Jak
wszyscy już z całą pewnością doskonale wiemy, przewodniczący
Broniarz zwołał na dziś wszystkich nauczycieli, polecił im
przeprowadzić w swoich szkołach strajk, a oni, jak to oni,
polecenie karnie wykonali. Na moment wprawdzie pojawił się dylemat,
co zrobić, by zmusić uczniów do zwagarowania i jak ukarać tych,
co zwagarować nie chcieli, no ale ktoś ostatecznie wpadł na pomysł,
że najbardziej opornymi zajmą się księża, którym, jak wiemy,
strajkować nie wypada, no i w ten sposób jedni i drudzy zobaczą,
co znaczy ustawić się poza społeczeństwem. No i kiedy piszę ten
tekst, szkoły w całej Polsce strajkują, a dobrzy ludzie zachodzą
w głowę, jak to się stało, że komuś tak podejrzanemu, jak
Broniarz, stojącemu na czele organizacji tak dramatycznie
niewiarygodnej jak Związek Nauczycielstwa Polskiego, udało się tak
skutecznie najpierw doprowadzić tę akurat grupę zawodową do stanu
aż takiego bezwładu, a następnie do miejsca, gdzie oni wszyscy
będą robić wszystko, co im się każe. Powie im się „siad” -
usiądą; zawoła „leżeć” - położą się; rozkaże „skacz”
- będą skakać; „daj głos” - zaczną skandować hasła. Dowolne.
Ktoś
mnie zapyta, czemu mnie to dziwi. Otóż z dwóch powodów. Przede
wszystkim, ja naprawdę chciałbym wierzyć, że moi koledzy
nauczyciele, choćby dzięki temu, że mają codzienny kontakt z
osobami od siebie często inteligentniejszymi i mądrzejszymi, a
często też bardziej sprytnymi, zdążyli się przynajmniej nauczyć
tej jednej, uniwersalnej wręcz i tak znakomicie opanowanej przez
każde w miarę przytomne dziecko, zasady, że - pardon me french - „dobra ściema
podstawą wychujki”.
Drugi
powód jest jeszcze bardziej oczywisty. Otóż, o czym miałem tu już
okazję parokrotnie wspominać, wśród moich bliskich znajomych
znajduje się też wybitny, bardzo doświadczony psychoterapeuta, i
to od niego właśnie się dowiedziałem, że nie istnieją pacjenci
tak trudni terapeutycznie, jak nauczyciele właśnie. I to wcale nie dlatego, że
oni akurat są najbardziej psychicznie zdemolowani, ale dlatego, że
pozostają całkowicie odporni na najbardziej nawet przebiegłe terapie. Z
jego to opowieści zrozumiałem, że nauczyciele, jak nikt inny,
właśnie przez to, że doskonale znają wspomnianą wyżej zasadę
„skutecznej wychujki”, w całkowicie naturalny sposób są
uodpornieni na różnego typu manipulacje.
Tymczasem,
jak widzimy, akurat oni, jak chyba żadna inna grupa zawodowa w
Polsce, dają się prowadzić bez słowa protestu na przysłowiową
rzeź, i to w dodatku przez kogoś tak jednoznacznie słabego, jak
przewodniczący Broniarz. A zatem, wygląda na to, że pozostaję
bezradny i to bezradny od bardzo dawna. Proszę może poczytać sobie mój
artykuł sprzed dziś już niemal siedmiu lat, gdzie, mimo kompletnie
innych czasów, znajdowałem się dokładnie w tym samym miejscu co
dziś. Może któremuś z Państwa przyjdzie jakaś mądra myśl do
głowy. Zapraszam do dyskusji.
Niniejsza
notka powstawała w bólach i bardzo niechętnie. Czy to dlatego, że
– absolutnie wyjątkowo – przy jej narodzinach po raz pierwszy
brała udział pani Toyahowa, czy może dlatego, że sam miałem co
do niej mnóstwo bardzo poważnych wątpliwości – nie wiem. Fakt
jest taki, że po raz pierwszy w życiu piszę coś, co do czego mam
przekonanie, że to moje pisanie może nie mieć najmniejszego sensu.
Co do samej Toyahowej, ona w momencie jak powiedziałem, że jednak
spróbuję, w ogóle uznała, ze jestem samobójcą.
Ciekawe
jest przy tym to, że tak naprawdę, to ja przedstawiłem teoretyczne
podstawy pomysłu, by zamiast wylewać te żale, pójść coś zjeść,
albo popatrzeć, co dają w telewizji. Otóż właśnie to
powiedziałem mojej żonie, kiedy przed momentem jeszcze sobie
spokojnie rozmawialiśmy, że jakikolwiek tekst tu na blogu na ten
temat nie ma najmniejszego sensu, ponieważ większość czytających
osób problemem się nie zainteresuje, część go nie zrozumie, a
część – ta, która się zainteresuje i go zrozumie jak
najbardziej – dostanie cholery i odstawi pierwszej klasy trolling.
