Muszę przyznać, że akurat jak idzie o Amy Winehouse, ani przez chwilę nie przypuszczałem, że ją też zamordują. Może za tą moją wiarą stało w ogóle przekonanie, że zło nie może być regułą – i to regułą aż tak rozpanoszoną – lecz jedynie jakimś, mniej lub bardziej częstym, wybrykiem, a może poszło akurat o tę biedną Winehouse. Nie wiem. Myślę jednak, że to jednak jej sztuka i kariera nastroiły mnie tak optymistycznie. Czy chcę przez to powiedzieć, że słuchałem Amy Winehouse, kupowałem jej płyty i ceniłem ją przynajmniej jako piosenkarkę? W żadnym wypadku. Michaela Jacksona – owszem. Billy Holiday – jak najbardziej. Winehouse – nie. Mógłbym nawet powiedzieć, że od początku uważałem Amy Winehouse za wyjątkowe beztalencie i typową kreację przemysłu rozrywkowego.
Nie znam piosenek Amy Winehouse na tyle, by powiedzieć, jak się która nazywa i czym się różni od innych. Natomiast miałem okazję obejrzeć kiedyś jeden jej koncert w telewizji i właściwie tylko na tej podstawie twierdzę, że ona była wyłącznie produktem. I to produktem dość marnej jakości. To co miałem okazję oglądać i słuchać przez te półtorej godziny na tej scenie, jeśli miało w sobie coś niezwykłego, to wyłącznie to, że – w sposób zupełnie wyjątkowy – wszystko co się działo wokół głównej gwiazdy, było bez porównania wyższej jakości, niż to co prezentowała ona sama. Powiedzmy, że jeszcze pierwsze dwie, czy trzy piosenki robiły jakieś wrażenie. Później, jedyne czego warto było słuchać i patrzeć, to albo ci czarni tancerze, albo muzycy. A sama Winehouse, coraz bardziej niknęła, i to zarówno symbolicznie, jak i – popijając wciąż coś z dwóch stojących przed nią szklanek – również fizycznie.
A więc, nie wierzyłem, że i ona też będzie musiała umrzeć. Nie potrafiłem sobie wyobrazić, że sztuka tak wtórna i tak marnej jakości, może kryć w sobie z jednej strony coś, co musi być podtrzymywane za wszelką cenę – nawet za cenę życia – a z drugiej, że w niej nie ma już naprawdę nic, co możnaby próbować sprzedać, obywając się jednak bez tej śmierci. W końcu, czy to możliwe, że wszystko co tam było, to tylko to jej pijaństwo i owa tragiczna bezprzytomność?
Kiedy umierał Jim Morrison, czy Jimi Hendrix, wiadomo było, że ich przede wszystkim nie da się już zmienić, a poza tym, każda zmiana przyniesie tylko finansowe straty. I odwrotnie – że zarówno Morrison, jak i Hendrix, wraz z tym swoim mitem, będą jeszcze się sprzedawać przez całe dekady. Podobnie było z Janis Joplin, z Kurtem Cobainem, czy ostatnio już – z Michaelem Jacksonem. Jaką to gwarancję sukcesu dawał nie zaćpany Morrison, czy Michael Jackson, wyglądający jak człowiek? W przypadku Amy Winehouse, sprawa wydawała się być prosta. Miałem okazję oglądać ją niedawno na youtubie, podczas koncertu gdzieś w Serbii chyba, gdzie ona, biedna, była tak pijana, że nie była w stanie nawet się wściec na hałasująca publiczność. I pomyślałem sobie wówczas, że teraz ją pewnie wsadzą do jakiejś kliniki, gdzie ona przejdzie odpowiedni odwyk, i wróci w chwale, jako niby ta sama Amy Winehouse, lecz jednak nowa, odrodzona. I dalej będzie śpiewała te swoje byle jakie piosenki, tym swoim byle jakim głosem, a wszyscy będą zadowoleni, że ona była taka dzielna i że udało się jej ocalić życie.
Tymczasem wyszło na to się, że i tu bez śmierci obejść się nie dało. Że Amy Winehouse, bez tego swojego mitu zaćpanej i zapitej na śmierć artystki – zwłaszcza w momencie, gdy pozostał już tylko ten mit – sprzedawać się nie może. No i wzięli, i ją też zabili.
