który dla wielu jest w ten sam sposób bohaterem i autorytetem, jak Romaszewski dla mnie. No właśnie. To właśnie mnie dziś tak bardzo dręczy. Że przyszły czasy – czasy, które miały swój początek cztery lata temu, kiedy to zdominowany przez Platformę Obywatelską Senat odrzucił kandydaturę Romaszewskiego – gdy bohaterstwo stało się częścią popularnej kultury, a ludzka wielkość kwestią demokratycznego gustu.
Pojawiają się głosy, że Zbigniew Romaszewski nie został senatorem przez swoje zaangażowanie w obronie stadionowego bandyty, niejakiego „Starucha”. Że Romaszewski stracił swoją szansę i nie został wybrany senatorem niejako na własne życzenie, gdy, nie rozumiejąc logiki kampanii wyborczej i potęgi tak zwanego wizerunku, uznał, że wszystko dobrze, ale najlepiej jest jednak pozostać wiernym sobie. Obejrzałem sobie w Internecie rozmowę, jaką na parę dni przed wyborami, przeprowadziła z nim dla Radia Zet Monika Olejnik, i która to rozmowa jest dziś powszechnie traktowana, jako gwóźdź do jego senatorskiej trumny. Przez niemal całą rozmowę, Monika Olejnik próbuje z Romaszewskiego wydusić przyznanie, że „Staruch” to bandzior, bo jakże tak można uderzyć w twarz innego człowieka? Czy pan, panie senatorze, by chciał, żeby ktoś pana uderzył w twarz? Czy pan, panie senatorze, uważa, że to w porządku jest kopnąć kobietę w kręgosłup? W kręgosłup!!!
Słucham tych słów i przyznam szczerze, że już nawet nie interesuje mnie, co ma do powiedzenia na ten temat, jeszcze wciąż wtedy senator, Zbigniew Romaszewski, bo najważniejsze jest dla mnie przyglądanie się tym dwóm twarzom – twarzy Moniki Olejnik, która przez te wszystkie lata jest już tak wyćwiczona, że nie sposób zgadnąć, czy ona wie, czy nie wie, że kłamie, i twarzy Romaszewskiego, i jego oczom, które wyrażają już tylko najbardziej dramatyczne zdziwienie, że oto może istnieć aż taka plazma. Ale też nie słucham tego, co mówi Zbigniew Romaszewski, bo miałem okazję wielokrotnie wcześniej bardzo skutecznie zapoznać się jego w tej sprawie wyjaśnieniami, i wiem, że on zaangażował się w obronę „Starucha” na tej samej dokładnie zasadzie, na jakiej przed niemal już czterdziestu laty angażował się w obronę innych bandziorów – bandziorów z Radomia i Ursusa. Bandziorów. Nie robotników, a właśnie bandziorów. A prawdziwy dziś problem polega na tym, że kiedy Romaszewski tłumaczy tę kwestię najlepiej jak potrafi, wielokrotnie, do znudzenia, to z drugiej strony wciąż pada to samo pytanie: „Ale czy pan uważa, że to w porządku uderzyć kogoś w twarz?”
Pamiętam wywiad, jaki ze Zbigniewem Romaszewskim, przy aktywnym uczestnictwie ministra Kwiatkowskiego, przeprowadził Bogdan Rymanowski. Romaszewski, coraz bardziej zniecierpliwiony, powtarzał wciąż, że on w latach 70-tych również bronił bandytów, ludzi, którzy niemal bez wyjątku mieli kryminalną przeszłość i wieloletnie wyroki, i że to własnie na tamtej obronie zbudował swoją dzisiejsza pozycję. A na to Kwiatkowski łapał się za głowę, że jak to w ogóle można porównywać „Starucha” do dzielnych robotników.