Jednak
nie wytrzymałem. Myśl o tym, że są rzeczy z mojego punktu
widzenia wołające o pomstę do nieba, a jednocześnie tak strasznie
lekceważone, nie dawała mi spokoju do tego stopnia, że – jak
widać – siedzę i piszę, co mi siedzi na sercu. Tak się złożyło,
że wczoraj jeszcze kupiliśmy „Rzeczpospolitą”, a w niej
znaleźliśmy artykuł o tym, co minister Hall robi, by nikt nie
powiedział, że ona nic nie robi. Niedawno wspomniałem o pomyśle
Ministerstwa – jak się zdaje już zaklepanym – że bieżący rok
szkolny będzie trwał tydzień dłużej, co oznacza, że w czerwcu
przyszłego roku dzieci będą wagarowały, a nauczyciele będą
siedzieli w pokojach nauczycielskich i wypełniali dzienniki, nie
przez trzy tygodnie ale aż przez cztery. Najnowsza informacja –
przekazana jak najbardziej starannie przez red. Lisickiego – jest
taka, że od września tego roku polscy nauczyciele dostaną kolejną
podwyżkę, a pani Toyahowa – bo przecież nas to przede wszystkim
interesuje – zamiast dotychczasowych 4200 zł. będzie dostawała
4500.
To
jest właśnie to, co najpierw sprawiło że zaczęliśmy sobie
gadać, potem kazało nam uznać, że nawet nie warto się pieklić,
a w rezultacie jednak zmusiło już mnie osobiście, by zaryzykować
i siąść do tego tekstu. Bo o co chodzi? Od czasu gdy ministrem
edukacji została kobieta przedstawiająca się jako żona Aleksandra
Halla, dochodzą do nas wieści, że jakoby pani Toyahowa, pracując
w szkole – i to szkole nie byle jakiej – od wielu, wielu lat,
jako nauczyciel dyplomowany (gdyby ktoś nie wiedział, wyżej się
już nie da), zarabia dwa razy więcej, niż zarabia. Z najnowszych
danych opublikowanych właśnie przez „Rzeczpospolitą” – za
informacją płynącą z MEN-u – wynika, że od tego roku pensja
mojej żony będzie wynosiła nie 2200, ale już ponad 4500 złotych.
Co więcej, jak się okazuje, to tylko nam się wydawało, że te
2200 to jest coś realnego. Dane Ministerstwa pokazują wyraźnie, że
to nie było 2200, ale 4200, natomiast my jesteśmy bezczelnymi
kłamcami. Co w sytuacji nauczycieli, którzy, jak całe
społeczeństwo od lat świetnie wie, są głupimi leniami i
pasożytami, jest grzechem szczególnym. I jestem przekonany, że
taki jest właśnie efekt zamieszczanych tego typu komunikatów.
Ludzie czytają, że nauczyciel w Polsce za swoją nędzną pracę –
18 godzin w tygodniu, 8, czy 9 miesięcy w roku – dostaje 4500 zł
i wciąż narzeka, a w tym momencie jedyne co im chodzi po głowie,
to to, by jednego z drugim wziąć na bok i im zwyczajnie wpieprzyć.
I
w tym momencie chciałbym wrócić do moich wstępnych obaw
dotyczących potencjalnych reakcji na tego typu wpis. Chodzi
mianowicie o to, że najpewniej większa część osób czytających
kolejne żale jednego jeszcze z nauczycieli, wzruszy na nie
ramionami, dokładnie tak jakby wzruszyła ramionami na tekst pisany
przez lekarza, czy górnika. Inni pomyślą sobie, że no tak, władza
jak zwykle kłamie, a ludzie głodują – nic nowego. Inni z kolei
dostaną cholery, że oto mamy kogoś, kto pracuje cztery godziny
dziennie, przez 8 miesięcy w roku, w dodatku jeszcze przez ten
nędzny czas albo drąc mordę na dzieci, albo dla odmiany bezmyślnie
gapiąc się w okno, i ma czelność narzekać, że za to swoje
nieustanne opieprzanie się, dostaje „tylko” 2200 złotych. Że
wam, skurwysyny, nawet stówa miesięcznie za to co robicie się nie
należy!!! A więc po co w ogóle sobie i innym zawracać głowę?
Otóż
sprawa jest daleko bardziej poważna. Bo, jak można się spodziewać,
tego typu problemy co nauczyciele, ma cała tzw. budżetówka. Wciąż
słyszymy narzekania płynące od lekarzy, policjantów, kolejarzy,
pracowników administracji państwowej, że nikt nawet nie wie, jak
oni są niesprawiedliwie traktowani przez państwo. I narzekania te
stały się już tak powszednie, że obchodzą one wyłącznie samych
ich autorów. Policjanci krzyczą, że mają ciężko, na co
nauczyciele mówią, żeby się zamknęli i najpierw zaczęli łapać
złodziei. Zaczynają płakać urzędniczki w ZUS-ach, na co
większość społeczeństwa na to reaguje wyłącznie hasłem:
„Dobrze wam, suki!” Z pretensjami przychodzą kolejarze i
natychmiast słyszą, że może zamiast marudzić, niech lepiej umyją
ten syf, który zalega w tych ich pociągach. Lekarze i pielęgniarki
podnoszą krzyk, że muszą harować za grosze, a na to każdy z nas
gotowy jest opowiedzieć dziesiątki fascynujących historii o swoim
znajomym lekarzu i o tym, co pielęgniarka potrafi zrobić z chorym
człowiekiem. A na to wszystko odzywa się władza i przedstawia
dane, z których wynika niezbicie, że w ciągu ostatnich dwóch lat
wszyscy oni otrzymali podwyżki w wysokości 100, 200, czy 1000
procent – obojętne. I znów, jeśli ktokolwiek z nich powie, że
to nieprawda, cała reszta wzruszy ramionami i powie, że „oni
wszyscy wciąż tak gadają”.