Jest jednak w tym całym zdarzeniu coś jeszcze, co każe nam tych, którzy tworzą ten system i z niego żyją, nienawidzić jeszcze bardziej, i, przy okazji, jeszcze bardziej się ich bać. Chodzi mianowicie o to, że Amy Winehouse zmarła w wieku 27 lat, a więc dokładnie tak samo, jak Brian Jones, Jim Morrison, Jimi Hendrix, Janis Joplin, czy wreszcie Kurt Cobain. Oczywiście, ktoś może powiedzieć – i będzie miał świętą rację – że ludzie umierają w różnym wieku, a więc również w wieku 27 lat, więc nie ma się co specjalnie ekscytować. No może trochę, że niby patrzcie no państwo, jaki to dziwny przypadek. Ktoś nawet – zwłaszcza jakiś mądry psycholog – może powiedzieć, że zostało potwierdzone naukowo, że 27 lat to jest taki wiek, kiedy to człowiek przestaje być dzieckiem, a zaczyna myśleć jak człowiek dorosły. No i że kwestia jest tylko taka, czy się zdąży, czy nie. Tyle że ani Jim Morrison, ani Amy Winehouse, zbliżając się do tego krytycznego wieku, nie żyli sobie jak wolne ptaki. Oni mieli swoich menadżerów, lekarzy, psychologów, księgowych, a może nawet jakichś specjalnych kapłanów, którzy nie spuszczali z nich oka choćby na chwilę i wciąż im mówili, jak zyć, żeby było dobrze. Ani Jim Morrison, ani Amy Winehouse – no dobra, niech będzie, że Jim Morrison mniej, ale to były inne czasy – nie mieli nic do gadania, odnośnie tego, co będą robić, w jaki sposób i kiedy. Nie było ani jednego kieliszka wypitego przez Winehouse, o którym nie wiedziałby jej lekarz. Jednej pastylki, którą ktoś by jej dał bez jego wiedzy. A tu nagle się dowiadujemy, ze znaleziono ją martwą w jej mieszkaniu w Londynie. Bardzo to ciekawe. Prawie tak ciekawe, jak to, czy ci co ją znaleźli, to byli ci sami, co ją minionego wieczora tam zostawili, oczywiście zadbawszy odpowiednio o to, żeby jej się nie nudziło.
Te 27 lat, to rzeczywiście zagranie nie byle jakie. Bo ja naprawdę jestem w stanie zrozumieć wiele. Nawet to, że ktoś taki jak Amy Winehouse, w momencie gdy zaczyna przynosić odpowiednie pieniądze branży rozrywkowej, przestaje być traktowany jak człowiek, ale za to już tylko jak towar. Jestem w stanie nawet zrozumieć to, że – będąc już tylko tym towarem – w momencie, gdy się zużyje technicznie i moralnie, człowiek zostaje zwyczajnie wywalony na śmieci. Powiem więcej. Uczony tym wieloletnim i tak tragicznym doświadczeniem, potrafię uznać nawet i to, że to co oni robią, robią z takim poczuciem bezkarności. W końcu przemysł rozrywkowy, to podstawa kultury popularnej, a więc wszystkiego. Natomiast to, że ta bezkarność sięga aż tak wysoko, że oni potrafią się koncentrować na czymś tak pozornie nieistotnym, jak te 27 lat, potrafi naprawdę przerazić. Bo świat, w którym dochodzi do tego wszystkiego, i to jeszcze na tym poziomie zabawy i szyderstwa, to świat, który naprawdę nie zasługuje na wiele dobrych słów.