Przyznaję, że raz w życiu miałem do Zbigniewa Romaszewskiego pretensje. Za to, że zaangażował się w obronę Krzysztofa Piesiewicza. Bronił on go wtedy, wbrew faktom, wbrew dowodom, wbrew usprawiedliwionemu społecznemu oburzeniu, wbrew najbardziej podstawowemu moralnemu instynktowi. I oto dziś widzę Zbigniewa Romaszewskiego, jako człowieka, którego ja szanuję właśnie za to – również za to – że wtedy zdecydował się stanąć obok Piesiewicza. Bo na tanią publicystykę może sobie pozwalać choćby ktoś taki jak ja. Co tam ja? Niemal każdy z nas. Szczerze powiedziawszy, czasy są takie, że na tanią publicystykę pozwolić sobie może każdy. Nawet prezydent. Nawet premier rządu. I oczywiście, nic by nikomu nie zaszkodziło, gdyby i Zbigniew Romaszewski rozejrzał się wokół siebie, przyjął do wiadomości fakt, że pewna epoka się dawno skończyła i że wreszcie można sobie pozwolić na wesoły uśmiech. I uśmiechnąłby się, i zrzucił z siebie to napięcie, i rozsiadł się wygodnie w fotelu. A na jego twarzy, zamiast tej, dziś już tak bardzo nie do zniesienia, zawziętości, pojawiłyby się spokój i życzliwość. I zamiast się niepotrzebnie denerwować, opowiedziałby nam Zbigniew Romaszewski, jak to fajnie było być kiedyś w „Solidarności”. I jestem pewien, że wtedy wszyscy ci, którzy zobaczyli nagle bohatera w Marku Borowskim, poszliby po rozum do głowy i zrozumieli, że nie warto robić z siebie idioty. Bo życie potrafi wybaczyć wiele, ale jest pewien rodzaj wstydu, który nie opuści człowieka do śmierci.
A zatem, Zbigniew Romaszewski nie jest już senatorem. Wreszcie, po tych wszystkich latach, nadszedł czas, kiedy on tym senatorem być przestał. Wczoraj widziałem w telewizji Marka Jurka. Marek Jurek też już nie jest bohaterem naszej zbiorowej wyobraźni, ale, jak widać, System uznał, że jest tam jeszcze wiele do wyciśnięcia. Obawiam się, że Zbigniewa Romaszewskiego prędko nie zobaczymy. Domyślam się oczywiście – wręcz jestem pewien – że on dalej, kiedy tylko „usłyszy głos prześladowanych i bitych”, znajdzie czas, by znaleźć się na miejscu i robić to, co robił zawsze. I znów pojawia się obawa. Obawa, że tym razem ani nikt już go nie będzie chciał słuchać, ani też nikt już nigdy nie poprosi go, by się wytłumaczył ze swoich horrendalnych zachowań przed okiem kamery. Świat bowiem nie potrzebuje ludzi o zawziętych i pomarszczonych wiekiem twarzach i ich nauk.
I to tyle. Pozostaje mi tylko powtórzyć - jakoś ostatnio wszyscy wciąż się powtarzają - swój apel: proszę, kupujcie książkę, wspierajcie ten blog. Głupio to mówić, ale jestem pewien, że warto.
Tak. Ciśnienie mi skacze, kiedy to czytam ale i ja uważam tak samo. Jeden z naprawdę lepszych Twoich tekstów. Gratuluję. Szkoda, kurwa, że taki smutny.
OdpowiedzUsuń@zawiślak
OdpowiedzUsuńSzkoda, kurwa, ale inaczej się nie dało.
Zbigniew Romaszewski startował z mojego okręgu. Żaden "Staruch" i nagonka na niego nie miały tu wielkiego wpływu. Po prostu Czerwona Warszawa zdecydowała się głosowac na PO w pakiecie z Borowskim. I już.
OdpowiedzUsuńIlość głosów na listy partyjne i senatorów była niemal 1:1. Jak PIS- to ZR, jak PO - to Borowski.
Gdyby startował z Podkarpacia, to by przeszedł.
I jestem ciekawa czyj to był wybór, żeby wystawiac go przy okręgach jednomandatowych w Wawie.