Nie
znam się na lekarzach, czy górnikach. Natomiast świetnie się znam
na nauczycielach, i gdyby tylko ktokolwiek chciał ze mną na ten
temat pogadać, jestem zawsze gotowy. Wiem zatem bardzo dobrze, że
to właśnie wśród nauczycieli reżim cieszy się największym
poparciem. To właśnie nauczyciele, mimo swojej nędznej sytuacji,
gotowi są oddać życie za to, by minister Hall w dalszym ciągu, i
to do końca świata, zajmowała się ich sprawami. Oni z jednej
strony jej pasjami nienawidzą, a z drugiej strony, na jeden gwizdek,
pójdą za nią w ogień. Jest to sytuacja doskonale absurdalna, a
mimo to świetnie znana, może nie samej Hall, bo ona akurat może
nie wiedzieć nic, ale tym, którzy Hall płacą. Oni doskonale
wiedzą, że najpierw posłuszeństwo, a później wręcz miłość,
można zdobyć biorąc człowieka za mordę i traktując go wyłącznie
jak szmatę. Ta metoda została świetnie sprawdzona w skali
globalnej przez całe lata reżimu sowieckiego, ale również na
skromnym poziomie rodziny. Wystarczy tu przypomnieć sobie choćby
kampanię pod tytułem „Bo zupa była za słona”.
O
tak! Rodzina. To świetny przykład. Siedzą sobie ludzie na
przyjęciu, a wśród nich pan i pani. Pani ma oczy zapuchnięte od
łez, pod okiem ledwo widoczny ślad jakiegoś starego siniaka, pan
ją trzyma czule za rękę, nazywa ‘koteczkiem’, a wszystkim
dookoła opowiada, jakie go szczęście w życiu spotkało, że
trafił na tak cudowną kobietę. Ta pani go słucha i najchętniej
by mu poderżnęła gardło, tyle że jest ktoś jeszcze, kogo ona
gotowa jest nienawidzić jeszcze bardziej – tego, kto powie jedno
złe słowo na jej męża. Dlaczego? A skąd mam wiedzieć? Nie
jestem psychologiem, leczy tylko głupim nauczycielem.
Jestem
przekonany, że ludzie którzy rządzą Polską świetnie znają ten
mechanizm. Nawet jeśli, podobnie jak ja, nie wiedzą jakie są jego
źródła, znają go znakomicie i potrafią idealnie egzekwować. I
myślę sobie, że kiedy Ministerstwo Edukacji Narodowej wydaje
komunikat następującej treści: „Średnia pensja stażysty
wzrośnie w stosunku do września 2009 z 2287 do 2447, nauczyciela
kontraktowego z 2538 do 2716, mianowanego z 3293 do 3523, a
dyplomowanego z 4208 do 4502”, to ta informacja, wbrew wszelkim
pozorom, nie jest kierowana najbardziej do społeczeństwa, żeby
albo pokazać mu, jak rząd dba o nauczycieli, lub by je na tych
nauczycieli napuścić, lecz przede wszystkim do samych nauczycieli.
Żeby im powiedzieć, że właśnie ich los się znacznie poprawił,
a jeśli myślą, że nie, to niech wypierdalają, bo i tak nie mają
nic do gadania. I słyszący to nauczyciele najpierw drętwieją ze
zdziwienia, potem z grozy, a potem już tylko siedzą w milczeniu i
szepcą: „Tak, kochanie. Wiem, kochanie.”
Oto
nasza Polska. Lubimy ostatnio narzekać, że gdzie człowiek nie
spojrzy, to pełny chaos. Otóż nie. Tu nie ma mowy o jakimkolwiek
chaosie. Tu wszystko jest jak najbardziej pod kontrolą. Podejrzewam,
że nawet ci bandyci w szalikach, którzy rozpieprzyli w Bydgoszczy
swój piękny, świeżo-wybudowany stadion, tez są pod kontrolą.
Ich każdy pojedynczy oddech jest świetnie rozpoznany, nazwany i
odpowiednio wykorzystany. Jak? To już temat na inną rozmowę.
Już
jutro jadę do Warszawy, by się w ramach Targów Wydawców
Katolickich spotykać z Czytelnikami. Będę wraz z Coryllusem całą
sobotę w Arkadach Kubickiego pod Zamkiem, na stoisku nr 99, no i
jednak najprawdopodobniej również w niedzielę, od początku do
samego końca. Wszystkich bardzo gorąco zapraszam.