Wciąż się zastanawiamy nad tym, co się stało przedwczoraj najpierw w Oslo, a w chwilę później na tej norweskiej wyspie, i oczywiście przychodzą nam do głowy różne myśli i różne refleksje. Na mnie natomiast bardzo duże wrażenie zrobiła wypowiedź chyba samego premiera Norwegii, który w reakcji na tę masakrę, poinformował, że nikt i nic nie zatrzyma Norwegów na ich drodze postępu i cywilizacji. Że ani im w głowie cokolwiek zmieniać w tym, co z taką swadą już jakiś czas temu udało się im zacząć. I to jest coś naprawdę niezwykłego. Przychodzi ten obłąkaniec i z hasłem o tym jednym człowieku z wiarą i tysiącami z zainteresowaniami, dokonuje tej niesłychanej rzezi, a ci, do których w pewnym sensie przesłanie niesione przez tę zbrodnie było adresowane, zachowują się jak banda kompletnie zaczadzonych durniów i informują każdego kolejnego kandydata na ołtarze ginącej cywilizacji, że niech oni sobie robią co chcą, bo jak idzie o nich, to nie ma mowy o jakiejkolwiek refleksji. Ja oczywiście rozumiem, że trudno sobie wyobrazić, żeby w odpowiedzi na ten atak, świat nagle się zatrzymał i zadeklarował chęć odwrotu. Tak się oczywiście zrobić nie da. To jest zwyczajnie nie do przeprowadzenia. Natomiast jest chyba jakaś różnica między wpadaniem w panikę, a wykazaniem kompletnego braku zainteresowania dla oczywistych znaków. Ile by to kosztowało, by powiedzieć choćby tyle, że świat, w którym dzieją się takie rzeczy zmusza nas wszystkich do choćby minimum zastanowienia.
No właśnie – zastanowienia. Ciekawe to bardzo, jak to się dziwnie ułożyła w tych ostatnich dniach owa walka między tymi co – jak twierdzą – wierzą, a tymi – co też jak twierdzą – mają tylko zainteresowania. Ktoś powie, że wiara zwyciężyła. A ja naprawdę wcale nie jestem tego pewien. Boję się, że, tak czy inaczej, ludzie z zainteresowani wciąż są wysunięci mocno do przodu. Chyba nikt mnie nie może podejrzewać, ze ja im akurat dobrze życzę, natomiast zupełnie uczciwie im radzę, by się jednak zreflektowali, bo czasy idą fatalne. I oni będą z pewnością, którzy jako pierwsi się o tym przekonają. Jak to mówią prości wieśniacy – na własnej skórze.
A time-travel experiment
OdpowiedzUsuń(Yes, it's all over the web already. I do not like his style, nor his grasp of English, but there are some succinct remarks of considerable weight. Have a look.)
...If a man of the 1950s were suddenly introduced into Western Europe in the 2000s, he would hardly recognize it as the same country. He would be in an immediate danger of getting mugged, carjacked or worse, because he would not have learned to live in constant fear. He would not know that he shouldn’t go into certain parts of the city, that his car must not only be locked but equipped with an alarm, that he dare not go to sleep at night without locking the windows and bolting the doors – and setting the electronic security system. (...)
In the office, the man might light up a cigarette, drop a reference to the “little lady,” and say he was happy to see the firm employing some coloured folks in important positions. Any of those acts would earn a swift reprimand, and together they might get him fired. (...)
And when the whole family sat down after dinner and turned on the television, they would not understand how pornography from some sleazy, blank-fronted “Adults Only” kiosk had gotten on their set.
(continued)
OdpowiedzUsuńWhy did it happen?
Over the last fifty years, Western Europe has been conquered by the same force that earlier took over Russia, China, Germany and Italy. That force is ideology. Here, as elsewhere, ideology has inflicted enormous damage on the traditional culture it came to dominate, fracturing it everywhere and sweeping much of it away. In its place came fear, and ruin. Russia will take a generation or more to recover from Communism, if it ever can.
The ideology that has taken over Western Europe goes most commonly by the name of “Political Correctness.” Some people see it as a joke. It is not. It is deadly serious. It seeks to alter virtually all the rules, formal and informal, that govern relations among people and institutions. It wants to change behaviour, thought, even the words we use.
Koniec cytatu. Guglować proszę frazę "2083-a-European-Declaration-of-Independence"
Tam jest całość. 1518 stron.
Komentarz?
Powyższe to nie jest moja angielszczyzna, nie polecam też nauki powyższych tekstów na pamięć. Choćby dlatego, że (weźmy ostatnie zacytowane zdanie) wyraził je znacznie lepiej Sun Tzu.
Ktokolwiek jednak z decydentów rzuci się do komentowania zabójstw w Norwegii baz zastanowienia, temu zupełnie uczciwie poradzę, by się jednak zreflektował, bo czasy idą fatalne.