@Iza
OdpowiedzUsuńO tak! To pytanie ostatnio wraca z uporem wręcz nie do zniesienia. Czyj to był wybór?
@Toyah
OdpowiedzUsuńWiem, że to może niemądre, ale jak czytałem tekst, to miałem podobne odczucia, jak te po 10/04/10. Coś jak wściekłość i bezradność. Tu wściekłość na wyborców i bezradność wobec tego procesu. No i jednak ta obawa o przyszłość, bo przecież ławka nasza i tak jest krótka. Zegar tyka a pasterzy na miarę wymienionych przez Ciebie nie widać.
A kto wymyślił Gwiazdę contra Borusewicz w Gdańsku?
OdpowiedzUsuńI kto pozwolił na straszne bilboardy Tusk= Palikot zamiast pięknych z hasłami programu PiS? Jest ktoś życzy nam strasznie źle!! I ten ktoś musi mieć władzę!
Zbigniew Romaszewski to jedna z tych wielkich smutnych figur. Jest ich naprawdę tylko paru.
OdpowiedzUsuńZbyt prawi i kulturalni, by móc się obronić w tej dżungli, bez zaprzeczenia swoim fundamentalnym zasadom.
Teraz jest czas karier małych, cwanych, krętaczy.
Kryska, a co jeśli to Kaczyński wymyślił? Trochę głupie takie gadanie, że ktoś to specjalnie zrobił. Może ktoś myślał, że będzie to dobre? Też myślałem, że to hasło nie jest najgorsze. Zresztą, kto wie jaki i czy w ogóle miało to jakiś wpływ?
OdpowiedzUsuńCo do Romaszewskiego. Tak sobie myślę Toyah, że mogłeś przed wyborami prowadzić taki cykl wpisów o największych bohaterach jakich ma PiS.
Zgadzam się w pełni, że te filmiki Cejrowskiego to byłaby miazga. Młodzi by to połknęli jak ryba haczyk.
@Iza
OdpowiedzUsuńNo właśnie, dostarczasz mi dowody empiryczne.
Pozdro od Szwejka: jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było :)
Nie takie bryły przed nami były, itd....
@Toyah
Romaszewski, Gwiazda też wytrzymają. Może to było potrzebne, jako cnototwórczy wstyd?
W świecie ślepców jednooki zostaje królem, itd. - w nieustającym nastroju mądrości ludowych.
@All
A teraz, kto się natychmiast nie otrząśnie ... temu wypisy z ostatnio odkrytych hieroglifów egipskich częściowo zatartych:
Siekiera, motyka, sznur, postronek
Jeszcze ...... ....... Donek.
Siekiera, motyka ...... kurz,
Jeszcze ..... ...... wkrótce już!
@kryska
OdpowiedzUsuńPytań jest znacznie więcej. Ale, owszem, te dwa też by też wystarczyły.
@Ulver
OdpowiedzUsuńKaczyński tego nie wymyślił, bop on nie ma głowy do wymyślania kampanijnych grepsów. Ale nawet gdyby coś mu strzeliło do głowy i zaczął się w to bawić, ktoś od niego sprytniejszy miał mu powiedzieć, że to tak nie działa. Po to się ma sztab i po to się ma specjalistów. Podkreślam - specjalistów, a nie nadętych działaczy.
@orjan
OdpowiedzUsuńOczywiście że wytrzymają. Ja też wytrzymam. Problem raczej z nami. Czy my wytrzymamy.
@Toyah
OdpowiedzUsuńJeśli masz na myśli, czy wytrzymamy my, jako kruche ludzie, to się okaże.
Ale Polska wytrzyma, bo jest wieczna. A przeniosą inni. Chyba także po to tu jesteśmy, czyż nie?
Toyah
OdpowiedzUsuńMoże masz rację.
Za to Aniołki to jego pomysł. Bardzo dobre to było. Nie wiem czemu nie wyszło.
