sobota, 9 października 2010

Kabelek do ucha, koka do nosa, a strach wciąż zżera duszę

W telewizji, jak co sobotę, pokazały się cztery panie i jeden pan, żeby na tle dyskretnego muzycznego podkładu porozmawiać o sprawach bieżących. W pewnym momencie, prowadzący program red. Marciniak – postać skądinąd szczególna – zapytał o Kazimierza Kutza, który za Palikotem poszedł z PO. Głos zabrała któraś z pań i powiedziała mniej więcej coś takiego: „Palikot mnie za bardzo nie interesuje, ale chciałam parę słów o Kutzu. Otóż bardzo cenię pana Kutza jako reżysera, natomiast bardzo mi nie pasuje sposób w jaki on prowadzi polityczną debatę”. I w tym momencie wspomniany Marciniak rzucił: „Kutz, czy Palikot?”
Czemu zwracam uwagę na ten fragment? Otóż w programie o którym mówię brały udział cztery kobiety, z których dwie, a więc Magdalena Środa i Manuela Gretkowska są członkami tak zwanego Ruchu Poparcia Palikota, a jedna, czyli Iwona Katarasińska bardzo ważnym członkiem Platformy Obywatelskiej i jedną z jego pierwszych strzelb. Pani, której Marciniak nie zrozumiał, albo – co znacznie bardziej prawdopodobne – nie słuchał, reprezentowała Prawo i Sprawiedliwość. I ja teraz się właśnie zastanawiam, czy Marciniak jej nie słuchał, bo on już jest tak zaprogramowany, że kiedy pojawia się głos ze strony do którą on systematycznie odwraca się swoim tyłkiem („I fart in your general direction” – kto zgadnie skąd to?), czy może to jest właśnie taki typ dziennikarstwa, że on nie słucha nikogo, bo nie znając dnia ani godziny, kiedy przychodzi do pracy, skupia całą uwagę na tym kabelku, który mu włożono do ucha, i reszta staje się dla niego wyłącznie szumem. Kiedy obserwuję to co się dzieje na poziomie mediów mainstreamowych w ostatnich tygodniach, mam wrażenie że tu mamy do czynienia z opcją drugą. A więc kabelek, plus niewykluczone że coś do noska.
Skoro mamy wyjaśniony ten fragment, to pewnie wypada też wytłumaczyć się, po ciężką cholerę w ogóle zajmować się bandą tych straceńców? Najprościej byłoby powiedzieć, że takie są czasy i je się to co jeść dają. A że dają czarną rzepę, to jemy rzepę. Jest jednak też powód znacznie poważniejszy. Otóż chodzi własnie o ten wspomniany już kabelek i nosek. Ostatnio towarzyszy mi coraz bardziej dojmujące przekonanie, że po tamtej stronie nie ma już nic więcej. I że kiedy Jarosław Kaczyński wciąż powtarza, że oni się okropnie boją, to nie jest to nie jest żadna retoryka, ale bardzo dosłownie przekazana informacja – tak, oni się bardzo boją. Jestem coraz bardziej przekonany, ze kiedy my widzimy jakieś przesuwające się po telewizyjnych ekranach głowy i słyszymy wylewające się z przeróżnych ust słowa, a jednocześnie wszystko zdaje się być tak pięknie zorganizowane i takie czyste, to mamy do czynienia już tylko wyłącznie z echem przeszłości, która nie powróci. Bo, jak mówię, po niej zostały już tylko ten kabelek i nosek. I strach.
Wczoraj u Piaseckiego w TVN24 wystąpiła minister zdrowia Ewa Kopacz i Piasecki spytał ją o wypowiedz – przyznaję, że sam jej nie znalem – Edmunda Klicha, że jest faktem iż katastrofę Tupolewa przeżyło kilka osób, ale po kilkunastu minutach i one zmarły. Kopacz była porażona. „Edmund tak powiedział?” spytała. „Owszem”, mówi Piasecki. „To jego słowa”. Na co Kopacz z tą swoją twarzą manekina z dwucentymetrową warstwą pudru i kompletnie pustymi oczami, zaczyna mu tłumaczyć, że to niemożliwe, że ona widziała te ciała i że nie życzy nawet najgorszemu wrogowi, żeby musiał coś takiego przeżywać, że ona wiele w zyciu widziała, że jest lekarzem sądowym, więc niewiele jest ją w stanie zaskoczyć, ale to co jej pokazano w Moskwie, to był widok, jakiego ona sobie nawet nie wyobrażała. Że ona nie wierzy, by to co ona zobaczyła mogło jeszcze choćby przez chwilę zyć.
