Szczerze powiedziawszy, nie wiem zupełnie jak się ten blog ma do Salonu24, z którego przecież się, jak by nie patrzeć, wziął, ani tym bardziej nie wiem, jaki kontakt z tym co się dzieje w Salonie mają jego stali czytelnicy. Wiem z całą pewnością, że część z nas tam bywa niezmiennie, część z nich nawet dość aktywnie, natomiast co do reszty – nie mam pojęcia. Osobiście przez bardzo długi czas do Salonu24 nawet nie zaglądałem, a jeśli ostatnio zacząłem tam bywać częściej, to niemal wyłącznie ze względu na mojego kolegę Coryllusa, który tam sobie samotnie bloguje, a ja go regularnie czytam. Mogę wręcz powiedzieć, że on dziś jest jedynym autorem, jakiego wciąż czytam.
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, jakie emocje budzi Coryllus ze swoimi najświeższymi obsesjami, i powiem uczciwie, że jest całkiem możliwe, że gdybym go nie znał tak dobrze jak mam przyjemność, to mógłbym uznać, że z nim jest coś nie tak. Oczywiście klasa tego pisarstwa – bo to jest pisarstwo – nie pozostawia żadnych wątpliwości, i wiadomo, że są teksty Coryllusa, którym właściwie nie równa się nic, natomiast… no, powiedzmy, że ja piszę jak piszę, a on się trzyma swoich planów. Jesteśmy natomiast kolegami, lubimy się, dobrze nam się ze sobą rozmawia, i w związku z tym ja go niezmiennie wspieram.
Zachodzę więc ostatnio do tego nieszczęsnego Salonu24 i nie będę ukrywał, że on mnie coraz bardziej intryguje, jak idzie o to co to jest w ogóle za biznes, i czemu ów biznes ma służyć. Co w nim jest takiego wartego uwagi? Otóż wszyscy ci, którzy wiedzą o nim więcej niż, powiedzmy, Jarosław Kaczyński, zauważyli że informacja jaka widnieje na samej górze głównej strony owego Salonu, i ogłaszająca, że mamy do czynienia z „niezależnym forum publicystów”, to kłamstwo na wyjątkowo krzywych nogach. Jeśli Salon24 był kiedykolwiek niezależnym forum publicystów, to być może na samym początku, kiedy większość z nas nawet nie wiedziała, że coś takiego w ogóle istnieje. Bo choćby wtedy gdy ja uruchomiłem tam swój blog, było dla mnie oczywiste, że Janke z Krawczykiem prowadzą ten interes nie po to, by pomóc w powstaniu jakiegokolwiek niezależnego publicystycznego forum, lecz by ich znajomi dziennikarze, którzy akurat nie mają się gdzie podziać, mogli się pokazać i swoimi tekstami zainteresować kogo się da i przyda, a jak dobrze pójdzie, żeby ewentualnie coś na nim zarobić. A tak zwani „niezależni blogerzy” mieli dla nich stanowić jedynie jakieś alibi.
Kiedy dziś tam spędzam pewną część mojego czasu, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że nawet to co wtedy miałem okazję oglądać niemal na co dzień, też już należy do przeszłości. Oczywiście, dwa, czy trzy lata temu, niemal całą liczącą się przestrzeń Salonu24 zajmowały tak zwane „blogi czerwone”, a potem, po dojściu polityków, również „zielone”, jednak wciąż można było tam trafić na teksty autorów autentycznie zaangażowanych i przejętych tym co się wokół nas dzieje. Czy łatwo było tam znaleźć teksty wysokiej jakości? Trudno mi dziś to obiektywnie ocenić, ale myślę, że owszem. A już na pewno było ich więcej niż dzisiaj. Bo proszę spojrzeć na to, czym jest Salon24 po latach. Niemal wszyscy autorzy, którzy jeszcze nie machnęli na to całe blogowanie ręką i dziś tam wciąż zadają szyku, zachowują się jakby ich jedyną ambicją było pokazać tym wszystkim którzy organizują oficjalny rynek mediów, że oni są naprawdę zdolni i też potrafią ładnie pisać. Że żaden z nich oczywiście nie jest tak sprawny, jak Piotr Semka, bracia Karnowscy, czy – Panie przebacz bezczelność! – Rafał Ziemkiewicz, ale przecież wszyscy się starają i gdyby się znalazło dla nich miejsce w którejś z tak zwanych prawicowych gazet, to oni by się z pewnością poduczyli. A więc tym samym, to co stanowić miało esencję niezależnego blogowania szlag trafił skutecznie i w jednym momencie. Zamiast niezależnej publicystyki powstała przechowalnia aspirujących adeptów mainstreamowego dziennikarstwa.
Jednak nie o tej nędzy mam tu dziś zamiar pisać, a już na pewno nie o tym wszystkim, co w Salonie stanowi czysto platformerską niszę i to do tego stopnia zapuszczoną, że nawet „Szkło Kontaktowe” by ich nie chciało przyjąć. Chciałbym zwrócić uwagę na Salon24 jako miejsce spotkań zawodowych dziennikarzy z zawodowymi politykami. Proszę przeprowadzić eksperyment polegający na wejściu na tę platformę w dowolny dzień o dowolnej porze i policzenie, jaki procent blogów stanowią blogi prowadzone przez polityków właśnie i mainstreamowych dziennikarzy. Są bowiem momenty, że tam niemal nie ma nic więcej. Janke, Migalski, Hofman, Wojciechowski, Dudek, Jankowska, Dorn, Jurek, Śniadek, Kaczyński, Sakiewicz, Terlikowski, Kowal, Poncyliusz… można by wymieniać. Zadałem sobie trud, by policzyć, ile dziś w Salonie24 jest blogów „zielonych”. Proszę sobie wyobrazić, że to jest ponad sto zarówno osób jak i najbardziej systemowo umocowanych organizacji. Ktoś mi powie, że to przecież nic w porównaniu z liczbą zwykłych blogerów. I pewnie że procentowo to jest nic, natomiast jeśli wziąć pod uwagę, że prawdopodobnie 90 procent blogów niezależnych to jakieś śmieci nigdy nawet nie oglądające światła dziennego, a 100 procent tych mądrali wystarczy że powiedzą cokolwiek, a dostaną swoje miejsce, można się zacząć zastanawiać, po co to wszystko.