To oczywiście nie jest moja oryginalna myśl - powtarzam za toyahem, który wyraził ją lepiej, niż ja potrafię. Proszę przeczytać notkę Gospodarza Bloga jeszcze raz: tam ta myśl jest. Mocno wypowiedziana. Trafnie.
@YBK
OdpowiedzUsuńNo wreszcie! Za chwilę dalej.
@YBK
OdpowiedzUsuńPięknie! Tyle że skoro tak, to czemu się gdzieś smykasz po lasach, zamiast być tu z nami? Hę?
Oj! Wszystko widać w tej sieci. Las bierzamy pod pachę, i ruszamy tam, gdzie serca mocno i równo biją.
OdpowiedzUsuńOby, oby, oby.
Czy Amy miała "byle jakie" piosenki i "byle jaki" głos i czy była tylko produktem ? Nie zgodzę się. Należałoby docenić chociażby fakt, że w dobie kompletnego upadku muzyki popularnej symbolizowanego przez to, co serwują nam na co dzień muzyczne media Amy jednak wyróżniała się. Jej soulowe i jazzowe inspiracje na przekór powszechnym w popie prostackim, plastikowym aranżacjom wyróżnialy się, w ten sam sposób co niedawno Joss Stone a obecnie Adele (która moim skromnym zdaniem NIE JEST lepsza od Amy, mimo iż przykuwa uwagę). Mogę się w tej kwestii o tyle wypowiadać , że soul, rhythm n blues to gatunki od lat eksplorowane przeze mnie dość dogłębnie.
OdpowiedzUsuńInna rzecz że ostatni koncert Winehouse w Serbii delikatnie rzecz ujmując nie należał do jej najlepszych, stąd też trudno wyrabiac sobie o niej generalną opinię na podstawie ostatnich lat upadku (wszak pierwszą płytę wydała w 2003 roku).
Jest to strata, sam kibicowałem jej w walce z nałogami i miałem nadzieje że jeszcze wyjdzie na prostą, mogła osiągnąć bardzo, bardzo wiele. Została nam jednak jej chrześnica: http://www.youtube.com/watch?v=IgMxfYfaVHw&feature=share
Amy niestety była marna.
OdpowiedzUsuńJa już jestem taki, że gdy mówimy o showbiznesie, to piosenkarka musi mieć mocny i porywający głos. Ale to dla Systemu nie jest takie ważne. Dla nich ważne jest żeby była sterowalna i całkowicie im podporządkowana. Czyli po prostu, czy jest całkowicie do kupienia przez System, który potem może zrobić z nią co chce, nawet zabić, jeśli to będzie dobre dla interesu.
Taka na przykład Macy Gray ma dla mnie głos i muzykalność sto razy lepsze, ale jakoś nie robi wielkiej kariery. A pamiętam nawet taką dziewczynę o potężnym głosie - Jennifer Rush, która jakoś tak cichutko odeszła w zapomnienie.
Nawet nasza Okupnik wg. mnie była lepsza od Amy Winehouse.
Ale to oczywiście tylko moja prywatna opinia.
(A Joplin była wielka).
@nicker
OdpowiedzUsuńTy Winehouse lubiłeś, ja nie, i nie ma o czym gadać. Natomiast dobrze też jest mieć argumenty. Otóż ja, pisząc że ona była przeciętna, nie powołuję się na koncert w Serbii, lecz na koncert sprzed dobrych kilku już lat w Londynie. Inna sprawa, ze akurat taka Billy Holiday potrafiła śpiewać do końca, nawet kiedy wręcz już leżała na plecach. Hendrix, Morrison, Cobain, Joplin i Jackson - podobnie. Artystą albo się jest, albo się nim nie jest.
No i wreszcie ta uwaga o tym, że jesteś tu autorytetem, bo soul i rhythm'n'blues to gatunki "od lat eksplorowane przeze mnie dość dogłębnie". Przez mnie też. I co z tego?
@jazgdyni
OdpowiedzUsuńTu System nie ma nic do rzeczy. System nie zajmuje się piosenkarkami. To jest show-business, a tam chodzi tylko o pieniądze, a nie o jakąś sterowalność. Dopóki ona, dla tych, którzy ją zakontraktowali, jako zapijaczoną gwiazdę, potrafiła zarabiać pieniądze - mogła żyć. Kiedy się okazało, że więcej pieniędzy przyniesie, jako zapijaczona gwiazda, która zmarła w wieku 27 lat - umarła. I tyle.