@orjan
OdpowiedzUsuńJak najbardziej.
Parę komentarzy temu skojarzyłem rzymskie powiedzenie: sprawa doszła do trzeciego szeregu. Powstało ono z obserwacji taktyki legionu rzymskiego. Jego szyk bitewny był uformowany w 3 szeregi: w pierwszym walczyli młodzi legioniści (17 – 24 lat), w drugim starsi, już doświadczeni i odpowiednio ciężej uzbrojeni, a w trzecim szeregu „fachowcy” starsi niż 27 – 28 lat, solidnie opancerzeni i uzbrojeni.
OdpowiedzUsuńW tejże kolejności wchodzili szeregami do boju. Jeśli bój poszedł bardzo krzywo, ciężar walki przejmowali ci z szeregu trzeciego i już był tylko wóz, albo przewóz. Stąd powiedzenie i jego znaczenie.
Tak teraz myślę o uderzającej analogii w taktyce ostatniej kampanii wyborczej. Wielu zastanawiało się nad oznakami dziwnej bierności Tuska i jego przygrasiów. Jednocześnie wskazywano na oczywiste przejęcie ciężaru kampanii przez Lizów i inne emanacje chamówy oraz nawijania makaronu na uszy.
Właśnie owa analogia legionowa pomaga ustalić, że poczucie zagrożenia klęską było tym razem na tyle silne, iż gówniarzy od razu odsunięto, żeby się zbytnio nie wtrącali. W rezultacie, tę wojnę stoczył sam drugi szereg. Z powodzeniem.
Ale w zamian powstał pewien kłopot, bo przez ten genialny manewr, trzeci szereg został zdegradowany do drugiego! Od tego najstarszym „fachowcom” popieprzyło się poczucie bezpieczeństwa w bitwie. Powstało też niemiłe poczucie ryzyka, że następnym razem, to oni będą musieli sprężyć się na pierwszej linii. Zamiast wtedy przyjąć na klatę watahę już przetrzebioną, trzeba będzie osobiście pierś nadstawiać, a to zaburza komfort przysługujący fachowcom.
I tu powstaje pytanie: Co zrobiłby w analogicznej sytuacji rzymski dowódca legionu? To proste: wypieprzyłby pierwszoszeregowych gówniarzy, ewentualnie ich zdziesiątkował.
Dlatego, zamiast obstawiać czystki w obozie watahy, ciekawiej będzie przyjrzeć się obozowi zwycięzców.
Najlepiej z drzewa, na które 70% głosujących sami się wysłali.
@Toyah
OdpowiedzUsuńJakoś wcześniej nie udało nam się porozmawiać o Zbigniewie Romaszewskim a twoje refleksje na jego temat bardzo podzielam. I bardzo podzielam to co zauważył @Jazgdyni: nie ma w parlamencie Romaszewskiego, będzie za to całe dotychczasowe tałatajstwo plus palikotowa zbieranina i Borowski.
Вот, какая хуйня.
Aha! Będzie jeszcze Gibała. Myślę, że to warto wstawić jako oddzielny komentarz.
OdpowiedzUsuń@Toyah
OdpowiedzUsuńprzychylam się do tego co już wyżej napisano - Romaszewski nie miał szans w Warszawie w takiej konfiguracji okręgów wyborczych do senatu i tym, że Warszawa jest platformerska.
Wstyd dla tych co tak wybrali?
To nieporozumienie - ci wyborcy nie znają takiego uczucia jak wstyd.
Przynajmniej nie zamierzają tego okazywać.
@raven59
OdpowiedzUsuńJak gdzie o Romaszewskiego, to jednak można było naiwnie wierzyć, że z Borowskim nie przegra. Z kim jak z kim, ale z Borowskim - nie. Nawet w Warszawie.
Ci jednak, co wystawili Gwiazdę przeciwko Borusewiczowi, musieli mieć coś innego w głowie.