Dziś trafiłem w Salonie24 na byłego ministra sprawiedliwości Krzysztofa Kwiatkowskiego i wprawdzie przeczytałem zaledwie pierwsze zdanie z jego blogerskiej notki, ale to mi w pełni wystarczyło. Proszę posłuchać:
„Polska jest państwem praworządnym, ponieważ żaden obywatel niezależnie od zajmowanej funkcji nie stoi ponad prawem”.
To jest, moim zdaniem, kwintesencja tego, czym jest dziś Salon24, ale również w ogóle tak zwana blogosfera. Bo nie oszukujmy się. Jeśli zapytać przeciętnego obywatela, który jest na tyle zorientowany, by wiedzieć, że coś takiego jak blogi w ogóle istnieje, właśnie o to co on wie na temat blogów, to możliwe, że trafimy na takiego, kto będzie potrafił powiedzieć, że blogi to Kataryna, a poza tym, to Migalski, Palikot i Kasia Tusk. I to jest właśnie to, co zostało dziś z tego, wydawałoby się wielkiego ruchu sprzed kilku lat, kiedy to ktoś wymyślił, że oprócz blogów na Onecie, możnaby stworzyć coś, co będzie stanowiło „polatformę niezależną”. To jest właśnie to co dziś mamy, kiedy myślimy – „blogi”. Katarynę, Migalskiego, Palikota i Kasię Tusk. No i niewykluczone, że niedługo to towarzystwo zostanie uzupełnione przez innych, na przykład Krzysztofa Kwiatkowskiego.
I myślę, że właśnie nadszedł dobry moment, żeby wrócić do początkowego pytania: O co w tym wszystkim chodzi? Co oni kombinują? Jedno wiemy na pewno, i ta kwestia była już tu parokrotnie poruszana. Chodzi o to, żeby broń Boże nikomu nie przyszło do głowy pomyśleć, że coś co się gdzieniegdzie nazywa dziennikarstwem obywatelskim, czy niezależną publicystyką, jest cokolwiek warte. Chodzi o to, żeby każdy kto jest mniej więcej zorientowany w ruchu jaki ma miejsce na poziomie przekazu medialnego, wiedział, że jedyna informacja to jest informacja oficjalna, a reszta to plotki i oszołomstwo. A więc to wiemy. Ciekawe natomiast jest, po jasną cholerę taki Kwiatkowski – potraktujmy go jako symbol – potrzebuje blogować. Żeby powiedziec nam, że Polska jest państwem praworządnym, ponieważ żaden obywatel niezależnie od zajmowanej funkcji nie stoi ponad prawem? Przepraszam bardzo, ale w tej sytuacji, to już chyba by było czymś znacznie bardziej sensownym, żeby ten człowiek założył blog literacki i poświęcił go w całości analizie wszystkich 15 warstw swojej ulubionej powieści pod tytułem „Zmierzch” (sic!). Nic z tego jednak. Oni lezą i zakładają blogi polityczne, a obok nich lezą zawodowi dziennikarze i wszyscy oni solidarnie tworzą prawdziwie niezależny ruch jak najbardziej niezależnej publicystyki obywatelskiej. 14 kwietnia, jak słyszę, w moich Katowicach ma się odbyć wielka demokracja w obronie wolnych mediów, organizowana oczywiście przez miejscowy Klub Gazety Polskiej. Ciekawy jestem tylko, czy skoro już tam przyjdziemy z tymi hasłami i flagami, rozdamy całą resztę owych darmowych numerów „Gazety Polskiej Codziennie”, które nam zostały po niedawnym spotkaniu z prezesem Kaczyńskim, będziemy walczyć również o wolność ekspresji dla Krzysztofa Kwiatkowskiego i Łukasza Warzechy – niezależnych blogerów Salonu24.
A więc tak to właśnie wygląda w dniu, kiedy postanowiłem wejść obiema nogami w to dziwne miejsce i przyłączyć się do osamotnionego Coryllusa w tym jego wysiłku na rzecz autentycznego prawa do wolnej wypowiedzi. Na rzecz tego, by tych wszystkich, którzy pomaleńku nas próbują stąd wyprzeć, dopaść i przy pomocy paru kopniaków zapędzić tam gdzie jest ich miejsce, a więc do tej otchłani, która się nazywa Systemem, i w której jeszcze niedawno oni się czuli świetnie. Bo tam jest ich miejsce, a tu akurat nic po nich.
Ten blog oczywiście zostaje bez jakichkolwiek zmian, natomiast jeśli ktoś chce sobie popatrzeć, jak ja i Coryllus lejemy się po pyskach z jakimiś ponurymi cieniami, zapraszam od dziś również na stronę w Salonie24 pod adresem www.osiejuk.salon24.pl, lub www.coryllus.salon24.pl.
Oczywiście, niezmiennie proszę wszystkich tych, którym czytanie tego bloga daje tę odrobinę satysfakcji, o finansowe wspieranie go pod podanym obok numerem konta. Nawet jeśli po to, by oni widzieli, że żyjemy i mamy się wciąż nie najgorzej. Dziękuję.