Oczywiście, że Macy Gray zawsze była lepsza, tyle że tam chodziło o inną publiczność. Nie o dzieci. Jest o wiele bezpieczniej tworzyć dla dorosłych.
@ toyah
OdpowiedzUsuńNie wiem, jaką artystką była Amy W., bo nie znam ani jednego jej "dzieła", natomiast wiem mniej więcej, w jaki sposób została wykreowana przez show-biznes, który Ty -zapewne słusznie - zaliczasz do Systemu. Jej śmierć została dokładnie wyreżyserowana. Już tydzień temu można było przeczytać na Onecie (i zapewne we wszystkich plotkarskich portalach i czasopismach), że Amy stoczyła się totalnie i grozi jej śmierć. A więc wykreowano oczekiwanie na tę śmierć.
Natomiast teraz tłum hipokrytów, tzw. dziennikarzy muzycznych i innych postaci półświatka show-biznesu lamentuje, jak to nikt z "przyjaciół" nie pomógł tej nieszczęsnej dziewczynie. I wszyscy oczywiście są dogłębnie wstrząśnięci.
Strasznie też nagłaśniają sprawę "klubu 27". Obawiam się, że teraz wielu przeciętnych "artystów" będzie się chciało do tego klubu zapisać.
Serdecznie pozdrawiam imieninowo.
@Marion
OdpowiedzUsuńTo nie ja. To jazgdyni wspomniał o Systemie. Ja tego słowa użyłem tu w znaczeniu słownikowym.
A za życzenia dziękuję.
Panie Krzysztofie z okazji imienin życzę wszelkiej pomyślności w życiu osobistym, oraz dalszych sukcesów edytorskich.
OdpowiedzUsuńPana spostrzeżenia i refleksje są nieraz, do bólu prawdziwe i nadzwyczaj trafne. Jednak w RP nadal zbyt wielu jeszcze umiejętnie nie korzysta z netu, a pilnie potrzebuje radykalnej przemiany, także opamiętania i nawrócenia. Zgoda czas przemija, tempo zmian w świecie jest zawrotne,a wyznaczane cele prozaiczne lub zatrważające, bo większość nadal uporczywie trwa w błędzie i nie chce poznać, ani znać i uznać Jego Prawdy.
Szczęść Boże!
@Toyah
OdpowiedzUsuńJesteś pewien, że System nie ma z tym nic wspólnego?
Że ci co kreują pop-kulturę, post-politykę i modele edukacji nie wzięli całego showbiznesu pod swoje opiekuńcze skrzydła?
Że jest to całkiem odrębna niezależna branża?
Śmiem wątpić tutaj.
Jakos to nie miesci mi sie w glowie, ze mogli ja z premedytacja zamordowac. Moze po prostu pozwolili jej brac bez opamietania i przedawkowala.
OdpowiedzUsuńI kim sa ci "oni"?
@jazgdyni
OdpowiedzUsuńSystem zajmuje się ludźmi, nie artystami.
@angela
OdpowiedzUsuńOczywiście, że jej pozwolili brać bez opamiętania. Najpierw jej nie pozwalali, a potem pozwolili. Cóż w tym takiego trudnego, żeby to zrozumieć?
Chyba dobrze pamiętam, że Paul McCartney również zmarł mając 27 lat?
OdpowiedzUsuńWiem, oczywiście, że nie wszystek umarł, ale plotka o jego śmierci krążyła od Abbey Road do Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band, a nawet trochę dłużej.
@yarc
OdpowiedzUsuńTak. A ja słyszałem, że z kolei Elvis Presley nie umarł, lecz mieszka w Pułtusku, jako Wiesław Stanek. i jest pracownikiem Zarządu Zieleni Miejskiej.
Tyle że o tym nie pisałem, bo pisałem o czymś innym.
Chciałem tylko podać przyczynek do wątku o tym szczególnym wieku - 27 lat.
OdpowiedzUsuńWiadomo, że Elvis mieszka w Pułtusku. W tym samym bloku co JFK i Jimmy Hoffa.
@yarc
OdpowiedzUsuńJasna sprawa.