A ja znów się zastanawiam – dlaczego Piasecki nie rzucił choćby jednym zdaniem, że teraz dopiero widać, jak to ze Smoleńska do Moskwy droga daleka. Nawet gdy nie ma mgły, a niebo bezchmurne. Albo czemu on się nie zadumał nad tym, co tam się musiało dziać w tym samolocie, kiedy on spadał z tych pięciu metrów w tamto smoleńskie błoto.
Wspominam tu o nim od czasu do czasu. Widzę go dość często, a czasem, kiedy uznam, że trzeba go przypomnieć – wspominam go. Mam jednak wrażenie, że z jakiegoś powodu, tak naprawdę, to tylko w mojej pamięci on jeszcze funkcjonuje. Że to tylko dla mnie on wciąż istnieje i tak wiele dla mnie znaczy. Dziś znów szedłem sobie ulicą i śmy się minęli. Gdyby ktoś w tym całym tumulcie zdążył już zapomnieć, przypomnę. Hubert K. przed kilku laty, i przez parę tygodni był główna gwiazdą naszych mediów, a te swoje przysłowiowe 15 minut otrzymał od tego czarnego i strasznego losu kiedy jako bezdomny menel na Dworcu Centralnym w Warszawie sklął prezydenta Kaczyńskiego w sposób tak agresywny i tak bulwersujący dla obecnych tam osob, że ktoś wezwał policję, a policja go zgodnie z procedurami spisała. W dowód wdzięczności za ten wybuch szaleństwa, Hubert K. został przez System przyodziany, nakarmiony, uczesany, przypudrowany i przegoniony tam i z powrotem przed kamerami wszystkich możliwych telewizji, jako ofiara nieludzkiej i bezlitosnej polityki, a przede wszystkim terroru, którego symbolem w jego akurat wypadku stał się Lech Kaczyński. Myślę, że poza tym wszystkim Hubert K. musiał też otrzymać jakieś stypendium. Ja go spotykałem dość często jeszcze w tamtych latach i on naprawdę wyglądał wówczas bardzo szykownie.
No więc i dziś go spotkałem. Wyglądał tak jak ostatnio, i tak samo jak wiele razy wcześniej. Z tą swoją maską na twarzy, z pustymi oczami, z pofarbowanymi i przylizanymi do tyłu włosami. Zupełnie nie wiem dlaczego, ale przypomniała mi się ta wczorajsza Kopacz. Strasznie się te losy plotą, a już też nie bardzo wiem, dlaczego moje mysli idą w tym, a nie innym kierunku. Tam wciąż leży ten gnijący samolot, na brzozach strzępy ciał, w telewizji po raz już pięćdziesiąty Donald Tusk się pyta, po jaką cholerę Kaczyński zgłaszał się do tej prezydentury. Co mu strzeliło do głowy, żeby się pchać tam gdzie go nikt nie chce? To i ma co chciał. Sam jest sobie winien, że teraz wygląda tak komicznie, o czym najlepiej może zaświadczyć minister Kopacz, co nie jedno widziała.
A mógł przecież zostać skromnym pracownikiem naukowym, to by żył. Jak Hubert K. i wielu innych, którzy zawsze znali swoje miejsce, a kiedy pokazywała się szansa, to się najwyżej ustawiali w kolejce, aż ich inni, mądrzejsi i lepsi poproszą do śrdoka. A tak? Chciał, to ma.
Czy ja jeszcze chcę kogokolwiek do czegokolwiek przekonywać? Chyba już nie. To pisanie to już chyba tylko jest taka sobie poezja. Kto chce, to się wzruszy. A jak ktoś woli co innego, niech się obsłuży już sam.