Abstrahując od wyniku PiSu, czy też wyniku Zbigniewa Romaszewskiego, zastanawiam się od dawna, jaki jest sens występowania w programach Olejnik, czy Lisa. W normalnym czasie, nie wyborczym, nie rozumiem sensu występów tamże. A co dopiero w czasie kampanii.
OdpowiedzUsuńDaniel Paczkowski
OdpowiedzUsuńSłuszna uwaga. Teraz widzę Cymański ma rajd po studiach. Wczoraj u Olejnik pruł się chłopina, ględził a ta go "zapierdoliła" trzema słowami, po Cymańskim. Następnie Lis. Znowu pieprzył jakby się nachlał. Razem z Niesiołem wypadł jak jakiś nerwus. Co prawda ja bym Środę czy tamte dwie śmiesznotki dawno zdzielił po ryju jakby mi tak wchodzili w słowo, więc się nie dziwię temu skakaniu na fotelu, no ale argumentacja była żenująca. Trochę ksiądz ratował sytuację.
Dziś Cymański w tokfm chyba był, ale nie słuchałem. Dobrze bo by mi znowu ciśnienie skoczyło.
@Daniel Paczkowski
OdpowiedzUsuńJa oczywiście byłbym za tym, byśmy w ogóle przestali korzystać z mediów systemowych. I to nawet nie po to, by zademonstrować nasze obrzydzenie, ale by ich zmusić do większego umiaru. Niestety, jak się już parokrotnie mogliśmy przekonać, to nic nie da. Brak PiS-u natychmiast wykorzysta Jurek, Zawisza i cała reszta niedopieszczonych. Jak trzeba będzie, to oni zaczną tam wpuszczać Korwina, Michalkiewicza, a nawet Słomkę. Byle mieć parytet. A chętnych nie zabraknie. Jak idzie o widzów, oni nawet nie zauważą różnicy. Tyle że uznają, że ten PiS coś ostatnio zdziczał.
@toyah:
OdpowiedzUsuńAle to czy w szkle będzie Jurek, Zawisza, Michalkiewicz, Korwin itp. nie ma jakiegokolwiek znaczenia. Obecność polityków PiSu w programach Lisa, czy Olejnik, kompletnie im nic nie daje. A do zdecydowanej większości widzów tych programów i tak PiS w ten sposób nie trafi. I tu nie chodzi o demonstrowanie obrzydzenia moim zdaniem, tylko nie branie udziału w grze na warunkach przeciwnika politycznego.
@Ulver
OdpowiedzUsuńAle ja właśnie uważam, że ma. I nawet starałem się wyjaśnić, dlaczego. Jeśli w przestrzeni oficjalnej, jako prawica będą występowali tamci, to ludzie stopniowo uznają, że to właśnie jest ta oferta.
@Toyah
OdpowiedzUsuńJeżeli chodzi o Romaszewskiego i wyborców w Warszawie to tak po prostu tu jest.
I pomyśleć, że był czas, że wybory na prezydenta miasta wygrał Lech Kaczyński...
Oglądałem wczoraj rajd Cymańskiego po TV..., lepiej jednak by zajął się tym co ma do roboty w europarlamencie.
Do takich audycji trzeba wysyłać Kurskiego, Brudzińskiego, Kempę lub Hofmana - oni w tym są o wiele sprawniejsi...
@raven59
OdpowiedzUsuńJa mam do Cymańskiego słabość, od czasu jak go widziałem na wyjazdowym posiedzeniu kubu PiS w Katowicach. Była ta sala, wszystkie miejsca były zajęte przez różnych posłów i różnych ważniaków z rodzinami i znajomymi, a on sobie spokojnie stał w drzwiach. Ładnie to wyglądało.
@Toyah
OdpowiedzUsuńJa w sumie też lubię Cymańskiego ale czasem nie rozumiem tego co on robi...
No ale przecież ja nie jestem politykiem, tylko wyborcą - Choć nie jego. Gdybym był w jego okręgu wyborczym to bym się zastanawiał.