7 komentarzy:

  1. Świetnie, świetnie, świetnie !

    Cóż jest takiego w tym podstarzałym Toyahu, ze sporą nadwagą i lekkim nadciśnieniem, że widzi dokładnie, jak jakiś niesamowity robot z XXV wieku, co nam w duszach gra (a przynajmniej w mojej)?

    Do tej pory, to taki paranormalny, pozazmysłowy kontakt miałem tylko z moją szanowną małżonką, która zawsze bez słów wiedziała gdzie mnie podrapać jak swędziało. I to nagle Toyah, na wielką odległość,ze Śląska na Kaszuby, wyczynia dokładnie to samo. To jest niezaprzeczalny dowód, że teoria strun, która mówi, że dwie cząstki są ze sobą związane, niezależnie jak wielka odległość między nimi, jest jak najbardziej prawdziwa.

    Albo jeszcze inaczej - Toyah jest jak ten pająk krzyżak w moim ogrodzie, który rozpiął wielką sieć i jak jakiś owad, lub jak w moim przypadku tłusta mucha, w nią wpadnie to już nie ma zmiłuj się.

    I jest to jeszcze jeden ważny, antropologiczny nawet dowód na to, że istnieje jakiś generalny ogląd świata: ta Kopacz zapudrowana i ciągle spocona, ten cwaniaczek drobny Piasecki i Środa, najprawdopodobniej seksualnie niespełniona, są jak matryce z prastarego, paryskiego czy włoskiego teatru marionetek i widzimy je tak samo, jak może one nie chciałyby być widziane, ale niestety - tak się prezentują.

    I Toyah, jednym słowem, no, czasami jak mu jakaś boleść doskwiera, paroma, ujawnia kwintesencję i czysty aromat takiego człowieka. Człowieka, który w swoich oczach i oczach tych całych tefałenów i polsatów ma być kimś, ale niestety w naszych jest tylko marnym stworzeniem.

    Ps. sobie jeszcze dobrze śpicie, a tu przymrozek pokrył trawy. To oznacza koniec z grzybami a Marylka zmarznie w swoich kniejach

    OdpowiedzUsuń
  2. A jednak wciąż tv. Ja nie oglądam od 12 lat. Wiadomo, są różne podejścia. Główne przysłowie żydowskie jednak mówi, z kim przystajesz takim się stajesz. Ich nie warto oglądać, oni się nie zmienią. To są źli ludzie. Widziałem na stronie tv Środę i Rozę Thun u Lisa na panelu z Krasnodębskim. Nie dość, że nie ma to nic do zaproponowania to jeszcze pierdoli jak w maglu. a poza tym jak słusznie przedmówca z Gdyni napisał to marionetki w rękach przeszkolonych smutnych panów. Ci zaś panowie to "Kłamcy profesjonalni" (wyd. Maternus Media). Przytoczę tu ostatnie zdanie z tej pouczajacej książeczki;

    Człowiek zdradza dla czegoś: dla slawy, zysku, przyjemności albo przeciw czemuś. Jednak ostateczny motw zdrady, będący negacją najglębszego przekonania, którym każda istota ludzka jest głęboko przesiąknięta, stanowi decyzja zaprzeczenia przez osobę wlasnej tożsamości. Motyw ten jest niezrozumiały, irracjonalny, tonie w ciemnościach, podobnie jak w mroku zanurzony jest wolny i destrukcyjny akt szatana.

    OdpowiedzUsuń
  3. Byl w PRL taki reżimowy dzienikarz o twarzy szpicla. I nazywal sie Marciniak. A redaktor Marciniak z TVN24 to jego syn. Niedaleko pada jablko od jabloni.

    OdpowiedzUsuń
  4. @tadeusz1965

    Jednym z najpoważniejszych pragnień funcjonariuszy każdego z reżymów jest kwestia dziedziczenia.

    Tym kwestia ta ważniejsza, im reżym paskudniejszy. Prawdopodobnie ta relacja ma związek z instynktem samozachowawczym.

    I w końcu, niedaleko pada jajko od kury.

    OdpowiedzUsuń
  5. @jazgdyni
    Przepraszam Cię bardzo, ale moja nadwaga w żaden sposób nie jest "spora". To już bardziej nadciśnienie.
    A za dobre słowa jestem Ci dozgonnie wdzięczny.

    OdpowiedzUsuń
  6. @tomak
    Mylisz się. Nie błądzą ci, kórzy oglądają telewizję, tylko ci, którzy uważają, że koń ma duzy łeb, więc niech myśli.
    Telewizja nie ma tu nic do rzeczy.

    OdpowiedzUsuń
  7. @tadeusz1965
    Naprawdę? Jesteś pewien? To by mi bardzo pasowało.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Bumerang, czyli blessing in disguise

  Zanim przejdę do rzeczy, muszę przekazać kilka informacji na temat naszej córki Zosi, która pod koniec maja została zdiagnozowana z bardzo...